Życie samo w sobie było dla niego ciężką czynnością. W sumie często zadawał sobie pytanie, dlaczego jeszcze nie pomyślał o samobójstwie. Nie wiedział jak odpowiedzieć. Może był tchórzem, może po prostu bał się śmierci. Nawet nie spodziewał się, co stanie się dla niego najważniejszym powodem do życia. Co zacznie odciągać go od krawędzi, do której od najmłodszych lat nieubłaganie się zbliżał.
Praca zawsze była dla niego tylko pracą. Wchodził, pracował, wychodził. Żadnych znajomości, zbędnych rozmów z klientami czy firmowych obiadów. Zarabiał pieniądze, przeciętna pensja mieszkańca Japonii w jego wieku. Wystarczały odpowiednio na dwa posiłki dziennie, utrzymanie mieszkania oraz drobniejsze potrzeby. Nic szczególnie zbędnego.
Ale to właśnie w tej jakże mdłej, statystycznej pracy spotkał jego. Od wejścia do budynku mężczyzna poczuł, że atmosfera jest inna. Nie tak jak w filmach, gdzie przyciągał go nie wiadomo jak kojący zapach czy wydźwięk cudownego głosu. Po prostu było inaczej. Sekretarka nie siedziała w tym miejscu co zwykle, recepcja świeciła pustkami, a zapach kawy był minimalnie mocniejszy niż zazwyczaj. Właśnie te błahostki zwiastowały Armageddon.
W pokoju socjalnym panowało niemałe zamieszanie. Przy zazwyczaj zapełnionym jedynie pustymi naczyniami blacie stał niemal prawie cały zespół zebrany wokół wysokiego mężczyzny w szarej koszuli i czarnych spodniach. Ach, racja. Nowy kierownik projektu ogólnokrajowego. Jego nowy przełożony.
Nie planował nie wiadomo jak ciepłego powitania, więc zwyczajnie przeszedł dalej korytarzem i usiadł przy swoim biurku. Wyciągnął z torby teczkę, z której na płytę wysunęła się masa papierów, notatek i innych elementów przyszłego projektu. Bez zbędnego zastanawiania się podniósł pierwszy z nich i włączył komputer. Wejść, pracować, wyjść. Jak zwykle.
Chyba nie miał dzisiaj szczęścia. Okazało się, że osoby odpowiedzialne za startowe wersje nowego programu muszą zostać na spotkaniu organizacyjnym, mającym na celu wprowadzenie nowego nabytku agencji w dostępne już środki. Jednak to nie było na tyle, żeby coś miało się zmienić. Po prostu wyjdzie trochę później.
Całe spotkanie czuł na sobie czyjeś czujne oczy. W sumie to pomimo ograniczonej liczby osób w pomieszczeniu, nadal się nie wyróżniał. Odpowiadał, kiedy go pytano. Podawał coś, kiedy go poproszono. Milczał, kiedy ktoś inny coś mówił. Niczym robot, stworzony jedynie do jednej czynności, niepotrafiący zrobić nic innego.
Na chwilę podniósł wzrok. Zamiar spojrzenia na zegar zamienił się w tępe wpatrywanie się w szmaragdowo-zielone oczy mężczyzny, który z dziwną fascynacją na twarzy nawet nie speszył się dłuższą wymianą spojrzeń. Kontakt wzrokowy zerwał się, kiedy spotkanie dobiegło końca. Z wyjątkową dla siebie szybkością chłopak spakował swoje rzeczy do torby i wyszedł z pomieszczenia. Zarzucił na siebie płaszcz i wyszedł z firmy, okrywając się mocniej płaszczem. Padało, a on nie miał parasola.
Po chwili ciężar mokrych kropli ustąpił, a mężczyzna zobaczył nad swoją głową ciemną płachtę. Obrócił się do tyłu, po czym zamarł, wpatrując się tępym wzrokiem w zielone, radosne oczy. Radosne... Tak, właśnie takie były. Promieniowały ciepłem, szczęściem. Jakby ich posiadacz był wolny od wszelkich trosk. Jakby stąpał po ziemi z lekkością i cieszył się każdym nowym dniem. Jakby był kimś zrodzonym se słońca, dającym ciepło i światło.
W prostocie śnieżnobiałego uśmiechu, krzywo nałożonej skórzanej kurtki czy niezawiązanego prawego buta chłopak niemal dostrzegał drobne promyczki, oślepiające, lecz przyciągające jak magnesy. W tej chwili, Bakugo Katsuki uśmiechnął się.
Pierwszy raz nie sztucznie.
Pierwszy raz nie musiał tego wymuszać.
Pierwszy raz zrobił to po prostu.
Nie uwierzycie, co się stało. Odzyskałam ten shot! Co prawda, zakończenie pisałam od nowa, ale jest to jeden z tych rozdziałów, nad którymi siedziałam okropnie długo, ale pisanie jego było strasznie lekkie i przyjemne.
Zaczął się maj, a u mnie za oknem leje. I pierwszy raz jestem serio z tego zadowolona, bo założyłam warzywnik i musi dobrze nasiąknąć.
Ponad 4500 wyświetleń... Co wy robicie?