Kruche serce

15 2 0
                                    

Dziewczynka poczuła na ramieniu ciężki dotyk dłoni. Odwróciła się przestraszona i zobaczyła przerażające postacie. Najpierw pomyślała, że są to jakieś upiory z legend, lecz to byli tylko zwykli ludzie. Była ich czwórka. Starsza kobieta z trzema dziećmi. Wszyscy byli brudni, wychudzeni do kości, posiniaczeni... Mieli ropne i krwawe rany, skórę w jakichś obrzydliwych bąblach, a najmłodsze dziecko miało taki jakiś nieobecny wzrok. Wyglądało jakby miało za chwilę umrzeć. A miało może ledwo z 3 latka. Cała czwórka trzęsła się i była ubrana w jakieś brudne, podziurawione stare szmaty. Jedne z dzieci, chłopiec miało dziurę w ubraniu taką, że jego żebra były na widoku. Można je policzyć bez problemu. Był to okropny widok dla małej Oliandry. Ci ludzie cierpieli. A te dzieci... Boże, to tylko dzieci! Za co one tak cierpią?

Kobieta, najprawdopodobniej matka tych dzieci, miała starą chustę na głowie i brudne włosy. Oliandra nie zapomni do końca życia płaczu tych ludzi. Był to najbardziej wstrząsający dźwięk, jaki słyszała kiedykolwiek.  Mimo tego czułą okropny strach.

-Dziecino, co ty robisz tutaj o tej godzinie? O tej porze możesz spotkać takich jak my przecież- powiedziała kobieta. W jej głosie można było usłyszeć wręcz choroby, które nabyła. Dzieci co chwile kaszlały i nie było przerwy w ich płaczu. 

-Jaa... Eee... Poszłam wyprowadzić moją owcę- skłamała przestraszona Oliandra.

-Och jak bardzo byśmy chcieli mieć menterivi. Przez ostatnie lata żyjemy w nędzy i biedzie, otoczeni hańbą. Potrzebujemy pomocy. Nikt nam nie chce pomóc, ponieważ nie posiadamy menterivi. A ty masz taką śliczną owieczkę- żaliła się kobieta. 

Serce wrażliwej dziewczynki płakało ze współczucia. Pierwszy raz na oczy widzi z bliska takich ludzi. Co prawda, na polu rodziców niektórzy wyglądają okropnie, ale nie aż tak bardzo, ponieważ rodzice nie pozwalają ludziom nieposiadającym menterivi pracować. Może to spowodować nieszczęście. 

-Przepraszam, nie chcieliśmy ciebie wystraszyć. Na pewno widok na takich wyrzutków jak my nie jest przyjemny dla ciebie, dziecino. Chociaż ty bądź zdrowa. Na nas już czas. Reju koplunta!- powiedziała kobieta, lecz Oliandra miała dobre serce i postanowiła zaryzykować.

-Nie, proszę zaczekajcie! Chciałabym jakoś pomóc. I nawet wiem w jaki sposób. 

Oliandra poprowadziła Fifkę, która teraz okazała się być jej posłuszna i gromadkę bezdomnych pod jej dom. Droga z powrotem okazała się być całkiem łatwa i szybka. Kazała poczekać samotnej matce z dziećmi pod drzwiami. 

Oliandra postanowiła zrobić wymianę. Przetransportowała Fifkę na podwórko a owcę-grubaskę poprowadziła za sobą. Bała się, że jej beczenie obudzi rodzinę. Po drodze z owcą zabrała z kuchni trochę chleba, kiełbasy i mleka. Zapakowała w wełnianą torbę i podarowała ją kobiecie razem z sznurkiem, który służy owcom jako smycz. 

-O rany Julek! Na świętego Korbisa! Tyle jedzenia to ja dawno nie widziałam- zadziwiała się kobieta. 

-Oj tam, drobnostka- machnęła ręką dziewczynka mimo tego, że w środku kuliła się ze strachu przed rodzicami. W końcu pomogła bezdomnym, ukradła owcę, zrobiła wymianę i jeszcze ukradła jedzenie z domu. Nieźle się wkurzą, ale to nie Oliandry wina, że jest taka wrażliwa. Nie rozumiała dorosłych i tej religii- A jak to się stało, że nie posiadacie menterivi?

Oliandra bała się zadać te pytanie, ale była tylko ciekawską 10-latką. Nigdy w końcu nie widziała człowieka bezdomnego. Kobieta miała oczy bez wyrazu. Jakby już traciła resztki sił i chęci na życie. W oczach dzieci był widoczny tylko strach i głód. Na torbę z jedzeniem nie przestawały się patrzeć i nie przestawały przytulać się do owieczki. 

