𝟎𝟎𝟑. hortensias blancos, frías y divinas monedas

406 31 9
                                    

─── ・。゚☆: *

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

─── ・。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

     Pierwszego dnia Caytena była na tyle podekscytowana, że czekała za każdą wiadomością; w końcu każda z nich była potencjalnym tak/nie de Fonollosy Gonzalvesa. Gdy tylko dostawała powiadomienie, przybiegała do telefonu, a gdy słyszała dzwonek do drzwi, poprawiała włosy i, znikąd, pojawiała się i je otwierała. Ale nigdy nie widziała tej osoby, za którą tak czekała.

     Drugiego dnia Cayetana czuła tę lekką tremę jak przed ważnym dniem. Wciąż czekała za każdą wiadomością, ale tym razem nie biegła do telefonu lub drzwi jak na złamanie karku, tylko szła powoli, wręcz się ociągała, zupełnie jakby zdążyła już stracić wszelkie nadzieje, że Andrés de Fonollosa Gonzalves w ogóle się z nią skontaktuje.

      Trzeciego dnia Cayetana nie miała już nadziei ani siły, żeby udawać, że wszystko się uda i że cholerny Michał Anioł złodziei jej odpowie.

     Była wściekła, że wypuściła go z rąk, zwyczajnie pozwoliła mu odejść te kilka dni temu, nawet nie wiedząc, gdzie mieszka i to jemu pozostawiając kontakt. Czuła się jak kompletna idiotka — mimo że próbowała myśleć trzeźwo w czasie ich spotkania, naprawdę się starała, to i tak zrobiła coś tak głupiego.

     Brawo, Cay. Powinnaś dostać Nobla albo cokolwiek, co dają takim geniuszom, jak ty.

     Cały dzień, każdą najmniejszą czynność robiła jak przez mgłę. Chodziła z kąta w kąt, nie mogła na dłuższy moment zagrzać jednego miejsca. Pomimo że w takich sytuacjach zwyczajnie tą rzecz, która ją stresowała, wypierała, to tym razem, nie była w stanie. Za dużo zależało od Andrésa i od jego zgody; tak naprawdę zależało wszystko, cały plan, calutka zemsta, a Azarola Herrera zdawała sobie z tego sprawę i to właśnie dlatego tak źle to przechodziła.

     Próbowała się jakoś odstresować, choć minimalnie się uspokoić, i przestać to wszystko tak przeżywać. Niestety jedna butelka jej ukochanego wina nic nie dała, a brunetka nie planowała się upić (oczywiście, gdyby de Fonollosa Gonzalves nie odezwał się, te plany bardzo szybko mogły ulec zmianie).

     Mimo tego, że nie zamierzała już nigdy więcej robić czegokolwiek dla Marco, postanowiła dokończyć jeden z obrazów, który mu dawno obiecała — jej mąż prawie zawsze, gdy tworzył nowe wystawy, prosił ją o kilka malunków, które w miarę pasowałyby to głównego motta; poza tym szukał też innych artystów, ale często bazował właśnie na niej.

     I pomyśleć, że cholerne pół roku temu wszystko było dobrze. Ciekawe, czy już wtedy mnie zdradzał.

     Kobieta odwróciła się w stronę okna, przyglądając się panoramie Madrytu, którą miała namalować. Z jej okien głównie było widać wiele kamienic, jasnych lub nieco ciemniejszych, chyba już charakterystycznych dla Madrytu. Gdzieniegdzie dało się dostrzec zielone korony drzew, miłą odmianę od budynków, których w centrum nie brakowało. Gdyby się wsłuchać, można by usłyszeć tętno wielkiego miasta; dźwięk przejeżdżających aut, klaksony i rozmowy ludzi, zbite w jedną masę, bezkształtną, nie do zrozumienia.

      Brunetka przyjrzała się obrazowi, usilnie czując, że czegoś jednak brakuje — malunek utrzymany był w ciepłych barwach, emanował czerwienią i złotem, tak charakterystycznymi dla późnych zachodów słońca na hiszpańskim niebie. Kolejnym ciepłym akcentem były dachy kamienic, na tyle gustowne i madryckie, że idealnie się wpasowywały.

     Azarola Herrera sięgnęła po jeden z kilku odcieni bieli z małym dodatkiem fioletu i delikatnym ruchem pędzla namalowała na płótnie jasną chmurę, idealnie oddzielającą dolną część kuli od reszty słońca.

     Kobieta wstała z wysokiego krzesła, stojącego blisko sztalugi i oddaliła się ku drugiemu końcowi pokoju, by przyjrzeć się efektowi końcowemu.

     — Jeśli mu się nie spodoba, niech się wypcha. — Jej słowa poniosły się po pokoju, odbijając się od cichych ścian jej niegdyś atelier, ale wtedy już raczej bardziej domu. — Dałam już temu sukinsynowi wystarczająco.

     Szczerze mówiąc, gdyby nie dzwonek do drzwi, sama nie wiedziała, co by potem robiła; opcji było kilka, od rozpłakania się w pustym mieszkaniu, patrząc się na Calle de Serrano w pełnym blasku, po malowanie przez następne godziny, słuchając piosenek przez opinię publiczną traktowanych jako smutne.

     Cayetena podniosła głowę, po czym wychyliła się, by spojrzeć w stronę drzwi wejściowych. Nikt się nie dobijał ani nie dzwonił po raz kolejny, więc Hiszpanka była skłonna uwierzyć, że jedynie jej się przesłyszało, a cała sytuacja była tylko i wyłącznie owocem jej niespełnionych nadziei. Ale coś ja pokusiło, jej szósty zmysł odezwał się kolejny raz, tak samo, jak zrobił tego pamiętnego dnia dwa miesiące wcześniej.

     Dzień wcześniej zapewne zatrzymałaby się przy lustrze w korytarzu i poprawiała włosy, ale nawet nie miała na to siły i zwyczajnie otworzyła drzwi na oścież.

     Na klatce schodowej, poza brunetką, nie było żywej duszy.

     Zajebiście, jeszcze jakieś małolaty się wydurniają.

      Już zamierzała zamknąć drzwi, ale usłyszała jakiś dziwny szmer, cos jak dźwięk, który wydaje kartka papieru, gdy się pognie. Najpierw rozejrzała się na boki, ale po chwili jej spojrzenie utknęło na wycieraczce i kwiatach na niej leżących.

     Cayetana podniosła swoje ulubione, białe hortensje. W pierwszej chwili nie miała nawet pomysłu, kto mógłby jej te kwiaty podarować. Marco nie był typem osoby, która daje bukiety bez okazji, a tym bardziej zostawia je na wycieraczce.

     — O cholera — szepnęła, gdy tylko zdała sobie sprawę z potencjalnego darczyńcy.

     Fakt, prosiła o kontakt i na ten kontakt właśnie liczyła, ale nie liczyła na podrzucenie kwiatów, tym bardziej, że teoretycznie de Fonollosa Gonzalves nie powinien znać jej adresu.

     Chyba powinna czuć się osaczona i zagrożona, ale nie była w stanie.

     Hortensje pachniały wspaniale, jak zawsze z resztą, a kobieta nie mogła powstrzymać uśmiechu, który usilnie pchał się na jej usta, mimo że powinna się powstrzymać. Od dawien dawna nie dostała żadnych kwiatów i ten prezent był naprawdę miłą odmianą.

     Hiszpanka dostrzegła dołączony do bukietu list, wsadzony między pęki kwiatów. Z ciekawością go otworzyła; wbrew sobie przez dłuższą chwilę jedynie wpatrywała się w ładny, lekko pochyły charakter pisma.

     Zgadzam się. Szczerze mówiąc, popełniłbym niewybaczalny błąd, gdybym się nie zgodził, ale musimy pomówić trochę o szczegółach, nie sądzi Pani? Spotkajmy się jutro, koło pierwszej popołudniu w restauracji na Calle de Alcalá 19. Będę czekał.
     PS mam nadzieję, że kwiaty się Pani spodobały, podobno białe hortensje są Pani ulubionymi.

Cayetana uśmiechnęła się do siebie — zgodził się. Na dodatek zyskała plany na następny dzień; i to ciekawe plany, nie rangi wyjścia na zakupy lub spotkania ze znajomymi.

༺➳

𝐋𝐀𝐃𝐑𝐎́𝐍 𝐃𝐄 𝐀𝐑𝐓𝐄. ᵃⁿᵈʳᵉ́ˢ ᵈᵉ ᶠᵒⁿᵒˡˡᵒˢᵃ ᵍᵒⁿᶻᵃˡᵛᵉˢOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz