Diez

953 40 1
                                    

Siedząc w pokoju głównym, nie do końca przetwarzałam wszystko co mówili inni. Słyszałam tylko, że krzyczeli na Tokio a ta odpowiadała również podniesionym głosem. Patrzyłam przez okno na karetki i rozkładający się namiot policji. Byliśmy już kilka godzin w mennicy, a sprawy spieprzyły się tak bardzo, że nie do końca to do mnie docierało. Ożywiłam się kiedy Tokio złapała za słuchawkę naszego czerwonego telefonu. 

-Nie, mój ukochany zginął z mojej winy, nie mam ochoty na romans z dzieciakiem. Strzelałam by chronić siebie i partnera. Nie wiem jak długo to sobie planowałeś, czasem po prostu plan idzie w cholerę!- rzuciła przedmiotem i wyszła z pomieszczenia. Niezłe przedstawienie, może gdybym nie mieszkała z nią przez 4 miesiące na jednym piętrze, uwierzyłabym.

Rio wyglądał na przybitego. Nie dziwię mu się. To przypomniało mi się o rozmowie którą mam do przeprowadzenia z Denverem. Ach cholera, nie mam pojęcia co mu powiedzieć. Kiedy wszyscy zebrali się z pokoju, zatrzymałam chłopaka chwytając go za ramię.

-Możemy porozmawiać?- zapytałam cicho. Chłopak zamknął drzwi za Nairobi, która wychodziła przed nim. 

-Jasne, wszystko w porządku?-od razu się zmartwił czy może dziewczynie nie zrobiło się słabo lub gorzej się poczuła

-Tak, tylko podobno jak byłam nieprzytomna, poszedłeś nakrzyczeć na Tokio.- powiedziałam wyczekując na jego odpowiedź.

-Oczywiście, jej postępowanie było co najmniej idiotyczne.- odparł jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.

-Tak, ale podobno mówiłeś coś jeszcze o papierosie i gwiazdach i... sama nie wiem, mam wrażenie, że mówiłeś o tamtej nocy, kiedy...cholera.- zaśmiałam się cicho- Mam racje? 

-Em, mówiłem że to jej wina, że nam nie wyszło, że gdyby wtedy nie dawała mi dziwnych sygnałów to teraz my bylibyśmy razem.- odpowiedział trochę zawstydzony, drapiąc się po potylicy. Ja za to stałam trochę nie do końca wiedząc co powiedzieć. 

-Czyli uważasz, że to jej wina? Wiesz, łatwo się obwinia innych za swoje błędy. Nie sądzisz, że gdybyś przyszedł do mnie następnego dnia albo tydzień później i byśmy porozmawiali jak ludzie to by nam się udało?- chłopak stał zakłopotany pod ścianą - Nie, serio, ale ty wolałeś nic nie mówić i pozwolić mi czuć się jak wykorzystana idiotka przez kolejne 4 tygodnie. Nie wiem co chciałeś tym uzyskać ale gratuluje.- wzięłam karabin i chciałam wyjść z naszego centrum dowodzenia, teraz byłam wkurzona, jednak Denver zatarasował mi drzwi swoją sylwetką. 

-Nie wiedziałem czy to była prawdę czy mówiłaś to pod wpływem chwili, tego snu czy jeszcze Bóg wie czego. Nawet rozważałem opcję, że mi się to przyśniło. Tak jak ci to wczoraj tłumaczyłem...-popatrzył na mnie czułym wzrokiem a jak tylko wyminęłam go i wyszłam na główny hol, miałam pilnować zakładników. 

Już chyba drugą godzinę chodziłam pomiędzy ludźmi i rozmyślałam, wróciłam do wczorajszego wieczora.

Dzisiaj napad. Dzisiaj napad. Te słowa krążyły nie ustanie w mojej głowie. Była 4 rano, nie mogłam już spać, adrenalina rozsadzała mnie od środka. Byłam pewna, że działa już kortyzol. Ubrałam duży polar i wyszłam po cichu z pokoju. Skierowałam się do ogrodu, wspominając pierwsze chwile tutaj. W późniejszych chwilach banda opowiadała, że pierwszy znalazł mnie Rio i o mało nie wylał na mnie wrzątku z herbaty. Podobno zawołał Berlina i ten chciał za to strzelać. Jednak ustalili, że Profesor zadecyduje i tak oto jestem. Zauważyłam, że ktoś siedzi na murku nie daleko naszego ogrodu. Podeszłam bliżej i zauważyłam znajomego mi bruneta, palącego papierosa.

-Hej, co tu robisz?- zapytałam przysiadając się do chłopaka. 

 Zdziwił się moim przyjściem, szczerze mówiąc od zdarzeń z festiwalu, odsunęłam się od niego. Czułam się niezręcznie. Widziałam, że już nie zachowuje się przy mnie tak samo. 

Jesteś strasznie uparta, wiesz?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz