5. Vincent

450 43 191
                                        

Do wstawienia tego rozdziału znacznie wcześniej, niż planowałam, zmusiły mnie panna_Nikt i real_name_hidden_ - ja naprawdę chciałam pozwolić Wam od siebie odpocząć, ale niestety zostałam zaszantażowana i musiałam ulec ;) W związku z tym wszelkie zarzuty proszę kierować osobiście do nich :D

A teraz zapraszam do czytania <3

~*~

Chyba chciał sobie coś po prostu udowodnić.

Wpatrywał się w ekran telefonu od dobrych kilku minut i zdążył w tym czasie nauczyć się numeru Beatrice na pamięć. Szereg cyferek i wspaniały podpis, za który pewnie urwałaby mu głowę.

Nie-Pszczółka.

Nie odezwał się do niej od dnia, w którym wyciągnął od niej numer.

Dupek.

Cztery dni milczał, nie pojawił się też w cukierni, bo jakoś było mu nie po drodze. Wyszedł na palanta, którym nigdy nie chciał być.

Chciał sobie udowodnić, że jeszcze potrafił. Że potrafił zgrywać pewnego siebie, chociaż w środku krzyczał z przerażenia. Że potrafił szelmowsko się uśmiechać, chociaż ostatnie, do czego umiał się zmusić przez ostatnie półtora miesiąca, to właśnie ten dziwny ruch kącików ust do góry. Że potrafił jeszcze spodobać się kobiecie, chociaż do tej pory udało mu się to tylko raz i skończyło żałosną porażką.

Wygasił ekran i rzucił telefon na szafkę nocną. Westchnął, gapiąc się bezmyślnie w sufit.

Czego oczekiwał? Beatrice była miła, odpowiadała na jego zaczepki, mimo że wyglądała na speszoną i przestraszoną. Ewidentnie chciała, żeby dał jej spokój, a jednocześnie uprzejmie się uśmiechała i nawet pozwoliła wymienić numerami.

A teraz ją olał.

Podniósł się, a materac skrzypnął pod jego ciężarem. Rozejrzał się po znanym mu już wnętrzu – białe ściany bez żadnego obrazka, niewielka drewniana szafa obok drzwi, dwuosobowe łóżko pod oknem, małe biurko i półka na książki.

Pokój niemal tak pusty jak on sam.

Czuł się jak skrzynia bez dna. Codziennie udawał. Udawał uśmiech, udawał poczucie humoru, udawał pewność siebie, udawał, że mu zależało.

Zależało mu jedynie na tym, by nie wracać do Birmingham.

Stanął przed lustrem, które wisiało na drzwiach szafy. Uważnie zlustrował wzrokiem całą swoją sylwetkę – nie był na siłowni od kilku tygodni, ale na szczęście aż tak nie rzucało się to w oczy. Nadal był szczupły, nadal miał silne ramiona, nadal nie musiał się wstydzić tego ciała, którego kiedyś nienawidził.

Grubas.

Spaślak.

Pasztet.

Tak to leciało?

Nic dziwnego, że jak do tej pory spał tylko z jedną kobietą. Brzydził się siebie nawet dzisiaj, chociaż był lżejszy o jakieś sześćdziesiąt sześć funtów. Obła twarz, obwisła skóra na brzuchu, przekrwione spojówki.

Pożal się Boże biznesmen.

– Vince, wstałeś? – Przez szparę w drzwiach zobaczył Sydney.

– Tak.

– Chcesz kawy? Robię śniadanie.

– Poproszę.

Już dawno się tak nie czuł. To znaczy – nic nie czuł. I ta pustka zaczynała go martwić. Miał nadzieję, że to przejściowe, ale zmienił otoczenie (Birmingham wymienił bez skrupułów na Londyn), zmienił pracę, zmienił miejsce zamieszkania. I na początku wydawało mu się, że było lepiej, bo stresował się przed rozmową o pracę (a stres to jednak jakaś emocja), bo cieszył się z awansu, ale to szybko minęło.

CinnamonLoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz