11 | truth

148 11 17
                                    

Kawa już mi właściwie nie pomagała, ale piłam ją z przyzwyczajenia, licząc trochę na efekt placebo. Nadal przynajmniej smakowała wyśmienicie. Nie miałam pojęcia, skąd dokładnie są sprowadzane ziarenka, które znajdowały się w kuchni, musiały jednak pochodzić z jakiegoś sklepu chlubiącego się najwyższą jakością. Starałam się zresztą dolewać teraz jak najmniej mleka, żeby jak najmniej rozcieńczać gorycz. Odrobinę mnie to śmieszyło, bo wcześniej zawsze się krzywiłam, jeśli kubek nie był przynajmniej do połowy zapełniony mlekiem. Mleko też mogłabym pić w dowolnych ilościach, zwłaszcza doprawione miodem i cynamonem, tak jak je przygotowywał Elias podczas naszych nocnych wędrówek do kuchni. W przeciwieństwie do kawy działało kojąco i odrobinę łagodziło ból związany z zasypianiem, lecz pomagało jedynie na krótko. Trwalszy efekt przynosiły ramiona Eliasa, w których spędzałam teraz bardzo dużo czasu, bo sprawiały, że koszmary się nieco wyciszały i mogłam zasnąć chociaż na kilka godzin. W nieliczne wieczory błogosławiłam swoją bezsenność, bo miałam na tyle dużo pracy, że i tak musiałam na to poświęcać część nocy. Gorsze było to, że skazywałam na ten sam los również Eliasa, który wytrwale spędzał czas u mojego boku. Gdy ja siedziałam nad papierami, on czytał jakąś książkę lub grał w coś na telefonie, nie zamierzając się kłaść przede mną, nawet jeżeli walczył z sennością. Czułam przez to ogromne wyrzuty sumienia i gasiłam lampkę ze względu na niego, bo potrzebował snu znacznie bardziej niż ja. Wielokrotnie proponowałam mu nawet, żeby ktoś go wymienił chociaż na parę godzin, żeby mógł się wreszcie wyspać, ale nieodmiennie odmawiał. Niezmiernie mnie to frustrowało i kładłam się wcześniej do łóżka, by potem wpatrywać się w sufit i liczyć przeskakujące przez płoty baranki. Gdy już mi się udało choć na chwilę zasnąć, nie był to sen spokojny, lecz wypełniony koszmarami. Oddychałam nieco spokojniej dopiero wtedy, gdy śpiący obok Elias mnie w końcu przyciągał do siebie, prosto w swoje ramiona. Uparcie odmawiał spania w swoim pokoju, twierdząc, że po mojej ostatniej ucieczce przez okno nie może mnie spuścić z oka nawet na sekundę. Wykłócałam się z nim o to tylko dla zasady, bo mimo wszystko lubiłam, gdy był obok mnie.

Właściwie moje funkcjonowanie przypominało trochę mechaniczny, gorączkowy stan, kiedy człowiek nawet do końca nie jest świadom tego, co robi. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz się porządnie wyspałam, kiedy ostatni raz nie miałam na głowie zupełnie nic, pomijając wymyślanie nowych zabaw razem z June. Jeżeli już teraz się tak czułam, bałam się pomyśleć, co się stanie, gdy w końcu na mojej głowie znajdzie się ta cholerna korona.

Pocieszałam się tylko tym, że już za tydzień przynajmniej częściowo moja męka miała się skończyć. Już za kilka dni powinni zacząć się zjeżdżać goście, a potem bal wreszcie dobiegnie końca i będę mogła odetchnąć z ulgą. Kolejną pozytywną rzeczą było to, że wreszcie mogłam podziwiać efekty mojej pracy: sala balowa oraz wszystkie zamkowe korytarze z dnia na dzień zmieniły swój wygląd, przystrojone gałązkami świerku, złoto-czerwonymi girlandami, które się ciągnęły kilometrami pod sufitem, oraz obfitością bombek w różnych kształtach i kolorach. W sali balowej stanęła wysoka choinka, jeszcze pachnąca lasem; zawisły na niej laski cynamonu, ażurowe aniołki, jabłka oraz cukierki w błyszczących i równie szeleszczących opakowaniach. Druga, mniejsza choinka znalazła się w salonie; to pod nią planowałam podłożyć wszystkie prezenty, by umknęły ciekawskim oczom gości. W tym roku przygotowywałam je zresztą znacznie staranniej niż w ubiegłym. Niektóre wymagały sprowadzenia z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, jednak koniec końców efekt mnie całkiem zadowolił. Zapakowałam wszystkie w złoty papier i ozdobiłam wstążkami, praktycznie wymuszając na Eliasie, by spędził ten czas odwrócony do mnie plecami — nie chciałam, by zobaczył, co dla niego mam. Przy okazji upajałam się również świątecznymi piosenkami, niewymagającymi, lecz doskonale się sprawdzającymi w roli odwracacza uwagi. Towarzyszyły mi również wtedy, kiedy czytałam kolejne dokumenty przesłane mi przez ojca oraz gdy usiłowałam się odprężyć podczas porannej jogi. Nigdy specjalnie nie przepadałam za aktywnością fizyczną i zupełnie przypadkiem odkryłam, że pomaga mi się odstresować. Było to, oczywiście, sprawką Eliasa; zabrał mnie któregoś dnia na siłownię, znajdującą się w pałacowych piwnicach. Cierpliwie zniósł moje kręcenie nosem na wszystkie znajdujące się tam przyrządy do ćwiczeń i w końcu wręczył mi matę gimnastyczną, proponując, bym spróbowała jogi. Cóż, spodobało mi się już po pierwszych dziesięciu minutach. Elias jakoś dziwnie umiał trafić w mój gust.

spod znaku kosa | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz