TRAITOR

328 57 43
                                    

ROZDZIAŁ XIX

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

ROZDZIAŁ XIX

ZDRAJCA

━━━━━━━━━━

          Evan stał na środku mugolskiej. Czekając na moment największego aktu głupoty w historii czarodziejskiego świata.

Rudolf pojawił się znikąd w towarzystwie sześciu mężczyzn w maskach.

— Chcesz złożyć oficjalną rezygnację?

Rudolf Lestrange był człowiekiem, który rzadko się śmiał i trudno było go rozbawić. Evanowi się udało, mógł być z siebie dumny w tym żałosnym momencie swego końca.

— Tak.

— To oznacza śmierć przyjacielu.

Evan odrobinę się przestraszył. Nie widział jeszcze aurorów, których wezwał anonimowo jakiś czas temu. Westchnął, zawsze spóźnieni.
Nieudolni idioci.

Musiał grać na czas.

— Swego czasu mój ojciec pracował nad czymś istotnym. Chciałbym zawrzeć układ. Czarny Pan doceni w końcu jego pracę, po tylu latach.

Rudolf zbliżył się do niego. Stanęli twarzą w twarz. Evan pokazał mu zęby w szerokim uśmiechu szaleńca.

— Układ zawarłeś, gdy przyjąłeś mroczny znak — wysyczał Rudolf. — Nie bądź głupcem i się poddaj.

Evan zauważył kątem oka białe światło i wyciągnął różdżkę. Śmierciożercy poruszyli się niespokojnie.

— Wybacz przyjacielu — szepnął.

Rzucił pierwsze zaklęcie i w ciągu kilku sekund walka trwała już w najlepsze. Skinął głową w stronę Alastora Moody'ego i poczuł się wolny. Pięknie, cudownie wspaniale wolny. Bez znaków, bez przeznaczenia, jakby miał skrzydła.

Zaklęcia fruwały, a on czuł się jak ryba w wodzie. Znał każdy słaby punkt przeciwnika.
Powalił na ziemię Barty'ego i od razu zaatakował Amycusa. Ten po chwili również leżał na ziemi, przykryty startą cegieł.

Orion może i nie nauczył to pływać, tak jak tego pragnął Edward Rosier, ale odkrył talent jego syna do walki.

Wszystko szło niesamowicie dobrze. Evan był już niemal pewny, że wygra tą szaloną grę, gdzie stawką było jego życie.

Zawsze w takich momentach pewność siebie jest na najwyższym poziomie, krew buzuje w żyłach i potem nagle dzieje się coś niespodziewanego.

W jego przypadku stał się Rudolf Lestrange. Otoczony, krwawiący i bliski śmierci przyjaciel.

Evan rzucił, więc zaklęcie w stronę Alastora, którego tylko sekundy dzieliły od zakończenia żywotu Rudolfa.

Z przekleństwem na ustach ponownie zmienił stronę. Znów zdradził, tym razem bez żadnego poczucia winy. Na tym właśnie polegała wolność.

— Evanie Rosierze, ty zdradziecki szczurze!

Przewrócił oczami. To nie on był szczurem i to w dodatku nie zdradzieckim.

Walczył z najlepszym aurorem w Anglii i ponownie poczuł się wspaniale. Wiedział, że Rudolf go osłania.

— Sectrumsempra!

Z satysfakcją patrzyły jak nos Alastora ląduje pod jego nogami. Ten upada i krzyczy z bólu, zakrywając krwawiącą i okaleczoną na całe życie twarz ręką.

Zaśmiał się i już miał dokończyć swoją robotę, gdy go zobaczył.

— Evan, co ty najlepszego zrobiłeś?

Głos tak słodko znajomy, pragnął odwrócić czyny których nie dało się cofnąć. Spojrzał w szare oczy i po chwili poczuł, że upada.

Po chwili Evan otwiera oczy i widzi nad sobą czyste niebo, które co jakiś czas przecinają świetliste ogony śmiercionośnych zaklęć. To piękny widok, każdy wojownik mógł to potwierdzić. Wokół niego jest głośno, ktoś krzyczy.

Znów zamyka oczy.

Evan widzi śnieżnobiałe schody z poręczą, którą oplatają karmazynowe róże. Jest w domu.

Jak tu cicho.

Mruga i znów jest na polu walki. Czuje ból w piersi i przenosi tam spojrzenie. Jęczy głośno. Wolał widzieć karmazynowe róże niż karmazynową krew.

Bierze głęboki wdech i zamyka oczy. Po chwili znów jest w tym pięknie nieskazitelnym miejscu. Wchodzi na białe stopnie. Dotyka czerwonych róż i spogląda w górę. Uśmiecha się szeroko, bo usłyszał najpiękniejsze i najbardziej upragnione przez niego słowa. Ponownie zamyka oczy.

Ponownie wszytko go boli, ale oprócz tego czuje coś jeszcze. Dłonie które biorą go w ramiona, są tak cudownie znajome. Otwiera oczy i widzi anioła.

Syriusz jest cały we krwi i zdaje się nie zauważać, że Evan patrzy na niego. To cudowny widok i Rosier nie chce wracać na białe schody.

— Syriusz — mówi cicho.

— Ciii. Nic ci nie jest. Nic ci nie jest.

Syriusz uciska ranę na jego piersi. Evan z czułością chwyta za jego brudną od krwi dłoń i głaszcze ją delikatnie kciukiem.

— Róże. Syriuszu, widziałem róże.

Black pokręcił głową i spojrzał na niego, odgarniając mu włosy z czoła.

Evan patrzył w te oczy w kolorze nieba przed burzą. Coś go smuciło.

— Uśmiechnij się. — Powiedział, po czym zakaszlał, plując krwią.

Syriusz otarł mu usta dłonią i uśmiechnął się smutno. Pocałował go delikatnie.

Evan czuł, że już czas wracać na schody.
Dotknął brudnych od krwi ust Syriusza. Ten uśmiechnął się delikatnie.

— Jest ze mnie dumny — szepnął.

Potem nastąpiło jego ostatnie tchnienie. Zobaczył jeszcze, że Syriusz coś mówi, nic jednak nie usłyszał. Potem zamknął oczy i już ich nie otworzył.

Otaczała go biel i róże. Evan był w domu.

ROSES FOR MY LOVE ━ syriusz black x evan rosier ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz