-Wysłałem oddział na północ w okolice lenna Norgate. Według rozkazu mają pojechać przez stolicę, więc o ile wszystko się uda powrócą tu za trzy tygodnie - stwierdził Horace - Żołnierze Króla są w gotowości, wszystkie lenna są oblegane przez dwudziestu żołnierzy. To tego pozostają jeszcze osobiste oddziały baronów. Dla Willa to będzie pestka, ale musimy liczyć, że zwiadowcy złapią go na czas - dokończył. Gilan oparł łokcie na stole i z powagą zapytał...
-Co zamierzasz?
-Jutro wyjadę do Araluenu, by osobiście pilnować Króla. Nie możemy ryzykować. Nigdy nie wiadomo, co wpadnie Willowi do głowy - dodał. Dowódca korpusu pokiwał głową - A ty? Będziesz tu siedział?
-Redmont pozostało bez zwiadowcy, a w danej chwili nie mamy uczniów, którzy nie dawno ukończyliby szkolenie. Dopiero za parę miesięcy odbędą się testy, a do tamtego czasu muszę siedzieć tutaj. A zresztą sam powinienem tu być. Jest tu potrzebny ktoś doświadczony. Poza tym nie mogę zebrać obrady, ponieważ wtedy lenna zostaną osłabione. Nie mogę również w tej sytuacji zwalać na czyjąś głowę dwóch lenn, to wielka odpowiedzialność, a w danej chwili głupota - odpowiedział rycerzowi, po czym ponownie zapatrzył się w mapę kraju rozłożoną na stole - Redmont jest w bardzo złej sytuacji. Nie ma tu ani Barona, ani zwiadowcy. To po prostu nie możliwe! - powiedział głośniej - Takie zaniedbanie... Z dwóch zwiadowców zostało zero i do tego nie mamy jednego Barona... Eh... - westchnął.
Zaledwie godzinę wcześniej Gilan wezwał Horace'a do swojego pokoju, aby omówić losy państwa. Gilan, jako dowódca Korpusu, i Horace, jako dowódca oddziałów królewskich, mieli za zadanie dopilnować, by każde z lenn było bezpieczne. Musieli dopilnować by nikt więcej nie zginął, co było trudne biorąc pod uwagę, że nie znali nawet miejsca położenia ich wroga.
-Horace... - powiedział nagle Gilan podnosząc wzrok. W tej chwili patrzył prosto w ciemne oczy wojownika. Człowieka, który w tym całym bałaganie wciąż pozostał jego przyjacielem. Jako prawie jedyny pozostał przy nim. Will zdradził ich kraj. Halt odszedł. Jenny wściekła się na niego, gdy dowiedziała się, że pozwolił doprowadzić do tej sytuacji. A Horace był przy nim cały czas.
Już dawno temu stali się swoimi przyjaciółmi, ale dopiero teraz musieli myśleć w ten sam sposób. Teraz musieli być jednym, by uratować Araluen. Ale potrzebowali pomocy, a tej nie mieli za wiele.
-...Myślę, że wiem co możemy zrobić - zaczął spokojnie - Nie przerywaj mi dopóki nie skończę, jasne?
Horace zmierzył go wzrokiem. Coś w głosie przyjaciela go zaniepokoiło. Już wiedział, że ta propozycja mu się nie spodoba. A jednak kiwnął potulnie głową i z skupieniem spojrzał w oczy sojusznika próbując przygotować się na najgorsze - chociaż czy mogło być coś gorszego niż Will zabijający wszystkich wokół?
-Jakbym mógł wybrałbym tymczasowego barona. Jakbym mógł dałbym tu jakiegoś zwiadowcę, tylko to wymagałoby wielu zmian. Nie mogę zwołać zebrania i ogłosić, że ktoś będzie musiał przenieść się tutaj, by jakiś nowy rekrut przejął to mniej ważne lenno. Na to nie ma czasu. Więc ja tu pozostanę. To jest właściwie chyba jedyne wyjście. I w tej kwestii nie mogę nic zmienić, ale pomimo że tu będę to Redmont nie może pozostać bez barona. Dlatego kogoś trzeba dać na to miejsce. A nie może to być jakiś przypadkowy wieśniak i nie mogę to być ja. To musi być ktoś z rodu szlacheckiego albo.... albo z rodziny królewskiej - przerwał na chwilę, by rycerz mógł przetrawić te wiadomości. Po jego minie widział, że Horace nie jest jeszcze świadom do końca słów Gilana. Dlatego ten postanowił to dokończyć szybko i zwięźle. Ale za nim się odezwał wtrącił się Horace.
-Kogo proponujesz? Króla? Przecież dobrze wiesz, że to odpada - stwierdził z pewnością, a jednak czuł, że nie to Gilan miał na myśli.
-Myślałem o kimś innym. O kimś kto i tak na razie nie ma zadania w zamku - zaczął ostrożnie - Uważam, że powinna to być Cassandra...
Cisza. Nastąpiła zupełna cisza, podczas której Horace intensywnie myślał.
