Ever since we were seventeen

768 54 13
                                    

Tristan sięgnął po stygnące babeczki. Pacnęłam go po ręce drewnianą łyżką i wycofał się, przykładając do ciała dłoń. Popatrzył na mnie wzrokiem zbitego psa.

– Oj, nie rób takiej miny. Jeszcze są za gorące. Brzuch cię rozboli.

– Mogę się poświęcić.

– Ale ja nie chcę mieć cię na sumieniu.

– Nawet nie dałaś wylizać łyżki.

Szybko odwróciłam się, by wyjąć z piekarnika gotową lasagne, ale uśmiechnęłam się pod nosem.

– Powiedz mi jedną rzecz – poprosił Tristan, odbierając ode mnie talerze. – Dlaczego gdy rozmawiamy tak jak teraz, albo wcześniej ganialiśmy po domu, masz taką pewność siebie, a w szkole trzymasz się na uboczu?

Pytanie za tysiąc punktów, Tristanie. Za tysiąc punktów.

– Chyba po prostu nie lubię dużych skupisk ludzi. Otwieram się dopiero wtedy, gdy w pobliżu są osoby, które znam. Tak już mam.

– W takim razie musimy to zmienić. Jesteś naprawdę fajna, Em. Daj się poznać innym.

– Brzmisz jak mój ojciec – odparłam, choć w środku cała krzyczałam z radości, że tak uważał.

– Więc może mamy rację?

***

Jak tylko na stole wylądowały babeczki, rozpoczęła się nierówna walka "kto pierwszy, ten lepszy". Młodzi nie mogli liczyć na ulgowe traktowanie. Chłopaki sami byli jak dzieci. Nabrali tyle, ile zdołali i opychali się, aż im się trzęsły uszy. Jak w dzieciństwie na sam koniec wszczęli spór, komu przypadnie ostatnia sztuka. Wykorzystałam ich chwilę nieuwagi i sama chwyciłam słodycz. Podzieliłam ją na cztery i poczęstowałam Amani, Alexa i Christine.

Hugo jako pierwszy zauważył zniknięcie przedmiotu ich sporu.

– Ty wredoto!

Z ogromnym zadowoleniem wylizałam po kolei wszystkie palce, obdarzając go cwaniackim uśmiechem.

– Ostatnie słodycze zawsze smakowały najlepiej.

– To ty je zjadałaś? – spytał Louis. – Ale... właściwie, kiedy ci się udawało?

Wzruszyłam ramionami.

– Zawsze jesteście tak bardzo skupieni na sobie czy Kat, że nie zauważacie najmłodszej – odpowiedziałam, choć wcale nie chodziło mi o tamte sytuacje. – Idziemy się kąpać – zakomenderowałam do maluchów.

Zostawiłam chłopców z ich niewyraźnymi minami i zagoniłam dzieciaki do łazienki.

Zawsze udawałam, że wszystko było mi obojętne. Udawałam, że nie obchodził mnie fakt, iż w swoje "akcje" wtajemniczali Kat, a mnie nie. Sprawiałam wrażenie, że ich wstrętne dowcipy ani trochę mnie nie ruszały i nie było mi przykro, że gdy jeszcze bałam się ciemności, zamknęli mnie w piwnicy, opowiadając zza drzwi, że straszy tam duch babci Emily. Płakałam dobre pół godziny, zanim znalazła mnie siostra.

Przykre było to, że nie zawsze tak było. Jasne, kiedy byłam bardzo mała to się nienawidziliśmy, ale po moich szóstych urodzinach różnice między nami zaczęły się zacierać. Chłopcy grali ze mną w chowanego, berka, graliśmy w bule czy krykieta. Kiedy przychodził do nas Tristan bawiliśmy się w udawanie, takie jak dzisiaj z dzieciakami. Wtedy najczęściej byliśmy jakąś drużyną polującą na potwory.

Co ważniejsze, chłopacy nie tylko mnie lubili. Stawali także w mojej obronie.

Jednego razu, gdy byłam w parku z braćmi i Kat, przyczepił się do mnie jeden starszy chłopak. Miał około jedenaście, może dwanaście lat. Ja miałam raptem siedem. Huśtałam się na huśtawce, gdy zaszedł mnie od tyłu i zepchnął na ziemię. Kat nie zauważyła, bo rozmawiała ze swoją przyjaciółką, ale bliźniacy z Tristanem już biegli do mnie. Hugo pomógł mi wstać, gdy Tristan z Louisem przewrócili tego dzieciaka na ziemię. Chciało mi się śmiać na samą myśl, jak mój brat nieudolnie walnął go po głowie. Potem zwiewaliśmy razem, ciągnąc za sobą zdumioną Kat.

Doskonale to pamiętam. A to dlatego, że to był właśnie dzień, w którym zakochałam się w Tristanie. Z początku sądziłam, że to zwykłe zauroczenie, ale lata mijały, a mi nie przechodziło, wręcz przeciwnie, pogarszało się wraz z każdą wspólną zabawą.

Złamane serce przeżyłam na bankiecie rodziców z okazji szesnastej rocznicy ich ślubu. Miałam dwanaście lat, Tristan, Louis i Hugo – czternaście, gdy wybrali towarzystwo starszych od siebie przyjaciół Katherine.

Nie macie pojęcia, jak w tamtym momencie znienawidziłam moją siostrę. Dopiero niedawno pojęłam, że Kat nie była niczemu winna. Po prostu niechcący przyczyniła się do czegoś, co prędzej czy później nastąpiłoby samoistnie: z czasem mieliśmy podążyć oddzielnymi drogami. Tristan i bliźniacy dorastali. Nic dziwnego, że nie kręciły ich już zabawy w pogromców smoków, a woleli grać razem na konsoli, szwendać się po mieście czy robić inne rzeczy, o których niekoniecznie powinnam wówczas wiedzieć.

Drużyna po raz kolejny uległa zmianie. Teraz to Tristan i bliźniacy stali się zgraną paczką, a ja znów byłam małą Emmą, przed którą trzeba się było ukrywać. Inaczej będzie chciała wszędzie za nimi pójść. Stopniowo zaprzestałam prób zagadania do nich.

Chyba tata miał rację. Bałam się spróbować otworzyć na kogoś nowego w obawie, że on też mnie prędzej czy później zostawi.

***

Uważajcie, co obiecujecie dzieciom.

– Powiedziałaś, że możemy nie spać i ciągle się bawić! – krzyknęła naburmuszona Amani. – Bo nie ma rodziców!

– Ja chcę do mamy – Chrissy zadrżała broda.

O nie, nie, nie. Niech ona znowu nie płaczeee.

– Nie, słuchajcie – odpowiedziałam szybko. – Możemy się jeszcze pobawić! Albo wiecie co? Chodźcie, obejrzymy jakiś film.

Nie popełniajcie też mojego błędu i nie mówcie "jakiś".

Auta! – krzyczał Alex.

Śpiąca Królewna! – upierała się Amani.

Kopciuszek! – wtrąciła Christine.

Pokręciłam głową. Jakim cudem te dzieci miały jeszcze energię? Sama najchętniej poszłabym prosto do łóżka i nie wychodziła z niego aż do popołudnia.

Byle mieć ich szybciej z głowy, sama wybrałam, że obejrzymy Zaplątanych i bez brania udziału w dalszej dyskusji włączyłam film. Mniej więcej w połowie bajki na dół zeszli chłopcy. Tristan odebrał ode mnie śpiącą Christine i poszedł z nią na rękach do zajętego przez nich pokoju. Ku mojemu zdumieniu bliźniaki zajęły się dziećmi cioci Chloe.

Poszłam samotnie do swojej sypialni. Przebrałam się w pidżamę i po kąpieli położyłam się w łóżku. Sięgnęłam po telefon. Brak nowych wiadomości. Żadnych nieodebranych połączeń. Rodzice nie dali nawet sygnału czy dojechali.

Odnalazłam numer cioci Am. Wiedziałam, że rozmawiałyśmy raptem dwa dni temu przez Skype'a, ale martwiłam się o nią. Feliksa podobno nie było w domu, bo pojechał po coś, a zostawił z nią jakiegoś jej znajomego. Davida? Damiena? Jakoś na D. Miałam nadzieję, że wujek już wrócił, bo ciocia naprawdę nie brzmiała dobrze.

Na komórce cioci włączyła się poczta głosowa. Sprawdziłam godzinę. Dwudziesta pierwsza. U niej powinna być dwudziesta. Może położyła się wcześniej. Zadzwoniłam jeszcze do Feliksa. Także nic.

Emma:

Jesteś?

Nie odpisał.

Ukryta w CieniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz