Doce

852 36 22
                                    

Krew buzowała mi w żyłach, byłam może trochę zbyt przejęta tym co się stało. Niestety, jeśli chodzi o takie akcje, jestem w gorącej wodzie kąpana. Chodziłam po gabinetach, otwierając je nogą. Miałam karabin przewieszony przez ramię i pistolet w dłoni. Wszystko to mnie parzyło w ręce, najchętniej wystrzelałabym to w coś, lub kogoś. Potem bym najwyżej tłumaczyła, że Berlin mi się tak po prostu napatoczył.

-Berlin!- otworzyłam gwałtownie drzwi, aż te uderzyły w ścianę. Mężczyzna siedział w fotelu. Spojrzał na mnie z ledwo dostrzegalnym zaskoczeniem.

-Zurych! Jak miło, co cię do mnie sprowadza?- ułożył ręce na biurku przed sobą.

-Nie! Czemu ukarałeś Rio?- zapytałam przestając z nogi na nogę. On westchnął, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.

-Przegapił jak panienka Parker, weszła do internetu i chciała usunąć swoje, bardzo nie eleganckie, zdjęcie. Rio do niej podbiegł, nie założył maski. Poznali jego twarz, sprawdzili kamery, znaleźli go z Tokio. Nie pozwolę, żeby więcej nas odpadło z tej gry, Zurych- odpowiedział opierając się o fotel.

-Nie musieli go bić, cholera jasna! Są inne rozwiązania.- powiedziałam znowu denerwując się na niego.

-Przemoc działa najlepiej w takich przypadkach.- odparł bez żadnego zainteresowania. Oddech na chwilę mi stanął kiedy to usłyszałam. Podeszłam do jego biurka wystawiając ostrzegawczo palec.

-Nie mów mi takich rzeczy, Berlin. Wiesz o co w tym chodzi, o Venice. Więc nie pierdol mi!- uderzyłam rękoma w blat.- Rozumiesz mnie? Rób sobie z nami co chcesz, tylko nie to, proszę.- miałam już łzy w oczach, odepchnęłam się od biurka i odwróciłam. Był tą drugą osobą, która wiedziała o moim bracie.

-Jasne, nie pomyślałem o nim.- przybrał swoją poważną i bezwzględną minę.- Trzeba wyjść po leki, jak wszystko sprawdzimy, to rozdasz je.- wziął swój ulubiony rewolwer i wyszedł. Zostałam jeszcze chwile, aby się uspokoić.

Była już trochę zmęczona dzisiejszym dniem. Szłam właśnie do biura, gdzie była Monica. Podobno źle się poczuła, dlatego Denver ją tam wziął. Weszłam do biura, uśmiechnęłam się do Oslo i usiadłam z kobietami. Zaczęłam z nimi rozmawiać, rozdałam resztę leków. Nadeszła pora blondynki. Nagle do pomieszczenia wpadł wcześniej wspomniany chłopak.

-Monica Gaztambide?- wyszukał kobietę wzrokiem i poprosił ją na korytarz. Jak szła zauważyłam coś dziwnego.

Siedziałam chwile w salonie, zamieniając parę słów z Oslo. Kiedy sobie coś uświadomiłam, wstała szybko i wyszłam na korytarz.

-...Ojciec jest debilem? To jeszcze kurwa lepiej, cała miłość dla ciebie. Wiesz jak bardzo kocha dziecko?- moje serce jakby urosło na dźwięk jego słów. Niestety weszłam mu w słowo.

-Monica! Podejdź do mnie, szybko chodź.- pociągnęła ją do najbliższego pustego pomieszczenia.- Opróżnij kieszenie i rozbierz się.- kobieta zbladła i zaczęła powoli zdejmować materiał.-Dobra nie, stop. Po prostu wyjmij to co masz w majtkach, chyba że Berlin ma to zrobić za ciebie.- kiedy kobieta niechętnie dała mi przedmiot, ja westchnęłam ciężko.

-Proszę, nie. Zurych.- kobieta była przerażona.

-Rozwiążemy to tak, powiesz mi kto kazał ci to zrobić, tylko mnie nie wkurwiaj że nikt, ja pójdę do Berlina i znajdę rozwiązanie albo pójdziemy do prosto do niego i nie ręczne za niego.- Monica pękła. Zaczęła płakać, wyznała mi całą historię. Jak Arturito kazał jej wziąć telefon, jak wypiął się na nią w sytuacji z dzieckiem i generalnie wszystko.

-Naprawdę to był jego pomysł, proszę musisz mi uwierzyć.Tylko nie róbcie mu nic- kobieta siedziała opierając głowę na dłoniach.

-Wierzę ci, ale teraz wychodzę. Ty zostajesz.- podeszłam do niej i wyjęłam opaskę typu tryty tka i spięłam jej dłonie.

Wyszłam z biura, wcześniej zmykając je na klucz, poszłam do Berlina, znowu tego dnia. Mam już tego powoli dość. Stanęłam przed drzwiami jego gabinetu i westchnęłam głęboko. Weszłam do pomieszczenia, Berlin wyglądał przez okno.

-Jak widzisz, nie mogę bez ciebie żyć, Berlin- mężczyzna obrócił się na dźwięk mojego głosu, miał na ustach swój nonszalancki uśmiech.

-Jasne, to oczywiste. Do rzeczy Zurych.- odparł chyba trochę znudzony.

-Dobrze.-zakluczyłam drzwi na co brunet podniósł brwi w dwuznaczny sposób, wywróciłam na to oczami.-Słuchaj, Monica ukradła telefon w gaciach.- odparłam i wytrzymałam oddech czekając na jego reakcje. Jego twarz stężała, odszedł od okna i podszedł bliżej.- Ale...musimy to rozwiązać. Złapałam ją, nikt niczego nie widział. Mam pewien pomysł, ale chce to z tobą przedyskutować.

-Trzeba ją zabić.- odparł bez uczuć.

-Nie. Posłuchaj, Arturo ją zmusił. Powiedział, że jeśli tego nie zrobi to jej dziecko nie będzie mieć ojca. Dlatego zrobimy tak, zrobimy scenę, że niby przez przypadek Arturo zobaczy jak prowadzimy ją gdzieś zrozpaczoną, potem będzie słyszał niby egzekucję. Strzelimy raz czy dwa, ona krzyknie. Ktoś wyjdzie w krwi. Ukryjemy ją a Arturo będzie cierpiał psychicznie tak bardzo, że nie będziesz mógł się przestać śmiać.- uśmiechnęłam się dumnie z mojego planu.

-Musimy to przegadać z Profesorem. Wolałbym ją zabić, ale dobra, tylko co z krwią? Skąd ją weźmiemy?- wyglądał na trochę nieprzekonanego.

-Ktoś mnie postrzeli. Jest to mój plan i ja poniosę jego konsekwencję, będzie to też wytłumaczenie dla zakładników dlaczego były strzały.

-Nie, nie możemy cię postrzelić, oszalałaś?- odparł zdziwiony.- Nie macie może okresowej krwi, czegokolwiek?- spojrzałam na niego z pożałowaniem a on uśmiechnął się półgębkiem.

-Dobra, to może dłoń mi przetniecie, dłoń jest dobra i nie będzie bardzo boleć a jak zawinę całą bandażem nikt nie pozna różnicy.- chyba go przekonałam tą propozycją.

-Dobrze, dzwonię do Profesora. Dam ci znać. Ja się zgadzam bo wiem, że zabicie jej miałoby poważne konsekwencje. Profesorek pewnie też, bo nikt nie ucierpi, no może tylko ty.- kiwnęłam głową i wyszłam z biura.

Wróciłam do zamkniętej blondynki. Przedstawiłam jej cały plan, nie zaprzeczę, była przestraszona.

-Teraz szansa abyś się wykazała. Gdzie można cie ukryć?- kobieta zmarszczyła czoło myśląc, ostatecznie zdecydowałyśmy się na sejf nr.2.

-Naprawdę chcesz to dla mnie zrobić? Nie znasz mnie.- powiedziała patrząc na mnie.

-Mimo tego, że włamałam się do narodowej mennicy, pojmałam 67 ludzi i chodzę z bronią, jestem dobrą osobą.- zaśmiałam się do siebie.

Omówiłyśmy wszystko jeszcze raz, kiedy do biura weszli Denver i Berlin. Oboje wyglądali na śmiertelnie poważnych. Wstałam i wpatrzyłam się w twarz tego pierwszego. Przeraziłam się, bo nic nie wykazywała.

-Co się stało?

-Profesor nie odebrał, musimy podjąć decyzję. Wprowadzamy pomysł Berlina w życie.- otworzyłam szeroko oczy, totalnie zaskoczona. Podeszłam do niego i powiedziałam mu na ucho.

-W sensie, że mamy ją ZABIĆ?!- byłam szczerze przerażona i nie wiedziałam co mam zrobić, żeby odciągnąć ich od tego pomysłu.

-Nieeee, no co ty, tylko żartujemy- chłopak zaśmiał się głośno.

-Nienawidzę cię idioto.- odetchnęłam go od siebie wywracając oczami.-A więc, wszyscy gotowi?- kiedy wszyscy zebrani pokiwali głowami, uśmiechnęłam się do Berlina.- Do dzieła.

----------------------------

Witajcie ponownie! Wasze komentarze i głosy sprawiają, że moje serce rośnie. JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ ZA 1,2K WYŚWIETLEŃ. KOCHAM WAS WSZYSTKICH💓

Studentka bez domu.

Jesteś strasznie uparta, wiesz?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz