POBYT RAQUEL W MENNICY TRWA JUŻ KOLEJNĄ GODZINĘ, KOBIETA ZACZYNA SIE NIECIERPLIWIĆ. ZOSTAŁA JEJ JEDNA I NAJWAŻNIEJSZA PERSONA, ALISON PARKER. ZDENERWOWANA WSTAJE I ZACZYNA ROZMOWĘ Z PORYWACZAMI.
-Spodziewałam się konkretów od osoby, której zostało 7 miesięcy życia?- rzuciła beznamiętnie kobieta, na co ja wstrzymałam oddech. Wiedziałam o jego chorobie. Mieliśmy tą rozmowę już dawno za sobą.
-Co?- tym razem spytała idiotycznie Tokio.
-Co ona mówi?- Rio był również zdziwiony.
-Myślałam, że jesteście...przyjaciółmi?- odpowiedziała inspektor. Przyznam, miała jaja.
-Jesteśmy i za przeproszeniem, nie jest to do twojej pieprzonej oceny.- stanęłam pomiędzy nią a Tokio.- Dlatego teraz grzecznie usiądziesz i poczekasz na tą cholerną małolatę.- powiedziałam dosadnie. Kobieta popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i usiadła.
W końcu osoba w masce, dla nas Nairobi, przyprowadziła Alison. Nie mam pojęcia czemu do cholery ciągnęła ją za włosy, jednak to nie wróżyło nic dobrego. Po tym jak, dosłownie, Raquel wybiegła z mennicy, udaliśmy się do salonu.
-To co mówiła inspektor, jest prawdą. Jestem chory. To prawdziwy skurwysyn. Biorę leki, ale rokowania są słabe.- zaśmiał się pod nosem.- Jednak nie martwcie się, mówimy tu o chorobie na, którą cierpi jedna na 100 000 osób. Dzięki temu jestem wyjątkowy.- wyjął z szafki kieliszki i wódkę, po czym polał nam wszystkim.
Siedziałam na kanapie w drugiej części pokoju i ze zdenerwowania tupałam nogą. Bolała mnie już pięta, jednak nie mogłam przestać. Byłam zła na siebie za to co zrobiłam w magazynie. Bałam się, że przekroczyłam jakąś granicę i nie ma już powrotu. Ręce miałam splecione na i trzymałam je przed sobą. Wpatrywałam się w podłogę ponieważ nie byłam w stanie spojrzeć na starszego Hiszpana. Mimo, że wiedziałam o jego chorobie i o tym jakie są jego szanse, jednak ile mu zostało było zawsze zakazanym tematem. Dokładnie tak jak wcześniej sytuacja z moim ojcem i bratem.
-Zurych?- poderwałam się na dźwięk jego głosu, który dosłownie dwie godziny temu pocieszał mnie na podłodze.-...pijesz?-spytał wpatrując się we mnie.
-yhm, tak.- wstałam i podeszłam do stołu.
-Drodzy Państwo, wszyscy umrzemy. Dlatego świętujmy to, póki żyjemy.- po jego słowach wychyliliśmy kieliszki. Poczułam piekący smak w gardle i pomogło mi się to trochę uspokoić.
Siedzieliśmy wszyscy w ciszy, aż dowódca zarządził powrót do obowiązków. Jeszcze przed wyjściem podszedł do mnie Oslo. Postanowił odwdzięczyć się za poprzednią zamianę, dlatego zostałam w pokoju dowodzenia sama. Westchnęłam i rzuciłam się na sofę. Mimowolnie w mojej głowie pojawili się dwaj Hiszpanie. Denver i Berlin dokładnie. Nie ważne jak chciałam nie mogłam wyrzucić ich z moich myśli. Poczułam, że ktoś się do mnie przysiadł. Nieznana mi jeszcze osoba, odgarnęła włosy z mojego policzka. Otworzyłam delikatnie oczy i ku mojemu zdziwieniu nie był to Denver jak myślałam, tylko starszy z ich dwójki.
-Co robisz, Berlin?- spytałam obracając się na plecy.
-Jesteś na mnie bardzo zła?- zapytał mężczyzna
-Nie, nie rozmawialiśmy o tym i tak było dobrze. Tylko żal mi, że tak szybko będę musiała cię pożegnać.- łzy napłynęły do moich oczu
-Nie musisz mi współczuć mała, damy radę.- uśmiechnął się
-Ochoooo, nie. Nie współczuje ci. Wiem, że jesteś jedyną osobą na świecie, która dobrze wykorzysta taki fakt.- zaśmialiśmy się razem.- Jak skończymy to samobójstwo, jedziemy w jakieś miejsce z piaszczystymi plażami i lazurowymi wybrzeżami. W twoim ostatnim dniu, upiję cię i zaśniesz, cały w bieli na brzegu. Po tym zawiadomię służby, że tam jesteś po to aby stanęli nad tobą mówiąc "nienawidzę gnoja".- wpatrywałam się w jego opaloną twarz dokładnie recytując to co kiedyś mi powiedział.
CZYTASZ
Jesteś strasznie uparta, wiesz?
Fiksi PenggemarNigdy nie sądziłam, że jedna pijacka noc może kompletnie zmienić moje życie. Do dzisiaj śmieje się z tamtych dni. Jeden shot mniej i nigdy by mnie tu nie było. Podobno Szwajcarzy nie piją za dużo, mimo tego jestem Zurych, a tak to się zaczęło. !UWAG...