Ucieczka z wioski

5 0 0
                                    

Oliandra razem z Fifką zdążyły uciec wystarczająco daleko od bezdomnego i schowały się w najbliższym krzaczku. Dziewczynka starała się nie dyszeć ciężko, żeby nikt jej nie usłyszał. Fifka na szczęście zachowywała się spokojnie. 

W kryjówce odsiedziały kilka minut. Oliandra zauważyła, że kolor nieba zaczął się zmieniać na jaśniejszy. Przestraszyła się. Teraz to musiała uciekać jak najszybciej, ponieważ mieszkańcy będą się budzić i jeszcze ktoś ją zauważy. Tym bardziej, że wszyscy będą się przygotowywać do rytuału palenia owiec. Jak tylko by zobaczył ktoś Oliandrę bez rodziców z menterivi to by jeszcze skończyła jako krew na jutoplatowaniu. 

Musiała uciec do lasu.

-Fifko, na trzy pobiegniemy- powiedziała do niej Oliandra.

Policzyła do trzech i już zaczęła biec, lecz nie pozwoliła jej na to owieczka, która nie chciała wtedy biegać. Skończyło się na tym, że dziewczynka próbowała iść szybko, a owieczka się zatrzymywała, aby najeść się trawki, która na nieszczęście bardzo jej smakowała. 

-Fifko, tam gdzie dotrzemy będzie jeszcze lepsza trawka. Chodź, proszę- ponaglała leniwą owieczkę.

Fifka jednak uparcie zajadała się w najlepsze. Oliandra podskoczyła, ponieważ znowu usłyszała w pobliżu kroki. Rozejrzała się wkoło, lecz zobaczyła tylko kontury wielkiego domu Korbisa i jego napłatników. Ten dom był największy ze wszystkich i nie sposób było go nie zauważyć. Znajdował się w pobliżu świątyni i lasu. 

Oliandra bała się okropnie. Las był niedaleko, ale czasu mało. A Fifka bardzo utrudniała podróż. Oliandra zauważyła pierwszą zapaloną pochodnię na czyimś ogrodzie w oddali. W dzień rytuału zapalano pochodnie, które posiadał każdy mieszkaniec jeśli miał menterivi. Pochodnie te dostawało się przy zakupie owiec. Ogień ten ma wskazać drogę umarłym do Poskulianti. 

Wieczorem wioska wyglądała uroczo. Wtedy często urządzano spacery, a nawet gry, w których uczestniczył nawet bartłarz. To była chyba jedyna rzecz jaką Oliandra lubiła w tej wiosce. 

Oliandra zrobiła potężny wdech i podniosła Fifkę, która okazała się być całkiem ciężka. Nie była taka leciutka jak 4 lata temu. Mimo bólu rąk pobiegła w stronę lasu. Owieczka beczała hałaśliwie. Niebo jaśniało coraz bardziej. Jeszcze trochę a słońce pokaże swoje pierwsze wschodzące promienie. 

Biegła tak długo, że dostała zadyszkę, a ręce czuła, że cierpły. Nie mogła dłużej wytrzymać i zatrzymała się. Postawiła beczącą owieczkę i rozejrzała się. Była w miejscu, gdzie domy się skończyły, a polana zapraszała do zielonego, ciemnego lasu. Jej ręce nigdy jeszcze tak nie bolały. Nogi również. Musiała naprawdę się wysilić. Była z siebie dumna, że znajdowała się już w strefie poza wioską. 

Na polance Fifka była w raju. Trawa jej smakowała bardzo i dziewczynka znowu nie wiedziała co zrobić z upartą owcą. Po upewnieniu się, że nikogo nie ma, pozwoliła zrobić przerwę. Podczas, gdy Fifka rozkoszowała się świeżutką trawką, Oliandra usiadła sobie obok niej i zajrzała do zapasów. Trochę straciła ich. Mogła wziąć więcej z domu, lecz nie mogła mieć za ciężkiego worka. Musiało jej to starczyć. Chleba zostało niewiele, warzyw jeszcze trochę miała oraz półtora kiełbasy. Zjadła tą jedną połowę mięsa i przegryzła surową marchewką, za którą nie przepadała specjalnie. A już zwłaszcza surową!

Z niesmakiem przeżuwała warzywo. Mogła zjeść coś innego, lecz pomidory zostawiła na taką jakby "nagrodę" jeśli uda jej się dotrzeć do lasu, a inne warzywa musiały być ugotowane jeśliby chciała je skonsumować. Nie zamierzała w końcu jeść surowych ziemniaków i fasolki. 

Zjadła połowę marchewki i wrzuciła ją z powrotem do worka. Popatrzyła przed siebie na las i wyjęła pomidora. Jego zjadła błyskawicznie i z smakiem. Położyła się na trawie. Niebo się rozjaśniało z błyskawiczną prędkością. Leżąc poczuła okrutne zmęczenie. Wszystko ją bolało i wpadła w ziewający trans. Nie mogła przestać ziewać. Prawie jak na kophindze.

Przysnęło jej się na chwilę. Nie planowała tego i jak się obudziła nie wiedziała najpierw co się stało. Po chwili przypomniała sobie całą przygodę. Niebo zdążyło się przejaśnić na tyle, że słońce świeciło tuż nad dziewczynką. To świadczyło o tym, że było południe. 

Oliandra chwyciła swój worek i nóż. Rozejrzała się i nie zobaczyła Fifki. Poczuła, że jej serce wali szalenie ze strachu. Wstała i już miała wołać Fifkę, ale zauważyła ją niedaleko. Wyjadła trawę z tych okolic i musiała się przenieść dalej. Oliandra pobiegła do niej i objęła owieczkę mocno.

-Ależ ja się wystraszyłam, Fifko!

Rytuał miał się zacząć za kilka godzin. Odbywał się zawsze późnym popołudniem. Oliandra wzięła za smycz Fifki i poszły do lasu. Fifka przestała stawiać większy opór. Pewnie zdążyła się najeść i zdrzemnąć. 

Las sprawiał wrażenie, takie jak w snach Oliandry. Czuła się mała w porównaniu do wysokich drzew i przestraszona, ponieważ przypomniały jej się stare koszmary. A co jeśli Meofeta ruszyła za śladem dziewczynki i gdzieś teraz na nią czyha? 

Oliandra zatrzymała się i nie chciała iść dalej. Bała się okropnie. Nigdy nie była w lesie. A te koszmary były naprawdę realistyczne. Wszystkie nagle odżyły i sparaliżowały Oliandrę. Jedyne co wyróżniało się teraz było to, że był dzień, a w koszmarach zawsze był środek nocy. Oliandra widziała dosyć dobrze wszystko co było wokół niej. 

Przełknęła ślinę i ruszyła przed siebie wciąż trzymając owieczkę na smyczy. Próbowała ożywić swoją ciekawość do "granicy", aby zabić strach. Strach okazywał się jednak większy. Nie mogła się jednak cofnąć. Miała inny strach. Przed tym, że straci Fifkę, a ona skończy w glinianym pokoju. To ją zmotywowało do dalszej wędrówki. 

Ruszyła dość szybkim krokiem. Zadziwiała się nad tą dziką przyrodą i nową roślinnością. Jej sny jednak nie ukazały w pełni piękna przyrody, które pokochała. Z każdą minutą przyzwyczajała się coraz bardziej, aż stwierdziła, że oswoiła się z lasem. Przestała przypominać sobie koszmary. 

W pewnym momencie przez jej drogę przebiegł jeleń. Czasami zdarzało się, że odwiedzały wioskę, lecz są zbyt szybkie, aby Oliandra mogła się kiedykolwiek któremuś przyjrzeć z bliska. Teraz widziała jego lśniącą brązową sierść i szlachetne rogi. Przyglądała mu się zaciekawiona, aż uciekł. 

Często na swojej drodze napotykała sarny i jeże, które w wiosce również często widywała. Uważała na runo leśne, ponieważ wiedziała, że tam mogą znajdować się jeże i węże. Musiała uważać na Fifkę, aby nie nadepła na jeża, ponieważ będzie musiała wtedy wyjmować kolce owieczce. 

Przeszły sporą drogę, ponieważ nie było widać nic oprócz drzew, a szły bardzo długo. Oliandra straciła rachubę czasu. Nie wiedziała nawet, czy rytuał się zaczął, ponieważ słońce zasłaniały drzewa. Na podstawie ułożenia słońca mieszkańcy określali porę dnia. 

Po jakimś czasie dziewczynka spostrzegła unoszący się w oddali szary dym. Niestety nie mogła dostrzec skąd się wydobywa. Poczuła dziki niepokój. Dawno nie spostrzegła też jakichkolwiek zwierząt. Śpiew ptaków też tak jakby ucichł. Został tylko cichy szelest liści drzew. 

Nagle szelest ten wydał się głośniejszy. Jakby ktoś szedł po liściach, a Oliandra z Fifką przecież stały w jednym miejscu. Nagle przed nimi pojawił się mężczyzna w ciemnozielonym stroju moro, który miał w rękach coś czego Oliandra nigdy na oczy nie widziała.

Przed nią stał żołnierz z karabinem.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 14, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Wioska Martwych OwiecWhere stories live. Discover now