-Och, dawno tej historii nie opowiadałam nikomu. Zacznę od tego, że kiedyś miałam dobry dom. Moja mateczka i tatusiek są bardzo religijni. Jako nastolatka zakochałam się w jednym chłopcu. Był niesamowity. Te jego piękne niebieskie oczka i ta blond czupryna...- rozmarzyła się błogo kobieta. Wygląda jakby zapomniała o tym całym cierpieniu. Jednak po chwili spadła na ziemię- Poznaliśmy się w poniedziałek podczas kophingi. Jako nastolatka bardzo lubiłam podczas kophingi oglądać się w stronę sektora chłopców. I zauważyłam jego. On mnie również. Uwielbiałam poniedziałki z tego powodu. Pewnego razu po kophindze zaczepił mnie wychodząc ze świątyni. Wyznał mi swoje zakochanie. Pewnego razu zaprowadził mnie na łąkę i posunęliśmy się za daleko. Szczęśliwi przecież nie myślą o konsekwencjach. Jak moi rodzice się dowiedzieli o tym to postanowili ukrywać moją ciąże i narodzone dziecko. Kochałam je. Jego ojca już nigdy nie zobaczyłam. A dziwne, że znikł w takiej wiosce, gdzie każdy prawie każdego zna. Wszystko było dobrze, dopóki bartłarz nie przyszedł na domową kophę. Podczas modlitwy usłyszał płacz dziecka. Dowiedział się o wszystkim. Mój synek skończył jako krew na jutoplatii, ponieważ nie miałam odpowiedniego wieku, aby móc legalnie wychowywać dziecko. A wiadomo, że wiara dojrzeje z czasem i dziecko nie może mieć matkę, która nie jest w pełni gotowa do wiary. Każdy to przecież wie. Mnie rodzice wyrzucili z domu, ponieważ bartłarz im kazał. Stałam się bezdomna. Pracowałam na czarno na moje pożywienie w kopalni. Jako zapłatę za ciężką pracę dostawałam resztki jedzenia pracowników posiadających menterivi i posłanie w postaci kilku kartonów i koców z wełny. Jest to dla mnie dużo, ponieważ dzięki temu przeżyłam do dnia dzisiejszego. Lecz nie traktowano mnie tam dobrze. Moje dzieci nie były planowane ani chciane. Ale je kocham. Nadal pracuję w kopalni, ale już rzadziej, ponieważ nie potrzebują tam schorowanej matki z dziećmi. Nawet nie pamiętam, kto jest ojcem każdego z osobna. Aby zdobyć pożywienie zjadamy rośliny i resztki jedzenia z domostw. W nocy chodzimy po śmietnikach i szukamy. W dzień zaś siedzimy w schronie zrobionym z gałęzi, głazów i liści. To była cała historia w skrócie opowiedziana. Domyślam się, że jako córka bogatych ludzi nie masz takich problemów. I bardzo dobrze. Świat potrzebuje takich ludzi jak ty. Wrażliwych, o dobrym sercu i silnych, ponieważ tacy jak my tylko nadają się do umierania. A wiedz, że miałam więcej dzieci. Eh, nie będę już ci przeszkadzać. Powinnaś już dawno leżeć w łóżku. A ja tylko się użalam nad sobą. Reju koplunta, dobra duszyczko! Będę ci wdzięczna przez całe życie, dziecino. 

-Reju koplunta- powiedziała półgłosem zszokowana Oliandra. Nie mieściła jej się w głowie ta historia. Z szoku nie miała sił ani pomysłów co by mogła powiedzieć  tej kobiecie. Jej kruche serce uderzało jak szalone. ze strachu, szoku, niedowierzania i złości. Tak, złości. Tak nie powinno się traktować żadnego człowieka. 

Och jak dobrze, że nie można czytać komuś w myślach. Gdyby ktoś dowiedziałby się, że najświętszego bartłarza darzy nienawiścią to by mogła skończyć już w tym wieku jako krew na jutoplatii. 

A ona niedowierzała. Nikt nie chciał pomóc tej biednej, samotnej matce. Każdy się bał o siebie. O swoje szczęście i dobrobyt. Oliandra chciała pomóc najlepiej jak potrafi, lecz co ona sama mogła więcej zdziałać? I tak dostanie mocno po uszach jak rodzice się dowiedzą. 

Poszła do swojego pokoju. Odmówiła kophę, czyli modlitwę i położyła się na łóżku. Potrzebowała zasnąć, choć bała się, że już się nie obudzi. W końcu nie wie co mogą zrobić jej rodzice. Wydaje się, że są zdolni do wszystkiego... 

Tej nocy Oliandra nie zasnęła.

Wioska Martwych OwiecWhere stories live. Discover now