Kara za nieposłuszeństwo

13 1 0
                                    

Skizel otworzył drzwi do domu. Oliandrę czekała dalsza masakra. A już miała dosyć, ponieważ jej drobne ciało było obolałe przez meofetową bandę. Matka w kuchni szykowała obiad, a ojciec pewnie był na polu. 

-Znowu cię pobili?- spytała obojętnie matka.

Oliandra odpowiedziała, że tak. Twierdziła jednak, że to nie miało sensu, bo i tak po pierwsze nikogo to nie obchodziło, a po drugie i tak przecież na pierwszy rzut oka widać, że została pobita. 

-Masz w takim razie szczęście, że dostałaś pranie wcześniej. Inaczej, by ojciec z tobą się rozprawił. Teraz pewnie będzie łagodniejszy. 

Oliandra znowu poczuła strach. Te uczucie towarzyszyło jej przez większy czas w życiu. Ona chciała być normalnym dzieckiem, ale nie była. Matka podała obiad, który składał się z pieczonego mięsa i ziemniaków. Oliandra zjadła wszystko, ale bez apetytu. 

Matka zawołała ojca przez okno na obiad. Oliandra postanowiła w tym czasie wyjść na dwór do Fifki. Nie chciała widzieć ojca. 

Fifka wydała się ucieszona obecnością Oliandry. Dziewczynka dała zwierzątku przemycone jedzenie. Menterivi zjadała z apetytem ziemniaki. Dziewczynka spojrzała na worki z słomą, paszą, zieleniną i sianem dla owiec. Ucieszyła się, że było tego nawet dużo. Prawdopodobnie rodzice chcą odratować Fifkę z jej nędznego wyglądu. Może jednak mają serce... albo chociaż resztki. Zawsze coś. Choć tutaj pewnie nie chodziło o życie owcy. Chodziło o jej zdrowy wygląd, aby się chwalić przed sąsiadami. A taką zubożałą menterivi nie ma co się chwalić. 

Oliandra przytuliła owieczkę. Dało to ukojenie dla jej skołatanego serca. Kocha tę owcę całą sobą. 

-Och, Fifko. Ciesz się, że nie jesteś człowiekiem. My ludzie, nie mamy łatwo. Miałam bardzo ciężki dzień w szkole...

Oliandra zaczęła się zwierzać zwierzątku. Te zdawało się słuchać, ale nie rozumieć. Ale chociaż słuchała. Dziewczynka potrzebowała mieć kogoś kto by się nią interesował, słuchał jej, był przy niej, kochał ją. To niby tak mało, a jednak tak dużo. Rzeczywistość Oliandry, jak już zauważyliście, nie jest ustrojona kwiatkami. Wiecznie poniżana, gardzona, nielubiana. Niekochana. 

Ludzie żyją na tej wiosce tylko dla bartłarza modląc się o szczęście i dobrobyt. Nie rozumieją, że szczęście zapewnia miłość. A owej brak w tej wiosce przesączonej nienawiścią, egoizmem, strachem przed hańbą. Tylko to się liczyło. Tak już zostali wychowani. Byli jedną, wielką sektą, która namieszała im wszystkim w głowach. 

Fifka nadal wyglądała mizernie, ale wydaje się, że jest trochę lepiej z nią po zabraniu jej od innych owiec. Jej błysk w oczach jest radośniejszy jak widzi Oliandrę. Była malutka i młoda, a więc to też ją wyróżniało na tle innych owiec. Nie wiadomo dlaczego, ale ludzie częściej brali dorosłe owce jako ich menterivi. 

Nagle rodzice zawołali dziewczynkę. 

-Pójdziemy do teuchdety- oznajmiła matka. 

-Musimy coś z tobą zrobić. Nie możesz się tak zachowywać- powiedział ojciec. 

Poszli szybko i w milczeniu do szarego budynku, który służył za szpital. Byli tam lekarze od zwykłych infekcji tzw. lekarze podstawowi, chirurdzy, lekarze od owiec tzw. menteuci, lekarze dla osób starszych altolodzy (choć często ludzie młodzi też do nich chodzą, ponieważ mają podobne dolegliwości jak seniorzy), pediatrzy, położne, dentyści itd. 

Nie było neurologów, ponieważ podłoże neurologiczne jest tłumaczone jako złe moce, które opętały niewiernego. Więc jeśli ktoś ma jakieś tiki nerwowe w wiosce to musi je dobrze ukrywać, bo inaczej bartłarz wtedy decydował co zrobić z ludźmi "opętanymi". Musi ich wtedy wyleczyć sam Korbis środkami antyherezyjnymi. A Bóg wie, co się z nimi naprawdę dzieje...

Wnętrze szpitala uchylało się od standardów współczesnych. Sprzęt był przestarzały, higiena zachowana w sposób dopuszczalny, ale nie sterylny, wszystko było brudno-białe, ponure. Leki i sprzęt Korbis oraz jego wspólnicy załatwiali z zewnątrz wioski. Nikogo nie interesowało to jak jest poza wioską, ponieważ każdy mieszkaniec uważał, że cały świat czci Korbisa. Zdziwiliby się. 

Oliandra weszła do małego, szarego gabinetu teuchdety. Usiadła na krześle z pasami bezpieczeństwa. Zapinane były przy agresywnych zachowaniach. Na ścianach wisiały obrazki mówiące o szczęściu i dobrodziejstwie. Wartościach odległych dla tej szarej rzeczywistości. Rodzice usiedli na krzesłach normalnych, obok Oliandry. Skizel zaś został w domu. Miał zaganiać robotników i doglądać Fifkę. 

Teuchdetą jest niski, brodaty mężczyzna z białym kitlem i dużych okularach. Miał siwiejące, czarne włosy i ponury wzrok. W ręku trzymał cygaro, ponieważ to jest jak najbardziej dozwolone w szpitalach, aby palić. Częściej jednak palono zioło. Nie było to zabronione, ponieważ odprężało. Nawet dzieci mogą sobie palić. Nikt nie uważa tego za coś groźnego. 

Oliandra zaczęła kasłać przez dym. Nie lubiła palić i nie widziała co jest w tym fajnego. Zawsze kaszlała czując specyficzny zapach tytoniu. 

-Oliandra wymyka nam się spod kontroli. My już nie wiemy co mamy robić. Nasza córka wpędzi nas do grobu. Jest nieusłuchana i rozpieszczona. Musi być tak jak ona chce. Ponadto też sprzeciwia się w szkole, ponieważ dzisiaj znowu wróciła pobita -żaliła się matka. Nie wspomniała jednak o kradzieży owcy. Jak już to przytoczyła jej współczujące podejście do bezdomnych. Aż mężczyzna zrobił wielkie oczy. Wysłuchał uważnie kobiety. Mincław tylko kiwał głową w geście potwierdzenia. Po długiej wypowiedzi rozdartej matki, teuchdeta się odezwał.

-Rozumiem, rozumiem. Zachowanie Pańskiej córki jest skandaliczne. Uważam, że jest za bardzo rozpieszczona. Trzeba jej ukrócić wszystko do minimum...

-Ale mojej wypowiedzi to już nikt nie chce usłyszeć- wtrąciła się urażona Oliandra. 

Rodzicom opadły szczęki, że dziewczynka okazała się tak bezczelna, aby przerywać rozmowę dorosłych. Teuchdeta wyglądał na wkurzonego. 

-Dziecko, teraz dorośli rozmawiają. Musisz siedzieć i czekać na swoją kolej. 

-Oliandra, siedź na tej dupie cicho. Za dużo sobie pozwalasz. 

-Ty bezczelna bestio. Bo zamiast pójść do lekarza, to powinnaś trafić do Korbisa. On będzie wiedział co z tobą zrobić. 

Wszyscy tak zarzucili Oliandrę. Ona stwierdziła, że lepiej będzie jak rzeczywiście będzie siedzieć cicho. W końcu zawsze tak jest jak siedzi u teuchdety. Rodzice mówią z lekarzem, a ona, osoba leczona, musi się nie odzywać. Czasami dostaje jakieś pytania, ale to się nie równa z tym ile dorośli mówią. 

-Oliandro, powiedz mi, czy podziwiasz bartłarza? -zapytał teuchdeta. 

-Oczywiście -Oliandra nie lubiła kłamać, ale czasami trzeba. Zwłaszcza w takich sytuacjach, gdzie należysz do sekty, która jest cię w stanie zabić jeśli nie będziesz posłuszny. 

-A co tydzień chodzisz na kophingę?

-No przecież trzeba, panie doktorze. Jeszcze nigdy nie ominęłam żadnej uroczystości. 

-Ja z mężem ją przypilnowaliśmy- wtrąciła się dumna matka. 

Teuchdeta robił swoje zapiski w notatniku. Wypytał jeszcze trochę Oliandrę o jej nastawienie do religii i poprosił ją o wyjście z gabinetu. Rodzice zostali w środku. Olia próbowała podsłuchiwać, ale słyszała tylko pojedyńcze słowa takie jak bartłarz, klucz, menterivi, zamknąć, szkoła, kopha, związać. 

Jak rodzice wyszli z gabinetu, zabrali Oliandrę i poszli razem do domu. Oliandra chciała pójść do swojego pokoju, ale matka ją zatrzymała. Kazała jej iść za sobą. Dziewczynka poszła posłusznie w dół piwnicy. Matka odsunęła szafkę i za nią ukazały się żelazne drzwi. Odkluczyła je kluczem i otworzyła. Było tam małe pomieszczenie z starym, zniszczonym łóżkiem, brudnymi szafkami, wiadrem, stolikiem i taboretem, na którym było strach siadać patrząc na jego jakość. Nie było żadnych okien, a w powietrzu było czuć kurz i zapach stęchlizny. Ściany nie miały koloru, były po prostu gliniane, tak samo jak podłoga, z której czuć było zimno na nogach. 

Oliandra stała jak osłupiała przyglądając się pomieszczeniu. Nagle poczuła silne dłonie matki pchające ją do pokoju. Przewróciła się i zanim zdążyła wstać, matka zamknęła drzwi. 


Nagle usłyszała brzdęk kluczy w drzwiach.

Wioska Martwych OwiecWhere stories live. Discover now