21 | whiteout

102 8 8
                                    

Gdy byłam mała, nie cierpiałam zamieci. Burze śnieżne pojawiały się w tym rejonie z przerażającą regularnością, każdej zimy zasypując i pałac, i miasto, i cały kraj. Wydawało się wówczas, że śnieg chce nas całkowicie przykryć, bo padał nieprzerwanie przez wiele nocy i dni, nie pozwalając wyjrzeć zza chmur nieśmiałemu słońcu. Teraz nie było inaczej – i zamknięta w czterech ścianach czułam się klaustrofobicznie, świadoma czekającego na mnie zadania. Spędziłam przerażającą większość dnia na wpatrywaniu się przez okno i składaniu kosów z papieru. Czułam się absolutnie beznadziejnie, w dodatku trzęsłam się na każdą myśl o tym, że coś może pójść nie tak – a prawdopodobieństwo tego było bardzo duże. Nie miałam w końcu do czynienia z pierwszą lepszą osobą, lecz z piekielnie bystrym ochroniarzem, który dodatkowo był moim własnym mężem.

Właśnie dlatego zabrałam się niezwykle późno za zadanie pozbycia się ogona.

— Chcesz coś do picia?

Trzęsącymi się rękoma wstawiłam wodę na herbatę, w dalszym ciągu zwrócona plecami do Eliasa. Już od dłuższego czasu nie miałam odwagi na niego spojrzeć, przez cały dzień praktycznie unikałam jego spojrzenia. Jeżeli cokolwiek zauważył, nie dał tego po sobie poznać.

— Nie pogardziłbym herbatą.

Przez chwilę miałam nadzieję, że odmówi, co odsunęłoby w czasie perspektywę zdradzenia go.

Przytaknęłam niemrawo. Naprawdę starałam się zachować spokój, gdy sięgałam po kubki. Nalałam do nich wrzątku i zaparzyłam herbatę — dla siebie zieloną, dla Eliasa czarną — i zaryzykowałam spojrzenie przez ramię na mojego męża i ochroniarza. Wydawał się całkiem pochłonięty lekturą gazety. Nawet nie podniósł znad niej głowy, więc uznałam, że teraz mam szansę. Dyskretnie wyciągnęłam saszetkę z proszkiem nasennymi i wsypałam jej zawartość do kubka Eliasa, jednocześnie dodając również łyżeczkę cukru. Miałam nadzieję, że to wystarczy, by zamaskować mój czyn, choć zapewne była to całkiem płonna nadzieja i nawet idiota by się zorientował, co wyprawiam. Zdecydowanie nie nadawałabym się na tajną agentkę.

Starannie rozmieszałam całość, czując, jak szybko wali mi serce. Mój żołądek miał się niewiele lepiej, przypominał ciasny supeł. Kubek prawie wypadł z rąk podczas przenoszenia, ale udało mi się bezpiecznie postawić go na stole. Teraz wszystko należało do Eliasa, wobec czego zajęłam dłonie moim własnym piciem.

Elias w końcu sięgnął po herbatę, wciąż w tym samym czytelniczym transie, lecz zamiast od razu podnieść kubek do ust, najpierw go obwąchał — i wtedy na mnie spojrzał, a ja zamarłam.

Jeszcze nie gdy nie widziałam go tak wściekłego, tak pozbawionego samokontroli, i serce podeszło mi do gardła.

Bez ostrzeżenia pchnął kubek na podłogę i pozwolił, by się roztrzaskał. Miałam wrażenie, że stało się to w zwolnionym tempie, że upadek naczynia, jego odłamki lądujące na jasnej posadzce, rozlewający się po nich prawie że czarny płyn przypominają trochę fotografie nieskładające się w moim umyśle w całość. Potem wszystko potoczyło się już szybko; Elias doskoczył do mnie jednym kocim ruchem. Przycisnął mnie do kuchennego blatu — jego krawędź wbiła mi się w biodro — i przeraziły mnie jego wzburzone, ciskające błyskawice oczy, pozbawione jakiegokolwiek ciepła i mogące śmiało konkurować z szalejącą na zewnątrz zamiecią.

— Co, do jasnej cholery, chciałaś zrobić, Ginevro?!

Tak, zdecydowanie miałam tej nocy umrzeć.

spod znaku kosa | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz