Rozdział 14

157 13 20
                                    

Stawiał kroki przez opustoszałą drogę w Redmont. Co chwilę słyszał zasuwy drzwi przesuwane wewnątrz drewnianych domów, ludzie się bali. I mieli do tego prawo. Przez ich miasto szła postać, która już od dawna była dnia nich zagadką. A teraz jeden z nich zabijał. Jeden z nich był gdzieś w Araluenie i każdego dnia zwiększał liczbę ofiar. A kiedyś był to najlepszy z nich... Więc czy można było ufać zwiadowcą?

Gilan przez całą swoją drogę spotkał jedynie dwie, może trzy osoby. Te, które były zmuszone opuścić domy, żeby pójść do pracy lub na targ po jedzenie. W końcu wciąż potrzebne było im jedzenie. Wciąż potrzebowali pieniędzy na utrzymanie. Ale jeszcze nie mieli barona, który by im to zapewnił. Choć co prawda do tego było już naprawdę blisko.

Rozglądał się na wszystkie strony. Nie z powodu grozy czy niepewności. A z powodu ciekawości. Tej jaką czuł, kiedy odwiedzał zupełnie nowe miejsce. Tylko Redmont nie było dla niego nowym miejscem. Przynajmniej zazwyczaj... Teraz bez ludzi, w zupełnej ciszy, czuł się, jakby odwiedzał jakąś małą wieś nie daleko Meric.

Dobrze pamiętał swoje pierwsze lenno - pomimo że było to tak dawno temu. Dobrze pamiętał, jaki stres czuł, gdy powierzono mu ten obowiązek. Później kiedy był już na miejscu od razu popełnił pięć różnych błędów. Chwilę zajęło mu odkręcanie tego wszystkiego, ale w końcu mu się udało. Potem zmieniano mu lenna. Pełnił funkcję w Norgate, Whitbby, a na samym końcu w Araluenie, jako dowódca. Jednak to z Meric był najbardziej związany. To tam spędził pierwsze lata, jako zwiadowca.

Aż w końcu teraz - po wielu przygodach i latach - wrócił do Redmont. Może i powinien być w lennie Araluen, ale nie było takich możliwości. Już samo wyjście z lenna, a nawet przebywanie w nim, niosło zagrożenie. Nie było sensu by jechał do Araluenu tylko po to by tam sprawować swoje zadanie. Co prawda to tam znajdowała się cała rodzina królewska, ale już wiele razy było powiedziane, że on i tak nic by nie zmienił.

Mądrzejszym wyjściem było powstrzymanie Horace'a albo znalezienie Willa przed nim. Ale niczego nie byłby w stanie zrobić sam. Co prawda większa grupa dawała Willowi większe szanse na wykrycie intruzów, ale Gilan potrzebował pomocy - nawet nie tyle fizycznej, co psychicznej. Zdążył odkryć, że rozmowa z Haltem miała wiele celów. Między innymi uświadomienie Gilanowi, że zaraz stanie się taki, jak Will. I właśnie dlatego nie mógł w pojedynkę wyruszyć na poszukiwania. Musiał najpierw zdobyć sojuszników i wiedział, gdzie takowych znaleźć.

Popchnął drewniane drzwi karczmy. Znowu zaskoczyła go cisza. Nie było tam za wielu ludzi - może jeden mężczyzna i nikt poza nim. Gilan zamknął za sobą drzwi i ruszył w kierunku pomieszczenia nie dostępnego dla klientów. To tam Jenny wraz z innymi kucharzami przygotowywała wszystkie potrawy. I Gilanowi pozostała nadzieja, że tam ją zastanie.

Otworzył następne drzwi i faktycznie zobaczył za nimi jasnowłosą dziewczynę. Krążyła ona w te i we wte, ale była tam sama. Obok niej nie szwendali się pracownicy próbujący wyrobić się z zamówieniami. Nie krzyczała na nikogo. Nie czepiała się o smak zup. Nic. po prostu goniła od jednej strony kuchni, do drugiej i brała ze sobą resztki jedzenia, które tam były.

Aż w końcu go zobaczyła. Gilan musiał przyznać, że nie spodziewał się głośnych okrzyków ani radości. Ale tego, że dostanie z liścia w lewy policzek też się nie domyślał.

-Cześć, co tam u ciebie? - zapytał. Jenny spojrzała na niego groźnym spojrzeniem i powiedziała cicho...

-Wyjdź stąd - chociaż bardziej brzmiało to jak syk, niż zwykłe ,,powiedzenie".

-Mi też miło cię widzieć - odparł sarkastycznie rozmasowując bolące miejsce.

-Nie chce cię tu widzieć - warknęła po chwili z jadem w głosie - Zostaw mnie w spokoju i nigdy nie wracaj...

Zwiadowcy - Nie każdyWhere stories live. Discover now