Rozdział 19

1.1K 73 374
                                    

W ciągu kilku dni dostałem tak wiele. Ludzie mnie akceptowali, patrzyłem na szczęście moich przyjaciół, a moja największa miłość odwzajemniła moje uczucia. Zaczęło się od wypadku. Polna dróżka, ulica, wystraszony Eddie, oślepiając blask... Tak samo się skończyło.

Nie miałem nic. Dookoła mnie rozciągała się pustka. Nawet moje ciało gdzieś zniknęło. Jak duch kręciłem wokół. Ale dokąd miałem się udać? Bezkresne jasne pustkowie groziło mi swoją bielą. Było dokładnie tak, jak po wypadku. Z tą różnicą, że wtedy otaczała mnie czerń. A jasne światło, które widziałem przy wybudzaniu się, dawało mi nową nadzieję. Teraz jednak chciałem, aby zniknęło.

- Richard'dzie?

Głęboki głos otoczył mnie ze wszystkich stron. Odwróciłem się powoli. Przede mną stała jasna postać. Była piękna. Wodospady białych włosów opadały jej na ramiona. Miała sylwetkę tak idealną, że nie mogłem oderwać od niej wzroku. Właściwie nie dało się określić, czy jest to kobieta czy mężczyzna. Delikatne rysy twarzy wyrażały spokój i harmonię. Zabrakło mi tchu, gdy zobaczyłem wielkie złote skrzydła wyrastające z jego pleców.

- Kim jesteś? I gdzie ja jestem? - zapytałem.

Postać podeszła do mnie. Położyła mi dłoń na czole. Zaraz zaraz... Kiedy ja odzyskałem ciało?

Nagle zagadkowa osoba ponownie się odezwała. Jej głos był tak kojący dla uszu, że mogłem wsłuchiwać się w niego godzinami.

- Jesteśmy w świecie, do którego przylatują dusze po śmierci ciała. A ja jestem archaniołem, ich opiekunem.

Wpatrywałem się w twarz mojego rozmówcy. Powoli docierało do mnie, co się tak naprawdę dzieje.

- Czy ja... umarłem? - powiedziałem słabym głosem.

Archanioł uśmiechnął się do mnie delikatnie. Pogłaskał mnie po policzku. Jego skóra była tak miękka i delikatna...

- Tak.

Z moich oczu popłynęły łzy. Straciłem wszystko, co tworzyłem przez tyle lat. A jak czuli się moi bliscy?! Byłem jedynym dzieckiem moich rodziców. Moi przyjaciele, mimo że uwielbiałem ich denerwować, też musieli to przeżywać. I Eddie... Już nie mogłem go chronić. Spieprzyłem. Jak mogłem tak łatwo stracić życie...

- Pewnie jesteś ciekawy, dlaczego ostatnio wszystko było tak niezwykłe - powiedział anioł.

Spojrzałem na niego ocierając łzy. Jego głos działał kojąco na moje skołatane nerwy. Pokiwałem głową prosząc, aby mi o tym opowiedział.

- Każda dusza, po tym jak przejdzie przez Ciemności, trafia do Iluzji. Jest to miejsce tworzone na bazie wspomnień, myśli i marzeń człowieka. Wszystko układa się w niej tak, jak spodziewa się tego przebywająca w niej dusza. Dlatego oprócz pięknych chwil napotyka czasami pewne niepowodzenia. W Iluzji człowiek żyje dalej bez świadomości, że już stracił życie. Jest tak zajęty swoim otoczeniem, że nie zauważa nawet innego upływu czasu. A tutaj trwa on wiecznie.

- To dlaczego ja... - nie rozumiałem.

- Zdarzają się osoby, które są odporne na Iluzję. Jest ona dla nich zbyt słaba. Dostrzegłeś, że wszystko idzie po twojej myśli. Dziwne zdarzenia zaczęły się nasilać nie patrząc nawet na twoje odczucia. Złamałeś system. I twoja Iluzja pękła.

Schowałem twarz w dłonie. Nie chciałem tego słuchać. Tego było za dużo. Dopiero przytulałem się z moim chłopakiem, który... nawet nie istniał. Prawdziwy Eddie mnie przecież znienawidził. W dniu mojej śmierci (Boże... jak to paskudnie brzmi) zmieszał mnie z błotem i odrzucił. Nie chciał mnie. A te wszystkie bajeczne chwile, które spędziłem z nim w ciągu ostatnich dni... były niczym.

What the fuck is going on?! //REDDIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz