Promienie słońca natrętnie operowały po mojej twarzy. Wybudziły mnie ze snu doprowadzając do stanu czystego wkurwienia. Wstałem gwałtownie z łóżka i podszedłem zdenerwowany do okna szybko zasłaniając rolety. Nie byłbym sobą, gdybym nie potknął się o stertę ubrań i nie nabił sobie siniaka na czole o durną klamkę. Zakląłem głośno. Gdy już się podnosiłem, zadzwonił mój budzik. Z przerażenia ponownie potknąłem się o mój bałagan i uderzyłem tyłem głowy o biurko. Tak właśnie zaczął się najgorszy dzień w moim życiu.
Te wszystkie frustrujące zdarzenia były zapowiedzią mojego rychłego końca. Jeszcze nie wiedziałem, jak wiele można zniszczyć w ciągu kilku durnych godzin. Wbrew pozorom zaczęło się niewinnie. To, co mnie jeszcze czekało, było znacznie gorsze.
- Richie! Wstawaj szybko! Zaraz spóźnisz się do szkoły! - usłyszałem głos mojej matki dobiegający z kuchni.
Spojrzałem na zegarek i pobladłem. Już dawno powinienem wywalić to ustrojstwo. Nigdy nie dzwonił na czas. Miałem dwadzieścia minut na przygotowanie się i dojście do szkoły.
Błyskawicznie zarzuciłem na siebie pierwszą lepszą bluzę i jeansy. W drodze do łazienki przetarłem szkła okularów rękawem. Oczywiście urok tamtego dnia zadziałał. Tym razem zahaczyłem ramieniem o framugę, boleśnie je raniąc. Widziałem kątem oka, jak mama wsłuchując się w moje przekleństwa aż się przeżegnała. Załatwiłem swoje potrzeby i popędziłem do kuchni.
- Cześć, mamo - przywitałem się i pocałowałem ją w policzek. - Zjem w szkole.
Zabrałem jej z rąk zapakowane śniadanie i ruszyłem w stronę drzwi.
- Richardzie, nie zapomniałeś o czymś? - zapytała kobieta.
Spojrzałem pytającym wzrokiem w jej stronę. Nie miałem czasu na takie podchody. Mama westchnęła i potarła nerwowo czoło.
- Może byś wziął plecak, co?
Sypnąłem pod nosem kolejnymi niecenzuralnymi słowami i puściłem się biegiem w stronę swojego pokoju. Miałem ochotę zabić sam siebie za mój wkurzający nawyk pakowania książek o poranku. Wrzuciłem do plecaka kilka podręczników i zeszytów nawet nie patrząc, od czego one są. Wróciłem na korytarz.
- Dzięki, mamo! Kocham cię! Pa! - rzuciłem na odchodnym.
Miałem dokładnie pięć minut, aby wyciągnąć rower z garażu i pokonać na nim dość spory kawałek dzielący mnie od szkoły. Musiałem pędzić na złamanie karku. Pierwszą lekcję miałem z najokropniejszą matematyczną żmiją w całej szkole. Spóźnienia były surowo karane odpytywaniem (co w moim przypadku równało się z jedynkami). Choć było to mało prawdopodobne, starałem się zdążyć. I na moje nieszczęście na finiszu moja opona od roweru poszła się je...
- Richard Tozier! - usłyszałem paskudny skrzekliwy głos, gdy tylko przekroczyłem próg klasy.
- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie - wydukałem.
- To już nie pierwszy raz. Wpisuję ci uwagę! Zostaw plecak przy ławce i chodź do tablicy.
Ze zdenerwowania zacisnąłem dłonie w pięści. Powolnym krokiem podszedłem do mojej ławki. Siedział już w niej prześliczny brunet o oczach jak dwa węgielki. Słodkie piegi zdobiły jego zgrabny nosek. Miał jak zwykle perfekcyjnie ułożone włosy i ubrania, które dodawały mu jeszcze więcej uroku (o ile jeszcze nie wybiło poza skalę). Posłał mi pokrzepiający uśmiech. Po moim sercu rozlało się przyjemne ciepło. Eddie Kaspbrak - jedyny powód, dla którego ten dzień miał jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Moje usta mimowolnie wykrzywiły się w niepewnym uśmiechu. Właśnie szedłem na rzeź. A on dobrze wiedział, że zdrowo z niej nie wyjdę.
CZYTASZ
What the fuck is going on?! //REDDIE
FanfictionRichie od wielu lat podkochuje się w swoim najlepszym przyjacielu - w Eddie'm. Ale czy postępuje słusznie wyznając mu miłość w najbardziej pechowy dzień w życiu? Ta jedna sytuacja wywróci wszystko do góry nogami. Ale czy będą to dobre, czy złe zmia...