Rozdział 3

180 15 10
                                    

Nikt go nie zauważył, kiedy minął dwa filary prowadzące na cmentarz. Nikt nie mógł go zobaczyć, bo jego peleryna i ciemność wciąż go chroniły. A jego kroki nie były słyszalne.

Powoli chodził pomiędzy grobami szukając tego jednego, na którym mu zależało. Chciał móc zobaczyć te litery i choć myśl o tym była okropna coś kazało mu tam przyjść. Na nagrobkach widniało wiele złotych liter. Duża część wszystkich grobów zawierała jedynie imiona i date śmierci. Z tego co zauważył większość osób zginęła w trakcie pierwszej wojny z Morgarathem.

Szedł dalej, co jakiś czas się zatrzymując, by przeczytać imiona i nazwiska ludzi, którzy tam byli pochowani. Aż w końcu doszedł do tego jednego. Do tego grobu, którego poszukiwał.

Nie różnił się on niczym od pozostałych. Miał ten sam kolor i te same złote litery, jedynie ułożone w inny wyraz. Chwilę stał tam, ale nie trwało to długo, ponieważ obrócił się i poszedł w kierunku wyjścia z cmentarza.

Miał jeszcze jedną ważną rzecz do załatwienia.

...

-Horace... - powiedział ostrożnie zwiadowca - Jesteś pewny?

-Oczywiście - odpowiedział ten bez choćby odrobiny wahania - Złożyłem rycerską przysięgę, więc właściwie już nie mam wyboru. Zrobię to. Zostanę, tu w Redmont, jako baron i nic nie sprawi, że zmienię swą decyzje - dokończył podnosząc się z krzesła.

-Ale jesteś świadom, że...

-Że to niebezpieczne? Oczywiście. Ale czy cokolwiek jest teraz pozbawione zagrożenia? - zapytał, po czym kontynuował - Jestem świadom również, że to stanowisko przejmę tylko na krótki czas i że będę zmuszony je oddać, kiedy złapiecie Willa. Uwierz mi, Gilan, znam te wszystkie zasady. Nie musisz mi nic o tym mówić - Gilan chciał zaprzeczyć. Chciał powiedzieć, że się nie zgadza. Ale jak by to zabrzmiało.

Przecież chwilę wcześniej chciał to stanowisko powierzyć Cassandrze. I co by sobie o nim pomyślano? Że wolał ryzykować życie następczyni tronu, i swojej przyjaciółki, niż królewskiego rycerza. A przecież oboje powinni być dla niego tak samo ważni. Okropnie brzmiała myśl, że wolał poświęcić życie Cassnadry niż Horace'a.

-Zastanów się - przekonywał go dalej Horace - Ja będę potrafił się obronić nie bez powodu jestem tym kim jestem - uśmiechnął się krzywo - Tym bardziej, że chyba nie chcesz, żebym złamał własną obietnicę. To zepsułoby moją reputację - dodał z lekkim rozbawieniem.

Gilan nie odezwał się. Czy był gotowy stracić kolejnego przyjaciela? Czy był w stanie poświęcić jeszcze więcej? Kiedy myślał o Cassandrze czuł, że dałby radę ja obronić, ale Horace potrafił walczyć i dlatego nie byłoby dziwne, gdyby po pojawieniu się Willa, sam rzucił się na niego. Ale właściwie... Nad czym on się zastanawiał? Przecież już do dawna znał odpowiedź.

Odwzajemnił uśmiech i stwierdził z prawdziwą szczerością...

-Cassandra mnie zabije...

-Nie liczyłbym na to - odpowiedział już coraz bardziej rozbawiony Horace - Jeśli coś mi się stanie to raczej wykorzysta każdy możliwy sposób tortur. Zwykła śmierć byłaby zbyt łatwa - popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem.

Właśnie po to są przyjaciele. Nawet w najgorszych sytuacjach są w stanie doprowadzić cię do śmiechu. Ich strata boli, ale jednak posiadanie kogoś takiego to największe szczęście jakie możemy mieć.

Dalsza część rozmowy wyglądała już żywiej. Zaczęli żartować sobie i wspominać swoją przeszłość. Nie omijali historii z Willem - a wręcz przeciwnie. Specjalnie je opowiadali, by wiedzieć jedno - kiedyś Will był ich przyjacielem i choć on ich zdradził to Horace i Gilan wciąż pozostawali jako jedność. Will był wyraźnym przykładem mówiącym, że nie każdy złoczyńca rodzi się zły. Nie pozostało im nic innego, niż nadzieja, że ich przyjaciel wróci.

I choć na razie byli w stanie go zabić, to w ich sercach wciąż istniała nadzieja.

Po prawie dwóch godzinach Gilan opuścił w końcu pokój. Pozostawił Horace'a, a sam poszedł w kierunku małej chatki. Nie brał konia - Blaze'a pozostawił w stajni. Potrzebował sam odwiedzić to miejsce.

Podniósł delikatnie drzwi w zawiasach, tak jak nauczył go wiele, wiele lat wcześniej Halt. Już w pierwszej chwili uderzył go zapach kawy. Ciekawe, że w tym domku zawsze było miejsce dla tego napoju. Nawet kiedy był pusty wciąż było tu czuć oznaki jego niedawnych właścicieli.

Ostrożnie przeszedł obok stolika i krzesła. A następnie wszedł do małego pokoju z łóżkiem, w którym sam kiedyś sypiał. Wszystkie wspomnienia w sekundę do niego wróciły. Przypomniał sobie swój pierwszy dzień treningów. I ten drugi, a także trzeci. A przede wszystkim ostatni. Ten ostatni dzień w tej chatce. Z nową nostalgią zwiedzał ten mały budynek.

Patrzył na łóżko i jego drewnianą konstrukcję, o którą tak często walił nogą. Patrzył na szafę, w której przetrzymywał swoje starannie złożone ubrania. Później powrócił do ,,salonu", gdzie tyle razy pił kawę. Krzesła, w które tak często wbiegał, kiedy spóźnił się na trening. I stół, który...

Jego umysł zmienił temat. Wspomnienia ucichły, a na ich miejsce przyszedł strach.

Zbliżył swe kroki do stolika, by upewnić się w tym, co na nim zauważył. Następnie wybiegł z chatki, nawet nie zamykając drzwi. Nie było tam nic istotnego. Nie musiał się martwic o złodziei, bo ci nie mieli by co kraść.

Biegł najszybciej, jak potrafił w stronę zamku. Musiał szybko poinformować Horace'a o swoim znalezisku. Musiał mu powiedzieć o przedmiocie, który znalazł w chatce. ,,Tak szybko?" pytał sam siebie. Nie mógł powstrzymać szybko bijącego serca. Bo tym co znalazł na stole nie był nóż. Nie była żadna groźba.

A srebrny liść dębu...

...

Z akcji w rozdziale jestem zadowolona, ale nie z sposobu napisania, ale POWIEDZMY że jest znośnie. Nie które rozdziały muszą być trochę gorsze...

Ciekawi was co tam u Willa? Może będę na tyle dobra i nie długo napiszę wam rozdział przedstawiający co się u niego dzieje... A nie, sorry - niestety nie :D Na to będziecie musieli zaczekać :) Chociaż już mały fragment dostaliście, ale to tyle :)

Bo nic nie dzieje się przypadkowo. Pisz, Joel Carter

Zwiadowcy - Nie każdyWhere stories live. Discover now