Najpierw próbował sobie przyswoić słowa powiedziane przez przyjaciela. Że niby Cassandra, jego żona, miałaby zostać baronem lenna i ryzykować bardziej niż ktokolwiek inny? Nie było mowy. Ale wtedy zrozumiał, że w stolicy i tak nie była bezpieczna.
Pomimo wszystkich wojsk królewskich nie byłaby tam na tyle bezpieczna by mógł mieć pewność, że ją ochroni. Co prawda miał sam bronić Araluenu, ale nigdy nie było pewności, że da radę. Ale tam jednak by był może dałby radę ją obronić. A tu - z dala od niego, w starym domu złoczyńcy - jako baron byłaby głównym celem. Ale jednak w tym miejscu znajdował się, teraz już, najlepszy zwiadowca.
W końcu, po długiej ciszy, Horace odezwał się. Ale nie były to słowa jakich spodziewał się w tej sytuacji Gilan...
-Dobrze - odparł chowając twarz w dłoniach - Niech będzie. Zgodzę się, ale obiecaj, że nie pozwolisz zrobić jej krzywdy. Będzie bronił jej jak nikogo innego i dopilnujesz by Will do niej nie dotarł - ciągnął z mocą - Cassie to jedyne co mi pozostało... Nie ma Madie, więc błagam! Jeśli coś jej się stanie... - dodał już ciszej, po czym podniósł głowę. W jego oczach pojawiło się coś innego. Nie było to już poddanie i zrozumienie, a prawdziwa mądrość i olśnienie, a także coś czego jeszcze nigdy nie widział u tej osoby.
W jego oczach widać było śmiertelną powagę. I właśnie to sprawiło, że Gilan wrócił na ziemie. Wreszcie w całości zrozumiał sytuację. Will się zmienił. Halt zginął. Horace się zmienił. I on sam się zmienił. We wszystkich nastąpiła zmiana spowodowana sytuacją. Horace nie był już tym rozentuzjazmowanym mężczyzną, a człowiekiem, który nosił na swoich barkach zbyt wielki ciężar. Jednak dzięki temu stał się silniejszy. Tak samo jak Gilan, Horace, Jenny, George... Tak samo jak wszyscy. Może nie był w bliskich relacjach z Georgem - prawie się nie znali - ale w tej sytuacji potrzebował pomocy każdego. Żeby zrobić to czego zawsze się wahał i czego kiedyś nie chciał robić. I upewnił go w tym rycerz swoimi następnymi słowami...
-Tu i teraz, ja, rycerz dębowego liścia, składam przysięgę... - w jego oczach nie było wahania, a smutek zniknął, kiedy Horace wypowiadał te słowa - ...że będę bronić swojej rodziny i swojego królestwa. I zabiję Willa Treaty, byłego zwiadowcę, jeśli tylko go spotkam - przerwał i dodał - A teraz ty, Gilanie, pozwól, że spełnię słowa swej przysięgi. Cassandra nie zostanie baronem Redmont. Bo to zadanie przypada mi. Gilanie, przejmę tą funkcję i zasiądzie na tronie lenna, jako tymczasowy władca. Obronie nasz kraj zabijając Willa Treaty i broniąc przed niebezpieczeństwem księżniczkę Cassandra. Nie jako Horace Altman, a jako rycerz Araluenu. I to jest moja obietnica...
I w tej chwili przed Gilan siedziała zupełnie inna osoba. Z niewiadomych przyczyn Gilan w swoich myślach wypowiedział słowa swojej własnej przysięgi, którą składał do swojego byłego mentora.
Obiecuję Ci to, Halt
...
Witajcie! Tak oto was witam kolejnym rozdziałem. Zadowoleni?
Dzisiaj przypomniało mi się, że pod koniec 1 tomu chciałam wam powiedzieć dwie rzeczy...
1. Ciekawostka - cytat z opisu początkowo miał odbywać się między Willem i Malcolmem, który miał tam przyjechać by leczyć Willa z jego choroby psychicznej - później miał zostać zabity z ręki Willa
2. Więc witaj Sherlocku Holmsie - raczej znany jako @rain_daughter ... Kiedyś w pierwszym tomie to właśnie ty zgadłaś cały przebieg książki (nie dałam rady znaleźć tego komenatrza, choć jeszcze wczoraj gdzieś był). Później ten plan się zmienił, ale ty swoją ,,najbardziej pokręconą teorią" zgadłaś wszystko co miało wydarzyć się w tym fanfic. Więc tak - początkowo miało okazać się, że to Will zabił Alyss, to on miał być odpowiedzialny za spalenie wioski, ale samo jakoś wyszło, że tego nie użyłam. I jako ciekawostkę powiem, że miał to być fanfic o magii, gdzie Will odkrywa moc ognia - ale widać jak wyszło :D
Bo nic nie dzieje się przypadkowo. Pisz, Joel Carter
YOU ARE READING
Zwiadowcy - Nie każdy
FanfictionII cz. ,,Zwiadowcy - Nie zawsze" Samotność to jedno z gorszych odczuć. Jeśli ból da się przezwyciężyć i poradzić sobie z nim, tak samotność będzie z nami, dopóki ktoś nam nie pomoże. Tego nie da się zwalczyć samodzielnie. Tutaj potrzeba pomocy i...