To były pierwsze takie święta.
Londyńskie ulice migotały od nadmiaru lampek rozwieszonych w witrynach sklepowych, w powietrzu rozbrzmiewały echa piosenek puszczanych w restauracjach, a w galeriach handlowych było tak ciasno, że Vincent w duchu dziękował sobie, że zdążył ze sporym wyprzedzeniem kupić prezenty dla Gwen i Bee przez Internet.
Do tej pory spędzał ten czas albo z rodzicami, albo z Mandy. Teraz wszystko miało się zmienić.
Trzymał w rękach dwie pokaźne torby i z mocno walącym sercem wspinał się po schodach kamienicy, w której mieszkała Beatrice.
Cieszył się i jednocześnie był trochę zaniepokojony. Wiele rozmawiał z Bee o Gwen i wiedział, że młoda dość sceptycznie podchodziła do tego wszystkiego. Nie mógł jej o to winić, zresztą domyślał się, że nic nie będzie proste. Wchodził z butami w czyjeś życie, rujnował cały dotychczasowy porządek, jaki wypracowały sobie przez ostatnie lata.
A może właśnie pomagał budować coś na nowo?
Nie mógł się winić, że się zakochał i pragnął absolutnie zaangażować się w związek z Bee. Nie powinien podchodzić do tego jak do niszczenia czegokolwiek. On chciał tworzyć – tworzyć nową rodzinę.
Zadzwonił do drzwi i wstrzymał oddech. Po chwili usłyszał kroki, zamek szczęknął i w szparze ujrzał rozpromienioną twarz Pszczółki.
Wyglądała tak pięknie – burza kręconych brązowych włosów opadała jej miękko na twarz i ramiona, oczy jej błyszczały, a policzki były zaróżowione. Miała na sobie dopasowaną szarą sukienkę z długim rękawem i elegancką bransoletkę na nadgarstku.
Pragnął z nią spędzić to popołudnie.
A może nawet i resztę życia.
Nie zdążył się zganić w myślach za tę głupią myśl, bo Bee wciągnęła go do środka i mocno uścisnęła na powitanie.
– Nareszcie jesteś. Indyk już prawie gotowy, Gwen właśnie nakryła do stołu.
Zdążył jedynie zdjąć kurtkę, kiedy zobaczył, że na korytarz nieśmiało wyjrzała dziewięcioletnia dziewczynka. Od razu uderzyło w niego jej podobieństwo do matki – ciemne kręcone włosy aż do pasa, inteligentne spojrzenie i charakterystyczny błysk w oku.
Automatycznie przykucnął, sięgając po torebkę z prezentem dla Gwen. Uśmiechnął się zachęcająco, chociaż w środku wszystko w nim buzowało ze strachu.
Nigdy nie miał do czynienia z dziećmi, a teraz musiał stanąć na głowie, by ten dzień nie okazał się kompletną klapą.
– Ty pewnie jesteś Gwen? – spytał, zerkając kątem oka na Pszczółkę, która wydawała się mocno przejęta tą sytuacją. – Dużo o tobie słyszałem. Nazywam się Vincent.
Młoda niepewnie podeszła do niego i uścisnęła mu dłoń na powitanie, ale szybko schowała się za Bee, jakby się przestraszyła tego wszystkiego.
– Mam coś dla ciebie, wiesz?
Podał jej pakunek owinięty ozdobnym papierem. Bał się, że prezent się nie spodoba, chociaż długo nad nim myślał.
– Dziękuję – wyjąkała Gwen i niepewnie sięgnęła po pudło wsadzone w torbę, zerkając na Beatrice i jakby upewniając się, że może przyjąć podarunek. – Mamo, mogę to otworzyć?
– Po obiedzie, skarbie.
Gwen czmychnęła do salonu, a Vince podniósł się, otrzepał z niewidzialnego kurzu i uśmiechnął nerwowo do Bee. Chyba nie wyszło tak źle.
CZYTASZ
CinnamonLove
RomanceOna bała się zmroku, a on nie potrafił cieszyć się dniem. Ona już dawno straciła nadzieję, a on zapomniał, jak to jest marzyć. Ona nie umiała patrzeć w przyszłość, a on właśnie zaczął żyć przeszłością. Beatrice nie była już zdolna do kochania, a Vi...