Czy Ben by to pochwalił?
Z tą myślą Beatrice obudziła się dzień po randce z Vincentem.
Było naprawdę w porządku. Z początku niepotrzebnie się denerwowała, ale w końcu postanowiła, że pozwoli się tej rozmowie toczyć. Nawet nie uciekła, gdy Vincent wziął ją za rękę (choć miała taką ochotę i całe jej ciało krzyczało, żeby się odsunęła), ale po jakimś czasie dotarło do niej, że to całkiem przyjemne.
Od tak dawna nie zaznała bliskości drugiego mężczyzny. Od śmierci Bena nie dała nikomu na to szansy, bo tylko przy swoim mężu czuła się w pełni bezpiecznie i nie chciała niczego w swoim życiu zmieniać.
A Vincent...
Vincent różnił się od Bena i chyba to ją uderzało. Oczywiście musieli się bliżej poznać, sprawdzić, czy na pewno chcieli się w to angażować. Musiała też pamiętać o Gwen, bo nie mogła jej zranić pochopnymi decyzjami. Zdawała sobie sprawę, że nie pozna nikogo takiego jak Ben, ale Vince wydawał się... dobry.
No i czuła się przy nim bezpiecznie.
Ale mimo że spotkanie się udało, to pojawiły się wątpliwości. Czy powinna ciągnąć to dalej? Czy Gwen była gotowa, by w ich małą rodzinę wprowadzić zupełnie obcą osobę, która mogła w każdej chwili ich opuścić? Czy Beatrice miała w sobie tyle ufności, by rozpocząć budowanie czegoś, co już raz tak gwałtownie straciła? I dlaczego czuła się tak, jakby zdradzała Bena?
Nigdy nie rozmawiali o tym, co się stanie, jeśli jednego z nich zabraknie. Po prostu żadne się nie spodziewało śmierci w wieku dwudziestu sześciu lat. Mogła się jedynie domyślać, że Ben nie miałby nic przeciwko, by zaczęła układać sobie życie z kimś innym, bo kochał ją do szaleństwa i pragnął jedynie jej szczęścia.
A może to ona nie chciała, by ktokolwiek zastąpił jej Bena?
Ten poranek należał do tych przeciętnych, które szybko się zapomina. Jak zawsze przez pięć minut posyłała złowieszcze spojrzenia temu przeklętemu kocurowi, który ciągle na nią prychał, przygotowała śniadanie dla Gwen i gdy wychodziła, jeszcze pocałowała śpiącą córkę w czoło.
Miała świadomość, że nie powinna się na nic nastawiać, ale jakoś nie mogła wyrzucić z głowy myśli, która powodowała przyjemny dreszcz przebiegający jej po kręgosłupie – że zobaczy z rana Vincenta, zobaczy jego nieco krzywy uśmiech, szerokie ramiona, ciemne spojrzenie, usłyszy głęboki głos.
Już dawno czegoś takiego nie czuła. Tak bardzo przywiązała się najpierw do Bena, a potem do jego wspomnienia, że właściwie zamknęła się przed uczuciami. A Vincent wyzwolił w niej coś, o czym zdążyła właściwie zapomnieć, a co było zaskakująco przyjemne. Podobał jej się, to jasne, podczas wczorajszej randki zawrócił jej w głowie, a ona – spragniona bliskości mężczyzny – wpadła w pułapkę, przed którą tak uparcie się broniła.
Gdy weszła do pracy i zobaczyła minę Jenny, już wiedziała, że nie ucieknie przed wnikliwym przesłuchaniem.
– Pocałowaliście się? – dopytywała się, zezując na Beatrice, która starała się nie patrzeć na przyjaciółkę i zajmowała się wyjątkowo skrupulatnie dekorowaniem babeczek z białą czekoladą. – Jesteście już umówieni na kolejne spotkanie? Trixie, błagam, jesteś taka zdawkowa w tych odpowiedziach!
– Bo nie chcę zapeszać – westchnęła niechętnie Bee. – To dopiero pierwsza randka, Jen, nic nie wiadomo. I nie, nie całowaliśmy się, chociaż chyba miał na to ochotę. Sama nie wiem, gapił się na moje usta dobrą minutę, ale nie jestem zbyt dobra w odczytywaniu męskich intencji. Powiedział, że przyjdzie dzisiaj rano po kawę, a ja go trzymam za słowo.
CZYTASZ
CinnamonLove
RomanceOna bała się zmroku, a on nie potrafił cieszyć się dniem. Ona już dawno straciła nadzieję, a on zapomniał, jak to jest marzyć. Ona nie umiała patrzeć w przyszłość, a on właśnie zaczął żyć przeszłością. Beatrice nie była już zdolna do kochania, a Vi...