4. Beatrice

445 51 190
                                        

Niemal usłyszała triumfalny chichot Jenny za plecami.

– Jasne. – I znowu przykleiła sobie do twarzy sztuczny uśmiech. – Jeśli to nie będzie problem.

– Najmniejszy.

Usiadła niepewnie na skraju krzesła, założyła nogę na nogę, skrzyżowała ręce na piersi i wbiła wzrok w biało-czerwony obrus. Pewnie wyglądała jak naburmuszona siedmiolatka, ale jakoś nie chciała wchodzić w interakcje z Vincentem. Źle znosiła rozmowy z facetami i tak naprawdę nie potrafiła się porozumieć z żadnym (Ben był wyjątkiem).

– Wyglądasz na przestraszoną. Wszystko w porządku? Zrobiłem coś nie tak?

Czy wyczuła w jego głosie nutę troski? Czy jedynie zażenowanie?

Wyprostowała się i niechętnie popatrzyła mu w oczy. Musiała się powstrzymać, by nie odwrócić wzroku od jego przeszywającego spojrzenia – a może jedynie tak jej się wydawało? Nie miała doświadczenia w kontaktach z mężczyznami (Ben był przecież zupełnie inny) i wiedziała, że również tę znajomość zniszczy (bez względu na to, jaki przybierze charakter).

Miała w sobie coś wstrętnego, co odpychało większość facetów; z Vincentem pewnie będzie podobnie.

– Wszystko dobrze, po prostu... – Miała mu powiedzieć o Pszczółce i wyjść na kretynkę? – Po prostu mnie zaskoczyłeś. Myślałam, że wyszedłeś, to wszystko...

Odchrząknęła, bo zaczynało do niej docierać, że tylko się pogrążała.

– Mam sobie pójść?

– Nie, nie, skąd...

Zająknęła się, ale z tej niezręcznej sytuacji uratowała ją Jenny, donosząc kawę. Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Beatrice (która chyba powinna właśnie spłonąć ze wstydu), po czym życzyła smacznego i szybko się ulotniła.

– Macie tu naprawdę świetne rzeczy. Zostałem największym fanem tego piernika cynamonowego – przyznał Vincent swobodnym tonem, rozwalając się na krześle.

– Dzięki. – Skrępowany uśmiech na pewno wypadał lepiej niż ten sztuczny i wymuszony, a przynajmniej tak starała się sama siebie przekonać Beatrice. – To mój autorski pomysł, a receptura jest absolutną tajemnicą na miarę składu Coca-Coli.

Zaśmiał się (jak miło).

– To pewnie od niego pochodzi nazwa lokalu.

– Owszem. – Nieco się rozluźniła, ale i tak jakoś nie potrafiła przyzwyczaić się do jego intensywnego spojrzenia. – To ciasto jest znane na cały Londyn.

– Dobrze, bo jestem tutaj nowy, a od razu trafiłem na tak kultowe miejsce.

Przechyliła głowę.

– Nowy?

– Czas się chyba pochwalić. Właśnie dowiedziałem się, że dostałem awans i przenoszę się do filii w Londynie. Od teraz to moje nowe miejsce w świecie.

– Gratuluję. – Uśmiechnęła się, tym razem jak najbardziej szczerze. – To świetna sprawa, no wiesz, taki świeży start. I gdzie będziesz pracować?

– W biurze za rogiem. – Wskazał kciukiem na nieokreślony punkt za plecami. – Dlatego pewnie będę często tu wpadać, od dzisiaj jesteśmy sąsiadami. – Uśmiechnął się łobuzersko, zupełnie jakby miał właśnie osiemnaście lat i chciał zaprosić dziewczynę na szkolny bal, a nie był dojrzałym mężczyzną otwierającym nowy rozdział w życiu. – A ty? Od kiedy tu pracujesz?

– Prawie dziesięć lat.

– Szmat czasu.

– Owszem. – Uśmiechnęła się delikatnie i upiła ostrożnie łyk kawy, by się nie zalać.

CinnamonLoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz