Rozdział 3

2.1K 109 498
                                    

Wydawało mi się, że przebywam w pewnego rodzaju nicości. Wokół nie było niczego - nawet mojego własnego ciała. To tak, jakby mój umysł wyfrunął gdzieś daleko poza mój organizm i przebywał w swoim własnym niematerialnym świecie. To było nawet przyjemne. Nie myślałem o niczym i czułem, jak ten nieziemski odpoczynek uzdrawia wszystkie zniszczone stresem i bólem myśli. Czy tak wyglądała śmierć?

Po pewnym czasie niespodziewanie odzyskałem świadomość. Poczułem się jak we śnie, z którego w każdej chwili mogę się obudzić. I tak też się stało. Powoli uchyliłem powieki. Od razu je jednak zamknąłem. Jasność pomieszczenia, w którym przebywałem, oślepiła mnie jeszcze mocniej niż światła samochodu Bowers'a. No właśnie... Wypadek. Od razu, gdy to wspomnienie do mnie wróciło, poczułem ból we wszystkich częściach mojego ciała. Żyłem.

Spróbowałem jeszcze raz otworzyć oczy. Biel mnie poraziła. Ale za każdym kolejnym razem coraz bardziej przyzwyczajałem się do oświetlenia. Gdy już udało mi się wykonać mój cel, poczułem przyjemne ciepło na dłoni. Spojrzałem w tamtą stronę. Po prawej stronie mojego łóżka ktoś siedział. Zmęczona sylwetka opierała głowę o miejsce tuż obok mojej ręki. Brązowe loczki łaskotały mnie po dziwnie wrażliwej skórze. Gdy rozpoznałem ich właściciela, jakieś urządzenie zaczęło głośno piszczeć. Chłopak od razu się obudził. Spojrzał na mnie przerażony.

- Eds... - spróbowałem powiedzieć, ale z mojego gardła wydobył się tylko szept.

Mój przyjaciel niemal od razu zaczął płakać. Nie chciałem go takiego widzieć. Nie znowu. Drżącą dłonią objąłem tę jego. Ku mojemu zaskoczeniu, nie zabrał jej. W pomieszczeniu nagle zaroiło się od ludzi. Ja jednak cały czas wpatrzony byłem w ciemne oczy największej miłości mojego życia. Jak wielki był mój żal, kiedy lekarze kazali mu wyjść.

Badania dłużyły mi się niemiłosiernie. W tym czasie zdążyłem jako tako rozprostować swoje struny głosowe. Co prawda charczałem jak stara kosiarka mojego sąsiada, ale mogłem się normalnie porozumieć.

- Panie Tozier... - zaczął lekarz. - Pamięta pan, co się stało?

Pokiwałem głową. Na jego prośbę opowiedziałem mu o wypadku. Mężczyzna spojrzał porozumiewawczo na Eddie'ego stojącego za drzwiami. Chyba jak do tej pory nie wierzył w jego wersję wydarzeń.

- Miał pan wiele szczęścia - powiedział po chwili. - Przeżył pan śmierć kliniczną. Właściwie nie widzieliśmy szans na to, czy w ogóle się pan obudzi.

- Ile spałem? - zapytałem ochrypłym głosem.

- Prawie trzy tygodnie.

- Nowy rekord - zaśmiałem się, a lekarz mi zawtórował.

- Dzwoniliśmy do pańskich rodziców. Pana ojciec parę dni temu gdzieś wyjechał, a mama nie może się aktualnie wyrwać z pracy. Obiecała jednak pędzić na złamanie karku od razu po konferencji. Poprosiła też, aby na razie został przy tobie pan Kaspbrak. Czy zgadza się pan na przebywanie z nim?

- Tak, jak najbardziej - odparłem bez zastanowienia.

Personel medyczny pokręcił się jeszcze przy pikających urządzeniach i wyszedł zostawiając mnie samego. Za szybą w drzwiach widzałem spanikowaną twarz Eddie'ego. Uśmiechnąłem się. W tym samym momencie on akurat na mnie spojrzał. To durne pikadełko zdradzało każdą moją reakcję na jego widok. Dobrze, że ta najbardziej wstydliwa była schowana pod kołdrą.

Po chwili zawachania drobny chłopak wszedł do mojej sali. Nieśmiało zamknął za sobą drzwi. Stał nie wiedząc co ze sobą zrobić.

Wcześniej w lesie pokazał mi swoją stronę, której jeszcze nigdy nie widziałem. Absolutnie nigdy nie był tak wściekły. A patrzył na mnie jak na jedną wielką chodzącą bakterię. Zupełnie inaczej wyglądał stojąc przed moim szpitalnym łóżkiem. Zawstydzenie oblewało całą jego twarz. Po jego nerwowoych ruchach łatwo było zauważyć, jak bardzo jest zdenerwowany.

What the fuck is going on?! //REDDIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz