17. Vincent

459 40 75
                                        

Gdy czekał na Bee pod CinnamonLove, potrafił myśleć jedynie o tym, jak wiele się wycierpiała – wiedział o śmierci męża, domyślał się, że trudno wychowywało się jej dziecko w pojedynkę. Nie musiał też mieć doktoratu z matematyki, żeby przeliczyć, że Pszczółka urodziła Gwen w wieku niespełna dwudziestu lat. Musiała zajść w ciążę na pierwszym roku studiów, szybko też wyszła za mąż.

Co takiego się zadziało, że postanowiła nie tylko rzucić studia, ale i od razu brać ślub? Czy nieplanowana (jak mniemał) ciąża to wystarczający powód, by się tak ograniczać?

Wtedy jednak Bee wyszła na zewnątrz, przez co z głowy wyparowały mu wszystkie myśli. Rzeczywiście miała ponure spojrzenie, ale mimo wszystko na jego widok delikatnie się uśmiechnęła. Zalało go przejmujące uczucie ulgi, bo po wydarzeniach z tej nocy nie spodziewał się tak pozytywnej reakcji.

– Vince. – Jego imię brzmiało tak uroczo w jej ustach. – Hej.

– Hej, Pszczółko – powiedział miękko, patrząc prosto w jej szare oczy.

Stanęła blisko, ale go nie dotknęła; mimo wszystko do nozdrzy wdarł się zapach jej kwiatowych perfum. Była znacznie niższa od niego, dlatego zadarła głowę, by móc spojrzeć mu w oczy.

– Możemy porozmawiać? – spytał słabym głosem.

Kiwnęła głową.

– Mam propozycję – odparła, obejmując się mocno ramionami. – Jestem dzisiaj bardzo zmęczona. Może pojedziemy do mnie do domu? Zrobimy kolację i porozmawiamy na spokojnie. Gwen i tak nocuje dzisiaj u koleżanki, nie mam nic większego do roboty. – Wzruszyła ramionami.

– Dobrze.

W ciszy – ale takiej przyjemnej, niezobowiązującej, trochę zmęczonej – przeszli na przystanek, wsiedli do właściwego autobusu i usiedli obok siebie. I on był zmęczony – zmęczony fizycznie i psychicznie, zupełnie jak Bee i jak ta cisza wokół nich. W milczeniu, ale z radością, przyjął fakt, że Beatrice znienacka oparła głowę o jego ramię i – coś w nim wtedy pękło – wzięła go za rękę. Ciepło jej dłoni przyniosło mu spokój, którego pragnął od rana.

Jej dotyk dał nadzieję, że jeszcze wszystko się ułoży.

Nie puściła jego dłoni, gdy wysiedli z autobusu, nie puściła, gdy przeszli w kierunku jej mieszkania, nie puściła, gdy prowadziła go na czwarte piętro, szukając jednocześnie kluczy w torebce. Puściła dopiero, gdy weszli do środka; od razu poczuł się nieswojo.

Jeśli myślał, że mieszkanie Sydney było małe, to chyba się przeliczył. Stali w ciasnym korytarzu, ledwo się w nim mieszcząc. Drzwi po lewej były przymknięte, mógł jedynie się domyślać, że pokój należał do Gwen. Bee zaprosiła go gestem do salonu – który chyba jednocześnie pełnił funkcję jej sypialni.

Drewnianą podłogę przykrywał stary wzorzysty dywan z frędzlami przy brzegach. Od razu po lewej ustawiono wąskie biurko z krzesłem, a nad nim półkę wypełnioną po brzegi książkami. Stojąca przy drzwiach od balkonu szeroka kanapa obita ciemnoniebieskim materiałem wydawała się bardzo wygodna; naprzeciwko ustawiono stary telewizor stojący na niskim stoliku, na którym leżały porozwalane magazyny, książki i – o rany – zdjęcia.

Zdjęcia Bena, jak mniemał.

Nie chciał na to patrzeć, ale mimo wszystko zlustrował wzrokiem fotografie. Ben był wysoki, wyższy od Bee o ponad głowę; za każdym razem pozował, obejmując Pszczółkę w pasie. Vincent przełknął głośno ślinę – wydawali się tacy szczęśliwi.

– Gwen ma jakiś projekt z kółka astronomicznego, a potem idzie do koleżanki. – Z letargu wyrwał go głos Bee krzątającej się po kuchni. – Pomyślałam, że lepiej spotkać się u mnie, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Mam prawie gotową kolację. Lubisz risotto z kurczakiem i curry?

CinnamonLoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz