(Fedir)
Ludzie Payette dotarli do mojej siedziby kilka godzin temu, a armia Chamblinsa, połączona z siłami Berlina właśnie wylądowała prywatnym samolotem w Moskwie. Dzielą nas minuty od rozpętania rzezi, aczkolwiek każdy chuj straci dziś głowę. Jordan pożałuje, że wpadł w sidła krętaczce, którą jest Prudence Farley, mszcząca się za śmierć Robina O'Neila.
Jaką to trzeba być fajtłapą, by dać omotać się zwykłej redaktorce waszyngtońskiego brukowca? Gdyby Chamblins miał jaja, strzeliłby kobiecie prosto w sam środek głowy. Ale najwidoczniej jest ich pozbawiony, jako że idzie na wojnę z MOJĄ armią, która wybije każdego skurwiela w mgnieniu oka.
- Panie Popow - wypowiada za moimi plecami Siergiej. - Są blisko.
- Świetnie. Każ wszystkim zająć swoje pozycje. Mają być martwi. - mężczyzna nic nie odpowiada, a o jego odejściu informuje mnie ciche kliknięcie drzwi. Wyglądam przez duże okno z wieży widokowej. Dostrzegam kilkanaście czarnych samochodów, zbliżających się dość szybko na mój teren.
Unoszę kącik ust z pogardą dla Chamblinsa.
Samochody można wysadzić zanim ktokolwiek postawi nogę na moim trawniku.
- Panie Popow - odzywa się zdyszany Iwan. - Musi pan coś zobaczyć. Jestem pewien, że to się panu nie spodoba. - odwracam się, by spojrzeć na spanikowanego faceta. Ciężko oddycha po biegu w górę krętych schodów, lecz jego wyraz twarzy ukazuje, że wydarzyło się coś, co może wywołać nie małe kłopoty.
Szlag.
- Już idę. - zerkam ostatni raz na czerwone jedwabne pudełeczko, leżące na mahoniowym biurku, po czym zabieram swoją marynarkę z oparcia fotela i wychodzę z wieży zaraz za Iwanem. - Jak bardzo jest źle? - pytam, gdy Iwan prowadzi mnie przez dziedziniec zamku do wieży dla strażników, znajdującej się przy bramie wjazdowej.
- Niech pan sam oceni. - duka, po czym podaje mi lornetkę i wskazuje kierunek, na którym powinienem skupić swój wzrok. Samochody zatrzymały się, a armia Chamblinsa powoli pieszo zmierza do murów zamku z karabinami w rękach.
Ale...
- Kurwa mać! - klnę głośno i przecieram oczy, by upewnić się, że zmysł wzroku wciąż jest sprawny. - Ja pierdolę! - spoglądam na Iwana. - Niech nikt nie atakuje! Zrozumiano?
- Tak! - mężczyzna znika, by przekazać wiadomość moim ludziom, a ja ponownie wytężam wzrok.
Skurwiel Jordan zasługuje na większe tortury niż kulka w łeb!
Przyprowadził ze sobą małe zabezpieczenie i ubezpieczenie. Wiedział, że nie ma z nami szans, więc postanowił stworzyć armię z dzieci!
Każdy z ludzi Chamblinsa idzie przed, na moje oko ośmioletnim dzieckiem, które wygląda jak śmierć!
Co jest kurwa?
Skąd on wziął tyle niewinnych dzieci?
Ja pierdole! Każdy z tych skurwieli trafi na stryczek!
Dzieci są chude, brudne i posiadają liczne zadrapania.
Kurwa!
- Szefie - do wieży wpada spanikowany Siergiej. - Co mamy robić? Przecież nie skrzywdzimy dzieci!
- Jak najprędzej dowiedz się skąd są te dzieci. Wezwij tu Dimitria, a ja skontaktuję się z Payette. Mamy tu sytuację kryzysową, więc prędko musimy znaleźć plan B! Wstrzymywać się z atakiem! Nie strzelać, dopóki sami nas do tego nie sprowokują! Dzieci mają być nietknięte!
- Tak jest! - wyjmuję komórkę i wybieram numer do skurwiela z Seattle. W tym momencie nie obchodzi mnie fakt, że jego córka pojawiła się na świecie. Skoro jego tu nie ma, jestem odpowiedzialny za jego ludzi, a nie chcę, by ktokolwiek stracił życie przez sukinsyna z Waszyngtonu.
- Cześć, mordko! Jak tam? Krwawa bijatyka? - nawija Payette. - Mam nadzieję, że tak! Lubię kolor czerwony, wiesz? A krew jest czerwona! Tak czerwona jak nosek mojej Octavii!
- Kurwa, Bailey! Skup się! Mamy tu popierdoloną sytuację. Chamblins stworzył swoją armię z dzieci!
- Że co kurwa jego mać? Wsiadam w jebany samolot!
- Zanim tu dotrzesz będzie już po wszystkim. Lepiej obmyśl jakiś plan, zanim obaj stracimy ludzi!
- Tak się składa, że Reed jest w Waszyngtonie. Kropnie tą całą niunię, co gryzie jaja Chamblinsowi.
- To wciąż nie jest rozwiązanie problemu!
- Z tego co mi ptaszki ćwierkają, a są w chuj rozgadane, wnioskuję, że wraz z Prudence jest córka Chamblinsa.
- Chyba nie chcesz...
- Nie zabiłbym dziecka! Ale Jordan o tym nie wie...Pozwól, że załatwię to z Reedem, a potem dryndnę do Chamblinsa i opowiem mu, jak to jego córka traci paluszek po paluszku. Uwierzy. Mi każdy wierzy. W końcu jestem Bailey Payette.
~***~
(Josephine)
Chodzę w kółko okrągłego stołu z ośmioma krzesłami, przygryzając paznokcie. Moje całe ciało jest spięte jak struna od gitary i nie rozluźnia mnie nawet smak białego wina.
Josie, przecież wiesz, że Fedir da sobie radę. Przyjedzie po ciebie. Przestań panikować jak nastolatka, która pierwszy raz dostrzega krew na swojej bieliźnie.
- Jo, zaraz zrobisz dziurę w podłodze. Nie kręci ci się w głowie?
- Trochę. - wzdycham i przystaję, by spojrzeć na Vierę, wycierającą kurze. Znajdujemy się w domu z bali w górach, który jest dużo przytulniejszy od zamku, a ogień w kominku tylko dodaje mu ciepła, aczkolwiek cieszyłabym się tym miejscem, gdyby nie trwała wojna pomiędzy Moskwą, a Waszyngtonem.
A dokładnie, wojnę o mnie...
Josie, nie wiem, czy twoje zapchlone szare komórki dostrzegają pewien mały szczegół...Było ci przykro, że Fedir nie odpowiedział na twoje wyznanie, ale spójrz na to z innej strony. Walczy o to, byś przy nim została, a to oznacza że cię kocha, kochaniutka!
Otwieram szerzej oczy, gdy dociera do mnie ta wieść...Cholera! Popow nie poświęcałby siebie i swoich ludzi, gdybym nie była dla niego ważna!
- Josephine! - melodyjny głos Katii, odwraca na moment moją uwagę od własnych myśli. - Tęskniłaś? - blondynka pojawia się w jadalni z wymalowanym na twarzy wielkim uśmiechem, a w dłoniach trzyma dwie butelki wina. - Patrz co mam! Wyciągaj kieliszki! Viera! Przestań pracować, albo wsadzę ci korek od wina w twoje cztery litery!
____
Hej misie ❤
Życzę Wam dużo zdrowia !
Buziole ❤
CZYTASZ
Łotr spod ciemnej gwiazdy
Roman d'amourGłośny, przeraźliwy huk, jakby coś właśnie zostało wysadzone w powietrze. Nikita Labiediew zrywa się ze swojego krzesła i chwyta nóż z kuchennego blatu. Oh, okej? Josephine, pamiętaj. Spokój i opanowanie pozwolą ci przetrwać. - Właśnie to miałam...