Dieciséis

771 39 13
                                    

POBYT RAQUEL W MENNICY TRWA JUŻ KOLEJNĄ GODZINĘ, KOBIETA ZACZYNA SIE NIECIERPLIWIĆ. ZOSTAŁA JEJ JEDNA I NAJWAŻNIEJSZA PERSONA, ALISON PARKER. ZDENERWOWANA WSTAJE I ZACZYNA ROZMOWĘ Z PORYWACZAMI.

-Spodziewałam się konkretów od osoby, której zostało 7 miesięcy życia?- rzuciła beznamiętnie kobieta, na co ja wstrzymałam oddech. Wiedziałam o jego chorobie. Mieliśmy tą rozmowę już dawno za sobą.

-Co?- tym razem spytała idiotycznie Tokio.

-Co ona mówi?- Rio był również zdziwiony.

-Myślałam, że jesteście...przyjaciółmi?- odpowiedziała inspektor. Przyznam, miała jaja. 

-Jesteśmy i za przeproszeniem, nie jest to do twojej pieprzonej oceny.- stanęłam pomiędzy nią a Tokio.- Dlatego teraz grzecznie usiądziesz i poczekasz na tą cholerną małolatę.- powiedziałam dosadnie. Kobieta popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i usiadła. 

W końcu osoba w masce, dla nas Nairobi, przyprowadziła Alison. Nie mam pojęcia czemu do cholery ciągnęła ją za włosy, jednak to nie wróżyło nic dobrego. Po tym jak, dosłownie, Raquel wybiegła z mennicy, udaliśmy się do salonu.

 -To co mówiła inspektor, jest prawdą. Jestem chory. To prawdziwy skurwysyn. Biorę leki, ale rokowania są słabe.- zaśmiał się pod nosem.- Jednak nie martwcie się, mówimy tu o chorobie na, którą cierpi jedna na 100 000 osób. Dzięki temu jestem wyjątkowy.- wyjął z szafki kieliszki i wódkę, po czym polał nam wszystkim.

Siedziałam na kanapie w drugiej części pokoju i ze zdenerwowania tupałam nogą. Bolała mnie już pięta, jednak nie mogłam przestać. Byłam zła na siebie za to co zrobiłam w magazynie. Bałam się, że przekroczyłam jakąś granicę i nie ma już powrotu. Ręce miałam splecione na i trzymałam je przed sobą. Wpatrywałam się w podłogę ponieważ nie byłam w stanie spojrzeć na starszego Hiszpana. Mimo, że wiedziałam o jego chorobie i o tym jakie są jego szanse, jednak ile mu zostało było zawsze zakazanym tematem. Dokładnie tak jak wcześniej sytuacja z moim ojcem i bratem.

-Zurych?- poderwałam się na dźwięk jego głosu, który dosłownie dwie godziny temu pocieszał mnie na podłodze.-...pijesz?-spytał wpatrując się we mnie. 

-yhm, tak.- wstałam i podeszłam do stołu.

-Drodzy Państwo, wszyscy umrzemy. Dlatego świętujmy to, póki żyjemy.- po jego słowach wychyliliśmy kieliszki. Poczułam piekący smak w gardle i pomogło mi się to trochę uspokoić.

Siedzieliśmy wszyscy w ciszy, aż dowódca zarządził powrót do obowiązków. Jeszcze przed wyjściem podszedł do mnie Oslo. Postanowił odwdzięczyć się za poprzednią zamianę, dlatego zostałam w pokoju dowodzenia sama. Westchnęłam i rzuciłam się na sofę. Mimowolnie w mojej głowie pojawili się dwaj Hiszpanie. Denver i Berlin dokładnie. Nie ważne jak chciałam nie mogłam wyrzucić ich z moich myśli. Poczułam, że ktoś się do mnie przysiadł. Nieznana mi jeszcze osoba, odgarnęła włosy z mojego policzka. Otworzyłam delikatnie oczy i ku mojemu zdziwieniu nie był to Denver jak myślałam, tylko starszy z ich dwójki.

-Co robisz, Berlin?- spytałam obracając się na plecy.

-Jesteś na mnie bardzo zła?- zapytał mężczyzna 

-Nie, nie rozmawialiśmy o tym i tak było dobrze. Tylko żal mi, że tak szybko będę musiała cię pożegnać.- łzy napłynęły do moich oczu

-Nie musisz mi współczuć mała, damy radę.- uśmiechnął się

-Ochoooo, nie. Nie współczuje ci. Wiem, że jesteś jedyną osobą na świecie, która dobrze wykorzysta taki fakt.- zaśmialiśmy się razem.- Jak skończymy to samobójstwo, jedziemy w jakieś miejsce z piaszczystymi plażami i lazurowymi wybrzeżami. W twoim ostatnim dniu, upiję cię i zaśniesz, cały w bieli na brzegu. Po tym zawiadomię służby, że tam jesteś po to aby stanęli nad tobą mówiąc "nienawidzę gnoja".- wpatrywałam się w jego opaloną twarz dokładnie recytując to co kiedyś mi powiedział.

Jesteś strasznie uparta, wiesz?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz