2 | acrimony

214 18 16
                                    

Rzeczywiście zasypałam Eliasa lawiną pytań, lecz okazało się to pozbawione jakiegokolwiek sensu. Nie dowiedziałam się niczego konkretnego poza tym, że ktoś faktycznie chce mnie — całą moją rodzinę — zabić, bo Elias albo unikał odpowiedzi, albo odsyłał mnie do ojca. Nie chciał mi powiedzieć nawet tego, kto taki rzekomo nastaje na moje życie. Stwierdził tylko, że mam być grzeczną dziewczynką i się nie pakować w żadne tarapaty, a on się zajmie całą resztą. Zignorował nawet wszystkie moje argumenty przemawiające za tym, że powinnam zostać wtajemniczona w całą sytuację, co tylko sprawiło, że coraz bardziej się na niego wściekałam. Tymczasem od niego aż biła arogancja. Najwyraźniej w dalszym ciągu uważał mnie za małą dziewczynkę, a nie za kobietę, która ma niedługo przejąć tron. Irytowało mnie zwłaszcza protekcjonalne spojrzenie, jakim mnie obdarzał podczas długich momentów ciszy, przerywanej jedynie cichym bębnieniem moich palców o blat. Wcale nie podobała mi się uwaga, z jaką mnie studiował, zdając się zapisywać każdy mój gest w pamięci. Jeszcze bardziej zniechęcało mnie to, że wyglądał na zrelaksowanego, podczas gdy ja byłam bliska wybuchu. Naprawdę brakowało tylko jakiegoś wyładowania atmosferycznego.

Do diabła z Eliasem.

Z drugiej strony nawrzeszczenie na niego uwłaczałoby mojej godności. Nie powinnam dawać mu się wyprowadzić z równowagi. Nawet na to nie zasługiwał, tym bardziej, że miałam dziwną pewność, że wszystko i tak spłynęłoby po nim jak po kaczce.

Powietrze w gabinecie Phelpsa stawało się coraz bardziej duszne. Nie wiedziałam, czy winić o to panujące między mną a Eliasem napięcie, czy zamknięte okno. Może jedno i drugie. W każdym razie czym prędzej musiałam się stąd wyrwać, uciec, najlepiej do siebie albo do gabinetu ojca, zażądać od kogoś natychmiastowego wtajemniczenia mnie w całą sytuację, zanim uczucie braku kontroli całkowicie mną zawładnie.

— Nie wierzę, że ze wszystkich możliwych ochroniarzy trafiłam właśnie na ciebie — stwierdziłam zgryźliwie, wstając wreszcie od stołu. Szuranie krzesła sprawiło, że się skrzywiłam. — Idę stąd, skoro zamierzasz milczeć.

— Idę z tobą.

— Nie. Idę sama. Cześć.

Naprawdę zamierzałam stamtąd wyjść i zostawić za sobą Eliasa. Nie potrzebowałam go.

— Zapomniałaś, że jestem teraz twoim ochroniarzem?

Och, a więc teraz nagle mu się rozwiązał język?

Zamarłam z ręką na klamce i rzuciłam przez ramię:

— W takim razie się zachowuj jak ochroniarz i przestań mnie irytować, z łaski swojej.

W jego oczach mignęło rozbawienie, które postanowiłam zignorować. Naprawdę go to wszystko bawiło? A sam przecież jeszcze nie tak dawno robił mi wykład na temat tego, że moja sytuacja nie jest ani żartem, ani zabawą, i twierdził, że ktoś naprawdę chce mnie zabić. Zupełnie nie rozumiałam tego człowieka ani jego zmieniającego się z minuty na minutę nastawienia.

Pocieszałam się myślą, że mogłabym go zgubić w labiryncie pałacowych korytarzy. Albo się ukradkiem wymknąć do miasta, gdyby przyszła mi na to ochota.

Nie usłyszałam odpowiedzi, więc z prawdziwą ulgą wyszłam na korytarz. Dopiero tam mogłam odetchnąć. Oparłam się o ścianę, czując chłód przenikający przez cienki materiał ubrań. Na moment przymknęłam oczy, by uspokoić szaleńczo bijące serce. Dopiero wtedy skierowałam się w stronę gabinetu ojca.

spod znaku kosa | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz