Rozdział 19

152 15 8
                                    

   Trzy dni drogi - tyle zajęło im dotarcie do lasu Grimsdell.

  Wspólnie stwierdzili, że największe szanse na znalezienia Willa są właśnie o Malcolma, więc ich następnym krokiem było właśnie pojechanie do niego. 

  Droga ciągnęła im się niesamowicie. Chcieli tam po prostu być. Chcieli już spotkać go i po prostu dostać odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. I pomimo ich wspólnych decyzji te pytania były inne. Nie zmierzali tam w tym samym celu.

   Horace wciąż miał jeden cel - spełnić swoją obietnicę i zabić Willa Treaty. Jako rycerz przestrzegał zasad honoru i dlatego nie mógł złamać wiążącej go przysięgi. Co prawda jego słowa były pochopne - tym bardziej, że częścią jego obietnicy było zostanie tymczasowym baronem Redmont, a w momencie, kiedy wyjechał nie było już szans by zajął to stanowisko. I dlatego też musiał obronić się i dowiedzieć się od Malcolma gdzie jest Will, by choć jakiś kawalątek obietnicy się dopełnił.

   Gilan chciał pomóc Willowi, ale do Malcolma nie jechał by poznać miejsce pobytu zwiadowcy, czy żeby poznać sposób na naprawienie go. Chciał poznać powód, dlaczego uzdrowiciel to zrobił. Chciał wiedzieć, dlaczego Malcolm zmienił Willa. Dlaczego zmienił Ruhla. W końcu oboje mogli być porządnymi ludźmi, ale ta szansa została im odebrana.

   Zastanawianie się nad przywróceniem Willa pozostało Jenny, która była gotowa zrobić wszystko by dowiedzieć się co trzeba zrobić, aby Treaty do nich wrócił. Była wściekła na Malcolma - widziała go jedynie parę razy w życiu. Parę razy przyjechał do Redmont za prośbą Willa, ale nie licząc tego to go zupełnie nie znała. A jednak wtedy wydawał się miłym starcem. Miłym człowiekiem z dobrym sercem.

   Raz widziała, jak pomagał jakiemuś człowiekowi. Jednak najwięcej o nim opowiedział jej Will. Zawsze mówił, że ma u Malcolma dług. Zawsze mówił o nim z szczerą wdzięcznością. Mówił o nim, jak o człowieku, któremu można zaufać. Ale jak widać wszyscy się przeliczyli...

   Wyjechali na polane i od razu zostali powitani głośnym szczekaniem. Jenny nie czekała ani chwili dłużej. Szybko szczęśliwa zeskoczyła z konia i przywitała psa. Pomimo wściekłości jaką odczuwała poczuła falę radości na myśl o zejściu z tego głupiego siodła.

   Podniosła wzrok i rozglądnęła się po terenie. Nigdy tu nie była. Will opowiadał jej o strasznym charakterze tego lasu, ale na żywo było to o wiele bardziej przerażające. Dlatego nie spodziewała się, że dom Malcolma będzie tak ciepłym miejscem - przynajmniej tak wyglądał z zewnątrz. Horace i Gilan również zeszli z swoich koni. Nie męczyli się z zdejmowaniem im siodeł. Musieli być gotowi na natychmiastową ucieczkę.

   Gilan ruszył jako pierwszy, a za nim Jenny, której plecy bronił Horace. Z ich trójki Jenny była najsłabsza jeśli chodziło o walkę i musieli ją bronić za wszelką cenę. Oboje nie chcieli pozwolić by stała się jej krzywda. Czuli się w obowiązku by ją dopilnować.

   A Jenny cieszyła się na myśl, że się o nią martwią. I wiedziała, że nie byłaby w stanie pokonać wielu przeciwników, którzy byli dla nich małym zagrożeniem. Ale jednak uważała, że w tej chwili było przesadą to co robili. Przecież co mógł jej zrobić jakiś staruszek? Tym bardziej taki, który chciał utrzymać opinię dobrego człowieka?

   Zapukali do drzwi. Długo nie musieli czekać, bo już po paru sekundach przywitał ich uśmiechnięty staruszek.

 -Witajcie! - zawołał - Jak miło was widzieć! Wchodźcie! - dodał, a oni weszli do środka. Gilan i Horace nie wiedzieli, jak zareagować, ale Jenny od razu uśmiechnęła się miło i zaczęła grać rolę szczęśliwej dziewczyny.

Zwiadowcy - Nie każdyWhere stories live. Discover now