24 | sunlight

89 6 14
                                    

Proszę się spodziewać w tym rozdziale wielu przekleństw... i zmiany perspektywy  🤭

👑👑👑

It's an awful sound
When you hit the ground

I know there's a way
We can make 'em pay
Think it over and say
(I'm never going back again)
But I know there's a way
We can leave today

Arcade Fire — Awful sound


Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, pomyślałem, że śnię. W niczym nie przypominała księżniczek, które znałem z Francji — nie tylko było znacznie bledsza, ale w dodatku płonął w niej ogień, którego tamtym brakowało. Udowodniła mi to zresztą po wielokroć, jak bardzo się różni od innych znanych mi księżniczek. Nie obchodziły jej ani władza, ani bogactwo, ani przywileje, jakie otrzymała razem z koroną; dążyła raczej do tego, by się ich zrzec. I, na Boga, ależ miała w sobie dużo siły i charyzmy, chociaż prawdopodobnie ledwo zdawała sobie z tego sprawę.

Jakim cudem taka mała, drobna, dumna księżniczka mogła tak zawrócić mi w głowie? Zupełnie nie tego się spodziewałem, gdy obejmowałem to stanowisko; z całą pewnością nie spodziewałem się również, że się z tym małym cholerstwem ożenię. Wyciągnięcie złotej wstążki z koszyka zakrawało na cud, na cudowne, nieprawdopodobne zrządzenie losu, w który wcale nie wierzyłem. Uczyniło mnie to jednak najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Nie jestem nawet pewien, w którym momencie owinęła mnie sobie wokół palca, ale byłem gotów paść na kolana, wyznać jej miłość i zrobić wszystko, by tylko się nie narażała. Miałem ją chronić. Chronić, a nie pozwolić, by pakowała się prosto w paszczę wilka.

Z drugiej strony miała rację — nie mogłem jej trzymać w złotej klatce jak udomowionego ptaka. Przecież ceniłem ją właśnie za jej wolność, niezależność, opór wobec konwenansów, jak więc mógłbym sam złapać ją w pułapkę? Musiałem, po prostu musiałem dać jej odlecieć.

I prawdopodobnie miała przypłacić tę decyzję życiem.

Wiedziałem, że nie zdążę dobiec do niej na czas. Wiedziałem, że kula nieprzeznaczona wcale dla niej dopadnie ją, zanim zrobię to ja, chociaż przysiągłem sobie, że będę ją chronił. Nie chciałem, żeby się poświęcała dla kogokolwiek. Zwłaszcza nie z powodu tej niszczącej relacji między dwojgiem braci. Miała zginąć z powodu czegoś tak zupełnie głupiego, w czym kompletnie nie zawiniła — i nie mogłem zrobić nic, by temu zapobiec.

Brak jakiegokolwiek punktu oparcia sprawił, że z impetem padła na ziemię — śnieg odrobinę złagodził zderzenie z ziemią, lecz nie na tyle, by zagłuszyć paskudny dźwięk pękających kości — lecz kulę zatrzymała wyrosła przed nią znienacka fioletowa bariera. Odrobinę mnie to oszołomiło, lecz nie zatrzymało w desperackiej próbie ratowania jej. Padłem na kolana tuż obok niej i wziąłem ją w ramiona, ledwo widząc przez łzy. Wyglądała tak blado, nawet ze spływającą po jej twarzy strużką krwi, lecz przynajmniej oddychała.

Oddychała.

Oddychała, Bogu niech będą dzięki. Była cała poharatana, z licznymi siniakami, domyślałem się również, że połamała kilka kości, ale przynajmniej żyła. Tylko to się w tej chwili dla mnie liczyło. Wyglądało na to, że chwilowo straciła przytomność, ale i tak musiałem ją stamtąd wydostać i oddać w ręce lekarzy, zwłaszcza że dokoła już zaczynało się piekło.

spod znaku kosa | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz