20. Vincent

672 59 102
                                    

To były pierwsze takie święta.

Londyńskie ulice migotały od nadmiaru lampek rozwieszonych w witrynach sklepowych, w powietrzu rozbrzmiewały echa piosenek puszczanych w restauracjach, a w galeriach handlowych było tak ciasno, że Vincent w duchu dziękował sobie, że zdążył ze sporym wyprzedzeniem kupić prezenty dla Gwen i Bee przez Internet.

Do tej pory spędzał ten czas albo z rodzicami, albo z Mandy. Teraz wszystko miało się zmienić.

Trzymał w rękach dwie pokaźne torby i z mocno walącym sercem wspinał się po schodach kamienicy, w której mieszkała Beatrice.

Cieszył się i jednocześnie był trochę zaniepokojony. Wiele rozmawiał z Bee o Gwen i wiedział, że młoda dość sceptycznie podchodziła do tego wszystkiego. Nie mógł jej o to winić, zresztą domyślał się, że nic nie będzie proste. Wchodził z butami w czyjeś życie, rujnował cały dotychczasowy porządek, jaki wypracowały sobie przez ostatnie lata.

A może właśnie pomagał budować coś na nowo?

Nie mógł się winić, że się zakochał i pragnął absolutnie zaangażować się w związek z Bee. Nie powinien podchodzić do tego jak do niszczenia czegokolwiek. On chciał tworzyć – tworzyć nową rodzinę.

Zadzwonił do drzwi i wstrzymał oddech. Po chwili usłyszał kroki, zamek szczęknął i w szparze ujrzał rozpromienioną twarz Pszczółki.

Wyglądała tak pięknie – burza kręconych brązowych włosów opadała jej miękko na twarz i ramiona, oczy jej błyszczały, a policzki były zaróżowione. Miała na sobie dopasowaną szarą sukienkę z długim rękawem i elegancką bransoletkę na nadgarstku.

Pragnął z nią spędzić to popołudnie.

A może nawet i resztę życia.

Nie zdążył się zganić w myślach za tę głupią myśl, bo Bee wciągnęła go do środka i mocno uścisnęła na powitanie.

– Nareszcie jesteś. Indyk już prawie gotowy, Gwen właśnie nakryła do stołu.

Zdążył jedynie zdjąć kurtkę, kiedy zobaczył, że na korytarz nieśmiało wyjrzała dziewięcioletnia dziewczynka. Od razu uderzyło w niego jej podobieństwo do matki – ciemne kręcone włosy aż do pasa, inteligentne spojrzenie i charakterystyczny błysk w oku.

Automatycznie przykucnął, sięgając po torebkę z prezentem dla Gwen. Uśmiechnął się zachęcająco, chociaż w środku wszystko w nim buzowało ze strachu.

Nigdy nie miał do czynienia z dziećmi, a teraz musiał stanąć na głowie, by ten dzień nie okazał się kompletną klapą.

– Ty pewnie jesteś Gwen? – spytał, zerkając kątem oka na Pszczółkę, która wydawała się mocno przejęta tą sytuacją. – Dużo o tobie słyszałem. Nazywam się Vincent.

Młoda niepewnie podeszła do niego i uścisnęła mu dłoń na powitanie, ale szybko schowała się za Bee, jakby się przestraszyła tego wszystkiego.

– Mam coś dla ciebie, wiesz?

Podał jej pakunek owinięty ozdobnym papierem. Bał się, że prezent się nie spodoba, chociaż długo nad nim myślał.

– Dziękuję – wyjąkała Gwen i niepewnie sięgnęła po pudło wsadzone w torbę, zerkając na Beatrice i jakby upewniając się, że może przyjąć podarunek. – Mamo, mogę to otworzyć?

– Po obiedzie, skarbie.

Gwen czmychnęła do salonu, a Vince podniósł się, otrzepał z niewidzialnego kurzu i uśmiechnął nerwowo do Bee. Chyba nie wyszło tak źle.

CinnamonLoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz