16 | ribbon

135 13 27
                                    

— Jest coś, o czym powinniście wiedzieć. — Przełknęłam ślinę, pozwalając sobie na zerknięcie na Eliasa. Jego przytaknięcie dodało mi otuchy. — Chodzi o śmierć mamy. Wiem, jak zginęła. Widziałam to. — Już mogłam dostrzec zbliżającą się lawinę pytań, lecz nie zamierzałam oddawać głosu przed wypluciem z siebie tych palących jak kwas słów. — Tamtej nocy coś kazało mi jej poszukać i ja... Zobaczyłam, jak umiera. Nie rozumiałam, co się dzieje, ale widziałam lufę pistoletu i... — Wzięłam głęboki oddech. Widziałam, jak do niej strzela. Mój rodzony wuj. Jej szwagier. Nie umiałam stamtąd uciec. On też mnie zauważył — wycelował we mnie pistolet i powiedział, że mnie również zabije, jeśli pisnę choć słówko o tym, co zrobił. I ja to wspomnienie wyparłam z pamięci — dokończyłam cicho. — Wróciło na kilka dni przed balem. Graliśmy w szachy i jego słowa... je wyzwoliły. Więc teraz pamiętam.

Wciąż miałam przed oczami tę scenę. Wydawała mi się śnionym na jawie koszmarem. Wciąż widziałam szeroko otwarte oczy mamy, krew na jej sukience, zimni lufy pistoletu przytkniętej do mojego czoła i...

Birdie.

Zamrugałam parokrotnie, wracając do rzeczywistości. Moje spojrzenie od razu skierowało się najpierw ku June, a potem ku ojcu, którego twarz przybrała niezdrowy, popielaty odcień, była też ściągnięta bólem. Rozumiałam, jak bardzo go te wieści bolą, bo moje własne serce krwawiło.

Pomimo swoich problemów z okazywaniem uczuć, ojciec naprawdę kochał mamę. Nie miałam zbyt wielu dobrych wspomnień z dzieciństwa, ale wśród nich były te z rodzicami w rolach głównych: szczęśliwymi, pełnymi miłości.

— Nie rozumiem, dlaczego wuj to zrobił — wymamrotałam wobec przeciągającej się ciszy. — Nie miał żadnych powodów, by to robić, prawda?

Ojciec potrząsnął głową, podczas gdy ja wymieniłam spojrzenie z Eliasem.

— Miał ich całkiem sporo. — Odetchnął głęboko. — Był zazdrosny o Orlę, waszą matkę, już od momentu, gdy ją poznał, i to do tego stopnia, że zamieniło się to w opętańcze, destrukcyjne uczucie. Chciał ją mieć dla siebie — wcale nie dlatego, że ją kochał, tylko dlatego, że, jak przypuszczam, chciał mi zadać ból. Zemścić się.

— Za co?

— Poszło o koronę, Ginevro. O koronę.

Miałam uczucie deja vu.

Podczas gry w szachy wuj powiedział mi coś podobnego.

Zerknęłam na June, która wydawała się rozumieć jeszcze mniej niż ja.

— Mam wrażenie, że zrobiliście z tego państwową tajemnicę.

— Bo zrobiliśmy. — Ojciec poluzował krawat i odchylił się na krześle, podczas gdy ja wreszcie usiadłam, zupełnie odruchowo przesuwając się jak najbliżej Eliasa; nasze dłonie się spotkały. — To długa historia, ale nadszedł czas, by ujrzała światło dzienne. Mam nadzieję, że siedzicie wygodnie. Od czego mam w ogóle zacząć... Hm. W którym momencie to kłamstwo się zaczęło... Być może już w momencie naszych narodzin. Być może już wtedy nasi rodzice coś przeczuwali. Być może widzieli coraz czarniejsze chmury nad naszymi głowami... Dość powiedzieć, że ukryli fakt, że tej nocy urodziły im się bliźnięta. Było to o tyle łatwe, że matka spędzała lata poza dworem, w wiejskiej posiadłości, jako że ojciec bał się o jej bezpieczeństwo. Nigdy zresztą nie lubiła zamku i nigdy tam na dobre nie powróciła. Chorowała przez całe życie i wolała święty spokój oraz świeże powietrze od bycia królową. W każdym razie po jej śmierci ojciec musiał się nami zająć. Starał się nam zapewnić wykształcenie stosowne do rangi i nawet posłał nas na uniwersytet pod fałszywymi nazwiskami. Kazał nam zaprzysiąc, że się nie przyznamy do arystokratycznego pochodzenia ani do posiadania jakiejkolwiek wiedzy na tematy związane z koroną. Nikt się nie domyślił, że jesteśmy bliźniakami; ja wyglądałem na znacznie starszego, byłem lepiej zbudowany i wyższy; Rory był strasznie chudy i mały. Nigdy tego nie sprostowaliśmy, bo tym łatwiej było nam utrzymywać wszystko w tajemnicy. Oboje jednak wiedzieliśmy, że to Rory, jako starszy, ma pierwszeństwo w kolejce do tronu — urodził się kilka minut przede mną. Przyznaję, że całkiem mi to odpowiadało, bo bałem się władzy, jaką kamień koronacyjny miał nad nami, bałem się korony i nadmiernej odpowiedzialności. Rory tego wszystkiego pożądał, ja nie; nie chciałem żyć w strachu o bliskich, zwłaszcza że na uniwersytecie poznałem Orlę. Zamierzałem spędzić z nią resztę życia.

spod znaku kosa | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz