4 | hostility

174 14 18
                                    

Priscilla prowadziła zajęcia tak ciekawie, że nie dość, że minęły błyskawicznie, to jeszcze udało mi się na nich nie zasnąć pomimo ogromnego zmęczenia. Nawet o historii rozprawiała tak, jakby to był najciekawszy pod słońcem film akcji, dzięki czemu postacie, wydarzenia oraz daty wchodziły mi do głowy same. Nadal jednak starannie sporządzałam notatki, żebym mogła do nich w razie potrzeby powrócić, bo już za dwa miesiące miałam sobie radzić sama, bez cudownej pomocy Priscilli.

W zdobywaniu wiedzy towarzyszył mi także Elias, siedzący na tyłach pomieszczenia. W ogóle się nie odzywał, nie widziałam go nawet kątem oka, lecz mimo to nie mogłam zapomnieć o jego obecności. Nie rozmawialiśmy ze sobą od śniadania, więc jeszcze nie zdążyłam go wypytać o dręczące mnie kwestie, ale czułam na sobie jego wzrok. Częściowo musiało być to spowodowane względami bezpieczeństwa, bo dosłownie musiał mieć mnie na oku, ale czułam, że to nie wszystko, że lustruje mnie tak samo jak w nocy, w kuchni, jakby usiłował rozwiązać wyjątkowo skomplikowaną zagadkę. Ja zapewne rano patrzyłam na niego dokładnie tak samo, więc byliśmy kwita.

Gdy tylko Priscilla ogłosiła koniec pracy na dziś, ruszyłam po kolejną kawę. Poza kawą miałam też ochotę na coś konkretniejszego, żołądek już dawał o sobie znać burczeniem. Co gorsza, miałam ochotę na zwykłe śmieciowe żarcie: jakieś frytki, kurczaki czy burger. Rozważałam za i przeciw, gdy turlałam się w stronę kuchni, i doszłam do wniosku, że o ile udałoby mi się w ten sposób błyskawicznie zaspokoić głód, wcale nie przysłużyłoby się to mojemu żołądkowi. Pomogłoby mu wyłącznie zdrowe śniadanie lub nawet wczesny obiad, na które zupełnie nie miałam apetytu. Być może jednak idealnym rozwiązaniem okazałaby się kuchnia Luisy...

— Co dziś na obiad? — spytałam od progu krzątającą się po pomieszczeniu Luisę. Wyglądało na to, że nawet stąd nie wychodziła, bo na blatach panował uporządkowany armagedon, zapewne przygotowywany pod wieczorną kolację.

— Foie gras, wasza wysokość, roladka drobiowa z oliwkami i bazylią, żeberka wołowe... Na podwieczorek deser lodowy. Jest wasza wysokość głodna? Jeszcze nic nie jest gotowe, będzie dopiero za jakąś godzinę, może dwie.

Nazwać nienakarmiony żołądek rozczarowanym to za mało.

— Och. W takim razie poczekam.

Zdecydowałam, że wymknę się już teraz, zaraz. Wystarczyło, żebym skorzystała z opcji zamawiania i płacenia bez wysiadania z samochodu, a potem wróciła, zanim ktoś zauważy moją nieobecność. I po powrocie mogłabym zrobić sobie cudownie mocną kawę z mlekiem.

Wróciłam się do pokoju po bluzę z kapturem, czapkę, okulary przeciwsłoneczne i kluczyki do samochodu. Nie zamierzałam ryzykować rozpoznania, choć nie sądziłam, żeby ktokolwiek podejrzewał księżniczki o jedzenie w fast-foodowych restauracjach.

— Dokąd się wybierasz?

Aż podskoczyłam, kurczowo ściskając w dłoni kluczyki i szukając wymówki, którą Elias mógłby przełknąć. Moje serce biło zdecydowanie zbyt szybko, wcale nie dlatego, że Elias nie wyglądał, jakby dał się zbyć pierwszym lepszym wytłumaczeniem. W końcu nie był idiotą.

— Do miasta — przyznałam pochmurnie. — Po obiad.

Wtedy Elias zrobił coś, czego się po nim najmniej spodziewałam — delikatnie wyjął z mojej ręki kluczyki.

spod znaku kosa | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz