9 | claustrophobic

168 17 10
                                    

Spędziłam w szpitalu dobrą godzinę, słuchając dyspozycji ojca i wiercąc się na niewygodnym krześle. Od notowania na kartce papieru bolała mnie ręka, nie mogłam jednak przerwać, by nie stracić cennych informacji. Lekarze zadecydowali, że ojciec powinien pozostać w łóżku co najmniej przez tydzień, i to najlepiej pod ich opieką, nie było więc mowy o przeniesieniu go do pałacu. Potwierdzili co prawda, że jego życiu nic nie zagraża, ale chcieli jeszcze monitorować jego stan, dlatego ogarnianie bieżących spraw w pałacu należało do mnie — w tym, najwyraźniej, udział w spotkaniach senatu. Ojciec wyznaczył mnie na swoją następczynię, a ponadto już niedługo miałam pozostać królową, więc niejako musiałam go reprezentować, gdy sam nie był w stanie tego robić. Oczywiście frustrowało go to równie mocno jak mnie samą — przeklinał na czym świat stoi, i to w sposób zupełnie nieprzystający królowi. Zupełnie jakby chciał sobie to zrekompensować, wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, nie zastanawiając się nad tym, w co trafia. W ciągu tej godziny nie usłyszałam od niego żadnego zapewnienia, że będzie w porządku, ani nawet żadnych słów pocieszenia czy życzeń powodzenia. Wszystko, co dostałam, to suche wskazówki, czym i w jakiej kolejności mam się zająć.

A więc były tam informacje na temat dokumentów do przejrzenia, oceny i podpisania. Były wytyczne, co dokładnie mam ujawnić podczas konferencji prasowej, a co zataić. Były słowa, które miałam w jego imieniu wygłosić podczas kolejnego spotkania senatu. Było podpisane przez ojca pełnomocnictwo. Był wreszcie rozrysowany plan pracy na najbliższe tygodnie. Rzecz jasna, każdą decyzję miałam dyskutować z ojcem, czy to przez telefon, czy osobiście, ale i tak miałam wrażenie, że w tym wszystkim tonę.

Konferencja prasowa miała się odbyć w szpitalnym holu, więc po opuszczeniu ojca udałam się do łazienki. Musiałam się upewnić, że wyglądam jak człowiek i uspokoić odrobinę drżący oddech. Nawet moje ręce dygotały, gdy poprawiałam przed lustrem swoje włosy. W gruncie rzeczy wcale nie wymagały poprawiania — i tak nie miałam przy sobie szczotki ani nawet kosmetyków potrzebnych do ukrycia bladości czy podkrążonych oczu — ale musiałam coś zrobić. Poprawianie włosów wydawało się jedyną możliwością odzyskania jakiejkolwiek kontroli.

Prezentowałam się całkiem dobrze w błękitnej sukience, którą wyszukała dla mnie Emer. Nie wiedząc, co założyć, poprosiłam ją rano o pomoc; potrzebowała zaledwie kilku minut, by znaleźć w odmętach mojej szafy odpowiednie ciuchy. Sukienka była elegancka i delikatna jednocześnie — miała długie rękawy oraz okrągły dekolt, lecz jednocześnie podkreślała figurę. Cieszyłam się, że nie musiałam zakładać do niej szpilek; Emer zaaprobowała moje sięgające kostek kozaki; one również miały zabójczo wysokie obcasy, lecz były znacznie wygodniejsze niż jakiekolwiek szpilki. Dzięki niebiosom za małe miłosierdzia; nie chciałam zrobić z siebie pośmiewiska przed tysiącem kamer transmitujących na żywo moje wystąpienie.

Czułam się klaustrofobicznie, nawet w dosyć dużej, przestronnej łazience. Oparłam ręce o marmurowy blat, usiłując odzyskać grunt pod nogami, ale ziemia nie chciała się ustabilizować. Dusiłam się. Uczucie przytłoczenia rosło z sekundy na sekundę i nabranie powietrza do płuc przychodziło mi z coraz większym trudem. Zamknęłam oczy. Zacisnęłam dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę i rozdrapując ją prawie że do krwi. Ból mnie odrobinę otrzeźwił — na tyle, by przesłaniająca umysł mgła się częściowo rozwiała, na tyle, bym była w stanie ponownie spojrzeć w lustro.

Przemyłam twarz zimną wodą, usiłując opanować drżenie rąk. Nie udało mi się to, więc postanowiłam trzymać je za plecami lub chociaż splecione; liczyłam na to, że kamery skupią się na mojej twarzy i ominą dolne części ciała.

spod znaku kosa | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz