Chwilowe uwolnienie

7 1 4
                                    

Mijały dni i noce, których Oliandra nie rozróżniała. Nie wiedziała, nawet ile dni upłynęło odkąd trafiła w te okropne miejsce. Z czasem przyzwyczaiła się do wiecznego zimna, burczącego brzucha, ponieważ nie zawsze się chciało rodzinie przychodzić z jedzeniem, zapachu moczu z wiaderka, które było wypróżniane co jakiś czas, do nudy, strachu, twardego łóżka, do współlokatorów w postaci myszy, pająków, do zapachu stęchlizny, do pajęczyn. Do samotności...

Przestała się brzydzić nieświeżego, dziurawego koca i nie rozstawała się z nim. Miała ubrania na zmianę, ponieważ rodzice przynieśli trochę jej rzeczy. Co jakiś czas przychodzą dać jej jedzenie, wodę do picia, miskę z wodą do umycia się, aby ją przypilnować podczas kophy. Czasami im się nie chce i wtedy Oliandra musi wytrzymać. 

Czuła się okropnie w tym miejscu. Te odizolowanie od społeczeństwa bardzo jej się dało we znaki. "Dnie" spędzała często płacząc, rozmawiając do pluszaka w kształcie owieczki, czytając nudne książki, bijąc ściany, odbywając kophę, turlając się po podłodze. Nudziło jej się okropnie. I tak bardzo tęskniła za Fifką. Zawsze o nią wypytywała, a informacje zwrotne były ograniczone do słów "menterivi ma się dobrze". A pytanie, jak było naprawdę?

Oliandra bardzo dobrze pamięta owieczkę Sisi, która została niedawno stracona. Bardzo się z nią polubiła. Przeżyła jej stratę okropnie i nie chce stracić kolejnej istotki, którą kocha. 

Oliandra miała dużo czasu na rozmyślania. Myślała o szkole, o tym, że Meofeta się pewnie cieszy, że heretyczka ma kwarantannę, o tym, co daje szczęście, o Fifce, o swoim zachowaniu oraz o tym, czy jest coś poza wioską. W końcu wioska się kończy a za nią rosną bujne lasy. Czy jest coś za tymi lasami? Czy żyją tam inni ludzie?

Oliandra nawet nie wiedziała, że ten świat jest okrągły. Żyła w przekonaniu, jak każdy mieszkaniec wioski, że Ziemia jest płaska i gdzieś się kończy. Bardzo chciała zobaczyć granice świata, które według każdego mieszczą się za lasami. Ale co jest za granicą? Czy coś tam jest? Czy ktoś tam żyje?

Takie i inne rozmyślania snuła.

Pewnego razu przyszła do niej matka podczas, gdy Oliandra leżała w łóżku pod zniszczonym kocem. Nie miała przy sobie ani jedzenia ani wody. To było dziwne, bo nikt do niej tak bez niczego nie przychodzi.

- Dzisiaj jest poniedziałek i musisz iść na kophingę- oznajmiła matka.

A więc minął prawie tydzień w glinianym pokoju. Oliandra jeszcze nigdy się tak nie cieszyła, że pójdzie się modlić do świątyni. Była to szansa dla niej, aby określić przez ile czasu siedzi zamknięta. Ponadto może zobaczy Fifkę.

Matka zaprowadziła ją do łazienki. Było to małe pomieszczenie, mniejsze od glinianego pokoju. Było w nim 2 drewniane wiadra na odchody i wodę, ponieważ mieszkańcy wioski nie znali  czegoś takiego jak muszla toaletowa, wanna czy umywalka. Wiadro na odchody miało otwór dużej głębokości ciągnący się pod domem w ziemi, w której wszystko się wchłaniało. Natomiast w wiadrze do mycia się trzeba było codziennie wymieniać wodę. Te wiadro było większe od tego drugiego. Można było nawet wsadzić małe dziecko.

W pomieszczeniu ściany były brudno niebieskie. Farba odchodziła niesamowicie a zapach nie był przyjemny. Był też tam drewniany taboret i lustro. Każdy mieszkaniec wioski miał jedno lustro, które bartłarz dawał. Ono oznaczało spojrzenie na swoją duszę. Każdy mógł widzieć siebie w nim tylko raz dziennie, ponieważ im więcej się widziało siebie to oznaczało to próżność. Bez ograniczeń można było spoglądać w lustro w poniedziałki, ponieważ dla mieszkańców jest to dzień święty i żeby pójść na kophingę, to wypadałoby ładnie wygladac. Poskulianci nie mogli być próżni. Każdy chciał się nim stać, więc ostro przestrzegali zasad. Poskuliantami nazywa się ludzi, którzy umarli i zostali zbawieni w życiu pozagrobowym.

Oliandra poczuła, że się stęskniła za domem. Nienawidziła glinianego pokoju, który ją odciął od reszty domu. Usiadła na taborecie a za nią stanęła matka, która czesała jej włosy w starannego warkocza. Potem ubrała dziewczynkę w białą, świąteczna sukienkę, którą zawsze zakładała w poniedziałki. Na stopach miała skórzane buty, które nie do końca pasowały do odświętnej sukienki.

Wyszła z matką na korytarz i zobaczyła Skizela. Miał pójść razem z Oliandrą do świątyni na poniedziałkową kophingę. Po drodze się nie odzywali, ponieważ Oliandra była zadziwiona widokiem nieba, roślin i ludzi. W zamknięciu była tylko 6 dni a czuła się jakby minął miesiąc co najmniej. Dlatego takie wszystko jej się wydawało barwne, piękne. A przecież w glinianym pokoju nie ma okna i zapomniała jaki ten świat jest piękny.

Kophinga rozpoczęła się uroczystą pieśnią chóru. Należała do niego między innymi Meofeta. Głos miała rzeczywiście dźwięczny. Oliandrze się wydał tym razem wyjątkowo piękny.

Wszyscy klęczeli na kolanach podczas godzinnej mszy. Czasami się wstawało jak bartłarz nakazał. Podczas kophingi czyta ewangelię z świętej księgi i opowiada o szczęściu, nienawiści do niewiernych, o menterivi i o różnych innych rzeczach. Osoby stare i chore musiały mimo wszystko klęczeć tak jak inni na twardej, kamiennej podłodze. Było to ciężkie dla nich, ale wiara jest bezlitosna. A raczej bartłarz, który potrafił pobić lub nawet torturować podczas kophingi tych, którzy nie stosują  się do nakazów i zakazów.

Podczas, kiedy Korbis czytał księgę, ktoś zajęczał. Bartłarz zamilkł. W świątyni nastała grobowa cisza. Niektórzy to nawet oddychać się bali. Mężczyzna wrócił do czytania, aż znowu usłyszał jęknięcie. Przeleciał spojrzeniem tłum i zobaczył w nim leżącą dziewczynę trzymającą się za brzuch. Nie klęczała i jęczała, a więc złamała dwie zasady. Aby być cicho, oraz aby klęczeć.

-Biedna dziewczyno, proszę, podejdź tu do mnie. Wyglądasz jakby coś cię bolało -wskazał na nią bartłarz, choć to nie było potrzebne, bo każdy wiedział o kogo chodziło. Wszyscy mieli strach w oczach, ale również pogardę. Ci ludzie byli przesyceni nienawiścią. Korbis ich tego nauczył.

Dziewczyna wstała ciężko z podłogi. Miała czerwone kolana od klęczenia, a po jej udach ściekała krew. Była cała spocona i potargana. Jej biała sukienka do kolan była poplamiona krwią. W powietrzu czuć było jej metaliczny zapach. Biedna się rozpłakała. Podeszła niepewnie do centrum świątyni, ponieważ tam stał bartłarz. Wszyscy modlący się byli zgromadzeni wokół okrągłego podestu, na którym stał mężczyzna z księgą. Chór i orkiestra zaś była nad salą, w specjalnym miejscu, do którego szło się po schodach.

-Ja przepraszam, nie chciałam przeszkodzić, ale proszę mnie zrozumieć. Bardzo mnie boli brzuch, tak jak co miesiąc. Bartłarz nie wie jak to jest, ale to bardzo boli i tacy słabi jak ja nie umieją normalnie funkcjonować. Proszę mi wybaczyć, ja już nie wydam z siebie żadnego dźwięku, obiecuję.

Dziewczyna płakała błagalnie. Miesiączkowała boleśnie. Gdyby żyła w naszych realiach, zostałaby skierowana do ginekologa. Prawdopodobnie miała endometriozę, bardzo przykrą, kobiecą chorobę, przy której miesiączkowanie wygląda bardzo boleśnie. Lecz tutaj nikt nawet nie słyszał tego słowa. Najpoważniejszymi "chorobami" były te związane z religią. Oliandra "chorowała" na taką. Dlatego chodziła do teuchdety.

- Zasłużyłaś na karę. Żadna inna kobieta nigdy nie płakała podczas kophingi przez to, że ma po prostu pieprzony okres. Niby to takie uciążliwe. Ale to przecież nic takiego. Tylko z cipki leci krew i trzeba ją tamować specjalnym papierem. Wielkie mi co. A ten ból brzucha to już pewnie wyolbrzymiałaś. Może boli, ja tam nie wiem jak, ale na pewno nie do tego stopnia, aby skręcać się z bólu. Jak taka będziesz, nie zostaniesz poskuliantem i twoja dusza będzie gnić tu na świecie. Stan tutaj, tak aby ciebie każdy widział. Niech wiedzą, co się dzieje z takimi jak ty.

Przestraszona, obolała dziewczyna stanęła na środku "sceny". Ledwo trzymała się na nogach. Nawet nie miała jak zmienić papieru, a widać było, że tego potrzebuje natychmiast. Korbis jest szowinistą. Myśli, że mężczyźni są lepsi, a kobiety są słabe. Nigdy nie miał okresu i nie wie, jakie to jest ciężkie.

Korbis wziął swój słynny bat i zaczął nim uderzać młodą kobietę. Używał go przy takich okazjach jak ten. Biedna dziewczyna krzyczała z bólu. Klęczała trzymając się za brzuch. Teraz krew już nie leciała tylko z tego jednego miejsca, lecz również z zadanych jej ran. Ja Bartłarz uwielbiał słyszeć dźwięki bólu, który zadawał. Bardzo go to satysfakcjonowało. Nie mówił tego głośno oczywiście. Nikt nie wiedział o jego psychopatycznym usposobieniu.

Lecz Oliandra wkrótce się o tym przekona...

Wioska Martwych OwiecWhere stories live. Discover now