Rozdział 5 - Ostatnia prośba Qui-Gona (Część 1)

832 48 85
                                    

Kilka dni wcześniej

- Anakin Skywalker... Oto Obi-Wan Kenobi.

Kiedy zobaczył wskakującego na rampę Qui-Gona, chłopiec nie spodziewał się, że ktokolwiek poza nim wybiegnie z kabiny pilotów, by sprawdzić, czy Mistrzowi Jedi nic się nie stało. Jakież było jego zdziwienie, gdy został wyprzedzony przez postać z krótkimi włosami. Tajemniczy osobnik wydawał się dobrze znać Qui-Gona, a także martwić się o niego w takim samym stopniu jak Anakin.

A więc nazywał się Obi-Wan. Obi-Wan Kenobi.

- Cześć!

Chłopiec odwrócił się młodego mężczyzny i wyciągnął do niego rączkę. Wcześniej za nic by się na coś takiego nie ośmielił - dzieci jego pokroju na ogół nie podawały dłoni osobom, którym sięgały do pasa - jednak teraz zrobił to, jakby to był naturalny odruch. Coś w Obi-Wanie go do tego zachęciło. Przez to, że kucał, i że martwił się o Qui-Gona, ten człowiek nie wydawał się tak wysoki i straszny jak inni dorośli.

Nie zignorował też wyciągniętej dziecięcej rączki, ale wygrzebał spod brązowego rękawa swoją własną dłoń i pozwolił na powitalny uścisk. Dopiero wtedy zaciekawione oczy chłopca zaczęły wyłapywać pewne istotne szczegóły. Długi brązowy płaszcz. Biała tunika. Skórzany pasek, do którego przyczepiony był... Zaraz, przecież to miecz świetlny!

- Ty też jesteś Jedi?! – wyrzucił z siebie Anakin. - Miło mi cię poznać!

Jego entuzjastyczny okrzyk wydawał się nieco zapeszyć Obi-Wana. Kenobi taktownie wyszarpnął dłoń z uścisku, schował ją z powrotem w rękawie i posłał Qui-Gonowi wymowne spojrzenie. Starszy z mężczyzn odpowiedział westchnieniem, które zdawało się mówić: „na mnie nie patrz, ja nic nie zrobiłem". W jego oczach migotało rozbawienie.

Nie zastanawiając się, czy przypadkiem nie zachowuje się niegrzecznie, Anakin wciąż perfidnie gapił się na najnowsze źródło swojej fascynacji.

Raju... Jedi! Prawdziwy Jedi! Ubrany w prawdziwą tunikę Jedi, z prawdziwym mieczem świetlnym przy pasie! Miał gładką, pozbawioną zmarszczek twarz, oraz błękitne oczy, w których bystrość mieszała się z młodzieńczym wigorem.

Co prawda Anakin poznał już jednego Jedi, ale to było co innego!

Qui-Gon, ze swoją brodą i zmarszczkami wokół ciepłych oczu, roztaczał wokół siebie aurę mędrca – takiego, który godzinami medytuje pod drzewem i cierpliwie objaśnia zgromadzonym wokół dzieciom prawa rządzące wszechświatem. Zaś Obi-Wan wyglądał na kogoś, kto mógłby wejść do najniebezpieczniejszego baru w Mos Espa i wyjść stamtąd bez jednego zadrapania. Miał młode i sprężyste kończyny, sugerujące zdolność do wyczynów, na które ciała mężczyzn po pięćdziesiątce już nie mogły sobie pozwolić. Ciekawe, czy potrafił zrobić salto? Może pokazałby, gdyby Anakin go poprosił...?

Póki co wydawał się kompletnie niezainteresowany obecnym w pomieszczeniu dzieckiem. Jego uwaga była skupiona na Qui-Gonie.

- Masz jakieś siniaki? – prostując się, posłał drugiemu mężczyźnie zatroskane spojrzenie.

Starszy z Jedi skinął głową.

- Trochę się poobijałem.

- Przyniosę ci krem z bacty.

Obi-Wan zrobił krok w stronę wyjścia.

- Umm... - Anakin zagaił, łapiąc go za rękaw.

- Co? – odpowiedziało mu obojętne spojrzenie i nieznacznie uniesienie brwi. – Tobie też przynieść bactę?

Spłoszony, chłopiec puścił brązowy materiał i energicznie potrząsnął głową. Obserwujący to Qui-Gon pozwolił sobie na dyskretny chichot.

Człowiek Czynu (Star Wars)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz