Rozdział 11 - Powrót Mistrza (Część 1)

1.2K 45 431
                                    

- Przepraszam... przepraszam!

Że też ci wszyscy Jedi nie mieli nic lepszego do roboty tylko włóczyć się po korytarzach! Anakin co chwilę musiał uważać, by na nikogo nie wpaść. W pewnym momencie omal nie staranował Mistrzyni Jocasty.

- Stare przysłowie mówi „śpiesz się powoli" – zawołała, gdy przemknął obok, ocierając się o jej biodro.

- Przepraszam! – rzucił przez ramię.

- No naprawdę, Adepcie Skywalker... Za każdym razem, gdy cię widzę, pędzisz gdzieś jak szalony.

Może i tak. Ale już dawno nie biegł nigdzie tak szybko. Gnał przed siebie, czując dzikie łomotanie serca. Już niedaleko... jeszcze trochę!

Wpadł do hangaru dokładnie w momencie, gdy czerwony myśliwiec mościł się na jednej z platform. Z kokpitu zeskoczyła na podłogę postać w długim brązowym płaszczu. Pozostawała częściowo zasłonięta przez skrzydło pojazdu, jednak Anakin w mig rozpoznał parę kozaków. Wiedział, czyje to buty. Wiedział, czyje to nogi! Oszalały z tęsknoty, wypadł zza zakrętu.

- OBI-WAN! – krzyknął, dopadając do nowoprzybyłego.

- Anakin? – usłyszał zdumiony głos.

Głos o bardzo eleganckim corusanckim akcencie. Głos Obi-Wana!

Anakin przytulił się do Kenobiego z takim impetem, że omal go nie przewrócił. Zaciskając oczy, przycisnął policzek do brzucha swojego Mistrza i rozpaczliwie schwycił paluszkami materiał na plecach młodego mężczyzny. Obi-Wan musiał zrobić dwa kroki do tyłu, by nie stracić równowagi.

- A-Anakin... ty... – wykrztusił, wyraźnie speszony.

Chłopiec niemal widział w wyobraźni jego wytrzeszczone błękitne oczy. Zdawał sobie sprawę, że podobne zachowanie Padawana wobec Mistrza było odrobinę niestosowne, ale miał to gdzieś.

Nareszcie, nareszcie! – krzyczał we własnej głowie rozżalonym głosem. – Nie było cię DWA MIESIĄCE! Gdzie ty byłeś? Gdzie byłeś, gdy cię nie było, co?!

Cichutko wdychając, wtulił nos w materiał tuniki. Taak, to zdecydowanie była tunika Obi-Wana – znoszona, ale zadbana, o bardzo charakterystycznym leśnym zapachu. Anakin wciągnął powietrze nozdrzami i od razu poczuł się spokojniejszy, bardziej zrelaksowany. Kenobi był szczupły, ale solidny - ściskanie jego talii dawało to samo poczucie bezpieczeństwa co trzymanie się masztu podczas sztormu.

Młody mężczyzna stał sztywno, jakby poraził go prąd - zwisające po bokach nienaturalnie wyprostowane ręce przywodziły na myśl droida. Jednak po chwili jedna z dużych dłoni uniosła się i ostrożnie spoczęła na czubku głowy Anakina. Sunące po krótko ostrzyżonych włoskach palce lekko drżały, jakby nie były pewne, czy wolno im coś takiego robić. Uspokoiły się dopiero tuż nad karkiem – kciuk zatoczył w tamtym miejscu dwa leniwe kółka. A wkrótce i druga dłoń Obi-Wana dotknęła Anakina. Spoczęła centralnie między łopatkami, nie dociskając do siebie chłopca, ale po prostu trzymając go przy sobie w opiekuńczym geście.

- Wszystko w porządku? – szepnął Kenobi.

Zadał to pytanie takim tonem, jakby wyczuwał wcześniejszy nastrój protegowanego. Wszystkie jego rozterki przed swoim przyjazdem.

- Tak – szurając policzkiem po gładkiej powierzchni tuniki, cichutko odparł Anakin. – Teraz już tak.

Dobrze, że wróciłeś.

Człowiek Czynu (Star Wars)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz