Rozdział 1

3.8K 149 465
                                    

Promienie słońca natrętnie operowały po mojej twarzy. Wybudziły mnie ze snu doprowadzając do stanu czystego wkurwienia. Wstałem gwałtownie z łóżka i podszedłem zdenerwowany do okna szybko zasłaniając rolety. Nie byłbym sobą, gdybym nie potknął się o stertę ubrań i nie nabił sobie siniaka na czole o durną klamkę. Zakląłem głośno. Gdy już się podnosiłem, zadzwonił mój budzik. Z przerażenia ponownie potknąłem się o mój bałagan i uderzyłem tyłem głowy o biurko. Tak właśnie zaczął się najgorszy dzień w moim życiu.

 Te wszystkie frustrujące zdarzenia były zapowiedzią mojego rychłego końca. Jeszcze nie wiedziałem, jak wiele można zniszczyć w ciągu kilku durnych godzin. Wbrew pozorom zaczęło się niewinnie. To, co mnie jeszcze czekało, było znacznie gorsze.

- Richie! Wstawaj szybko! Zaraz spóźnisz się do szkoły! - usłyszałem głos mojej matki dobiegający z kuchni.

 Spojrzałem na zegarek i pobladłem. Już dawno powinienem wywalić to ustrojstwo. Nigdy nie dzwonił na czas. Miałem dwadzieścia minut na przygotowanie się i dojście do szkoły.

 Błyskawicznie zarzuciłem na siebie pierwszą lepszą bluzę i jeansy. W drodze do łazienki przetarłem szkła okularów rękawem. Oczywiście urok tamtego dnia zadziałał. Tym razem zahaczyłem ramieniem o framugę, boleśnie je raniąc. Widziałem kątem oka, jak mama wsłuchując się w moje przekleństwa aż się przeżegnała. Załatwiłem swoje potrzeby i popędziłem do kuchni. 

- Cześć, mamo - przywitałem się i pocałowałem ją w policzek. - Zjem w szkole.

Zabrałem jej z rąk zapakowane śniadanie i ruszyłem w stronę drzwi.

- Richardzie, nie zapomniałeś o czymś? - zapytała kobieta.

Spojrzałem pytającym wzrokiem w jej stronę. Nie miałem czasu na takie podchody. Mama westchnęła i potarła nerwowo czoło.

- Może byś wziął plecak, co?

Sypnąłem pod nosem kolejnymi niecenzuralnymi słowami i puściłem się biegiem w stronę swojego pokoju. Miałem ochotę zabić sam siebie za mój wkurzający nawyk pakowania książek o poranku. Wrzuciłem do plecaka kilka podręczników i zeszytów nawet nie patrząc, od czego one są. Wróciłem na korytarz.

- Dzięki, mamo! Kocham cię! Pa! - rzuciłem na odchodnym.

Miałem dokładnie pięć minut, aby wyciągnąć rower z garażu i pokonać na nim dość spory kawałek dzielący mnie od szkoły. Musiałem pędzić na złamanie karku. Pierwszą lekcję miałem z najokropniejszą matematyczną żmiją w całej szkole. Spóźnienia były surowo karane odpytywaniem (co w moim przypadku równało się z jedynkami). Choć było to mało prawdopodobne, starałem się zdążyć. I na moje nieszczęście na finiszu moja opona od roweru poszła się je...

- Richard Tozier! - usłyszałem paskudny skrzekliwy głos, gdy tylko przekroczyłem próg klasy. 

- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie - wydukałem.

- To już nie pierwszy raz. Wpisuję ci uwagę! Zostaw plecak przy ławce i chodź do tablicy.

Ze zdenerwowania zacisnąłem dłonie w pięści. Powolnym krokiem podszedłem do mojej ławki. Siedział już w niej prześliczny brunet o oczach jak dwa węgielki. Słodkie piegi zdobiły jego zgrabny nosek. Miał jak zwykle perfekcyjnie ułożone włosy i ubrania, które dodawały mu jeszcze więcej uroku (o ile jeszcze nie wybiło poza skalę). Posłał mi pokrzepiający uśmiech. Po moim sercu rozlało się przyjemne ciepło. Eddie Kaspbrak - jedyny powód, dla którego ten dzień miał jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Moje usta mimowolnie wykrzywiły się w niepewnym uśmiechu. Właśnie szedłem na rzeź. A on dobrze wiedział, że zdrowo z niej nie wyjdę.

What the fuck is going on?! //REDDIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz