Uwolniona?

6 0 0
                                    

Mijały minuty, godziny, dni, tygodnie..

Oliandra mogła wychodzić z glinianego pokoju tylko w poniedziałki na kophingę. Jednak ani po mszy ani przed nie mogła się widywać z Fifką, ponieważ jej rodzice robili wszystko, aby tylko Oliandra nie miała do niej dostępu. Co 2 tygodnie po kophindze przychodził teuchdeta na kontrolę dziewczynki. Bardzo podoba mu się gliniany pokój. 

Oliandra bardzo cierpi z samotności, zimna i głodu. Co prawda ma ten dziurawy koc i swój najgrubszy wełniany sweter, ale jednak zbliżała się zima i było coraz zimniej na dworze, a gliniany pokój nie był ogrzewany. Mimo tego, że nie było w nim okien to czuć było jak przez ściany wieje lekki podmuch wiatru. Przez wilgoć powychodziła pleśń na ścianach. Jednak to nikogo nie obchodziło. Ani również to, że Oliandra się przeziębiła. 

To nastąpiło tak jakoś po miesiącu od pierwszego dnia zamknięcia dziewczynki. Oliandra obudziła się z gorączką, zatkanym nosem i uporczywym kaszlem. W dniu poprzednim już się zaczęła kiepsko czuć i dlatego poszła szybko spać. Usiadła na łóżku i otuliła się szczelniej dziurawym kocem. Czuła jednak te podmuchy wiatru z ścian. Przesunęła, więc łóżko na środek pokoju i na nim usiadła. Trzęsła się z zimna, a się pociła. Czekała cierpliwie za posiłkiem, bo już przestała odróżniać dzień od nocy i śniadania od kolacji. Nie wiedziała, więc kiedy rodzice przyjdą. O ile w ogól przyjdą. W końcu często zapominają o dziewczynce i często idzie spać bez na przykład obiadu, czy kolacji. Przez ten czas bardzo schudła i można bez problemu policzyć jej żebra pod cienką, białą skórą.

Położyła się wymęczona przez warunki i chorobę i koniec końców zasnęła. Śniło jej się, że nastała apokalipsa i rodzice umarli zostawiając ją zamkniętą w tym pomieszczeniu. Obudziła się wystraszona i spocona. Zaczęła głośno płakać. A często płakała. Od dziecka była bardzo płaczliwa. Dlatego też, nie było w tym nic dziwnego dla jej rodziców jak widzieli ją zapłakaną. Teraz też się nie zdziwili. 

Po kilku godzinach czekania otworzyły się drzwi a w nich ukazała się matka dziewczynki. Przyniosła tacę z jedzeniem. Kobieta nie zwróciła uwagi na łzy Oliandry i podała jej tacę. Chciała odejść, ale Oliandra ją zatrzymała.

-Stój, proszę- kobieta spojrzała się ze zdziwieniem na trzęsącą się dziewczynkę- źle się czuję.

-No i bardzo dobrze, musisz coś wywnioskować ze swojego zachowania. 

-Nie o to mi chodziło. Jestem chyba przeziębiona.

-A no możliwe, nie wyglądasz ładnie. 

Oliandra myślała, że matka powie coś więcej, ale jednak wyszła. Oliandrę oblała fala gniewu. Jak można mieć taką znieczulicę do własnej córki? Znowu zalała się łzami i zaczęła krzyczeć na całe gardło, które bardzo ją bolało przez chorobę. Jednak ten ból nie był, aż taki głęboki jak ten, który czuła w środku.

Po chwili matka wróciła z kubkiem zaparzonych ziół i podała go dziewczynce. Przyniosła jej też inny koc. Poczekała, aż wypije i zabierając kubek odeszła zostawiając Oliandrę samą. 

Po wypitych ziołach wcale jej nie było lepiej. Tak bardzo pragnęła, aby ktoś przy niej był. Zaczęła wspominać jak, kiedy była młodsza, mama jej głaskała włosy i do snu opowiadała jej różne historie. Czasami nawet ją przytulała. Aż trudno w to uwierzyć. Oliandrze tak bardzo tego brakowało. Wtedy czuła, że ktoś się o nią troszczy i że znaczy cokolwiek dla mamy. A teraz? Po prostu nic.

Przez następne dni, przychodzili do niej z tymi, niedobrymi, zaparzonymi ziołami i z dodatkowym posiłkiem. Zawsze dostawała śniadanie, obiad i kolację (o ile ktoś pamiętał o tym, żeby jej przynieść jedzenie), a przez chorobę też dostawała coś w rodzaju podwieczorka. Wyzdrowiała po bardzo długim czasie. Ale jednak udało się. Bardzo dobrze pamięta jak podczas kophingi pociągnęła za głośno nosem i prawie znalazła się obok bartłarza i jego bata. Ostatecznie pod jego bat trafił chłopak, który kichnął. 

W zamknięciu minęło bardzo dużo czasu. Dopiero po około roku Oliandrę uwolniono i to za pozwoleniem teuchdety. Dziewczynka przez ten czas się nudziła okropnie, często mówiła do siebie, stworzyła wymyślonego przyjaciela w swojej wyobraźni przez co mniej czuła się samotna, tańczyła, czytała te religijne książki, rysowała kamieniami po ścianach, dużo płakała i rozmyślała. To był koszmar przez co przeszła. Czuła nawet, że przestaje być sobą. Jakby wariowała. 

Po wyjściu spotkała się z teuchedą w jego gabinecie. Oczywiście musiała przyjść z rodzicami. Dziewczynka siedziała zapatrzona w siebie. Wydawało się, jakby widziała coś czego inni nie mogli zobaczyć. Jednak prawdą było to, że jej wzrok co chwile utykał w jednym miejscu przed sobą i nie mogła nic z tym zrobić. Miała tak po jakimś czasie siedzenia w zamknięciu. Teuchdeta uważał, że to dobry znak, ponieważ "nawiązuje dobrą energię z mocą świętego bartłarza Korbisa". 

Mężczyzna pokazał kilka obrazków religijnych i spytał się dziewczynce, co o nich sądzi. Ona zaś odpowiedziała, że są święte, ponieważ przedstawiają świętego bartłarza Korbisa pierwszego i jego następców. Obrazki były namalowane przez wioskową malarkę. Malowała dla Korbisa i była bardzo doceniana. Potem dziewczynka zaczęła śpiewać religijną piosenkę o szczęściu i menterivi. Nie było jednak w jej słowach żadnej radości. Potraktowała tą piosenkę śmiertelnie poważnie.

Oliandra zapomniała uczucia śmiechu i radości. Czuła jedynie obojętność. Za dużo się wypłakała w glinianym pokoju. Za dużo się nakrzyczała i naczytała religijnych książek. Zaczęła nawet powoli wierzyć w to co głosił Korbis. Czuła do niego szacunek. Teuchdeta i rodzice byli ogromnie dumni ze swojej pracy.

Szkoda tylko, że nie zauważyli jak bardzo zniszczyli przez to tą biedną dziewczynkę...

Oliandra zapomniała o Fifce. O owieczkę przestała dopytywać już dawno temu. Przestała czuć smutek i złość. W jej sercu była tylko ta przerażająca obojętność, która powiewała przeraźliwym chłodem. 

-Cieszę się, że się zmieniłaś, siostro- powiedział do niej Skizel jak wróciła od teuchdety. 

-W końcu przejrzałam na oczy jaka ja byłam głupia- powiedziała spokojnie dziewczynka. 

-Może chcesz zobaczyć się w końcu z Fifką?

W oczach Oliandry można zauważyć pewien wygasły blask na dźwięk tego imienia. Jakby ktoś włączył i po chwili wyłączył światło. Skizel to zauważył i spojrzał się z zainteresowaniem na siostrę. Był zdziwiony, że tak się zachowuje. Co prawda, taka była od pewnego czasu zamknięcia, ale jednak myślał, że będzie taka jak popzrednio. Że będzie tą samą wesołą, głupkowatą, wybuchową, czasami płaczliwą i zbyt wrażliwą Oliandrą. A nie była i to go aż w pewnym stopniu przerażało.

-Obojętne mi to- odpowiedziała na pytanie.

Co prawda Oliandra wyszła z zamknięcia, z tego ohydnego, wilgotnego pokoju, lecz nie wyszła z innego zamknięcia. Z tego, którego sobie stworzyła siedząc w samotności.

A więc nie była do końca uwolniona...

Wioska Martwych OwiecWhere stories live. Discover now