Mój wzrok lądował na twarzach wszystkich wokół. Nerwowo wpatrywali się w swoje karty. Eddie układał swój pokaźny bloczek. Zdecydowanie nie potrafił w to grać. Wymieniłem z Ben'em wrogie spojrzenia. Siedział po mojej lewej stronie i miał tylko jedną kartę. Okrzyk ,,po unie" już cisnął mu się na usta. Lecz ja nie byłem takim łatwym przeciwnikiem.
- Richie, twoja kolej - powiedziała Beverly.
Z bananem na twarzy wyłożyłem trzy ostatnie karty ,,+4". Ben wyglądał na przerażonego.
- Uno! Po unie! - zawołałem radośnie.
Pozostali śmiali się z reakcji chłopaka na dodatkowy bloczek kart. Może i był dobry we wszystkie znane mi planszówki, ale królem kart byłem ja.
Rozłożyłem się wygodnie na dywanie. Wygrałem po raz piąty. Chyba powinienem napisać poradnik, jak w szybki sposób stracić przyjaciół. Do uniesienia głowy zmusił mnie Eddie. Patrzył na mnie tymi swoimi maślanymi oczkami. Nieporadnie próbował pozbyć się swojego arsenału. Westchnąłem i usiadłem za nim otaczając go nogami. Oparł się o mój tors.
- Eddie! To nie fair! - zawołał Stan wskazując na mnie. - Przecież miało być bez pomagania!
- To nie pomaganie, tylko transakcja wymienna - odparł mój chłopak.
Nie do końca wiedziałem co planował, ale byłem szczerze zainteresowany. Po jego widocznych rumieńcach wiedziałem, że dzisiaj w nocy będzie ciekawie.
Wskazywałem palcem kolejne karty, które powinien wyłożyć i szeptałem mu na ucho porady. Pozostali patrzyli na mnie zazdrośnie. Po paru minutach Eddie miał już tyle samo kart co pozostali.
- Przegrany idzie po alkohol - zawołał Mike.
- Mieliśmy wyjść trzeźwi - zaprotestował Eddie.
- Oj, skarbie! Już nie bądź takim sztywniakiem! Kieliszek na rozluźnienie nikomu nie zaszkodzi - powiedziałem.
- A ty szczególnie nie powinieneś się dotykać do napojów procentowych - mój chłopak zagroził mi palcem. Wszyscy dobrze wiedzieli, że jak już zacznę pić, to szybko nie skończę. A gdy w moich żyłach krążył alkohol, robiłem się jeszcze bardziej lekkomyślny niż zwykle.
- Nie chcę być znowu wyrzucony przez okno, Rich - mruknął zza swoich kart Stan.
- Wtedy byłem porządnie wstawiony! Mogliście mnie powstrzymać! - próbowałem się bronić.
- Zamknij się i mi pomóż - syknął Eddie.
Wskazałem mu kolejny prawidłowy ruch. Schyliłem się do jego ucha jakby szykując się na podanie kolejnej drogocennej rady. Tymczasem mruknąłem:
- Twój tyłeczek tak słodko ociera się o moje krocze...
Eddie jak poparzony wstał z moich kolan. Rzucił mi mordercze spojrzenie. Jego policzki nabrały kolor krwistej czerwieni. Chłopaki przyglądali mu się zdezorientowani. Tylko Bev dostrzegła, jak oblizuję wargi patrząc na mojego chłopaka. Zachichotała.
- M-możemy kontynuować? - zapytał Bill.
Eddie usiadł na swoje miejsce, ale tym razem zachowując większy dystans. Byliśmy blisko zwycięstwa. Lecz nagle posypały się karty z plusami. Nie mieliśmy się czym obronić. I dlatego przegraliśmy.
- Eddie! Zasuwaj po napój bogów! - wołali chłopaki.
W domu Denbrough'tów alkohol można było znaleźć w barku w salonie. Trzeba się było do niego zakraść i zabrać butelkę tak, aby nikt nie zauważył. Zwykle odkupywaliśmy wszystko co pożyczyliśmy z pomocą dojrzałego wyglądu niektórych z nas. Państwo Denbrough byli dość spokojnymi ludźmi, dlatego ani razu nie zauważyli braków.

CZYTASZ
What the fuck is going on?! //REDDIE
FanfictionRichie od wielu lat podkochuje się w swoim najlepszym przyjacielu - w Eddie'm. Ale czy postępuje słusznie wyznając mu miłość w najbardziej pechowy dzień w życiu? Ta jedna sytuacja wywróci wszystko do góry nogami. Ale czy będą to dobre, czy złe zmia...