Epilog

1.6K 89 237
                                    

Mijały lata. Derry zmieniło się nie do poznania. Już nie wyglądało jak miejsce, w którym mogłem schronić się przed resztą świata. Mój dawny dom popadł w ruinę. Moi rodzice wyprowadzili się z miasta niedługo po mojej śmierci. Zbyt wiele rzeczy przypominało im o mnie...

Nasza paczka frajerów trzymała się razem mimo upływu czasu. Już nie było w niej tak wesoło, jak za czasów mojego życia. Wszyscy wspominając przeszłość robili się przygaszeni. Jedyne co pozostało bez zmian, to ich pociąg do alkoholu.

Bev i Ben - zgodnie z moimi przypuszczeniami - wzięli ślub. Mieli śliczną małą córeczkę, która nie raz dawała wszystkim popalić. Nie raz była podrzucana do swoich przyszywanych wujków. A i u nich było ciekawie.

Bill i Stan założyli własną firmę. Przebierali w kobietach jak w rękawiczkach nie mogąc znaleźć tej jedynej. Nie wiedzieli, że prawdziwą miłość mają pod nosem.

Mike zerwał wszelki kontakt z owcami. Przeprowadził się do cenrtrum i zaczął pracować jako bibliotekarz. Jednak uczucie do tych puchatyk stworzonek gdzieś tam mu zostało. Bowiem jego partnerka miała na głowie istne afro.

I w końcu mój Eddie... Z wyglądu niewiele się zmienił. Na jego twarzy wykwitło tylko kilka zmarszczek. Dla mnie był równie piękny, jak parę lat temu. Lecz po wypadku zaszła w nim istotna zmiana: uśmiechał się wyjątkowo rzadko.

W szkole i w pracy często był ofiarą wszelakiego gnębienia ze strony innych ludzi. Moim zadaniem było usuwanie złych myśli z umysłów opraców oraz podtrzymywanie Eddie'ego na duchu. Broniłem go też przed niefortunnymi zdarzeniami. Byłem w stanie wpływać na psychikę ludzi oraz na niektóre przedmioty martwe. To dawało mi wielką moc. Ale niewystarczającą w jednym aspekcie.

Byłem jego aniołem stróżem. Wiedziałem więc najlepiej o jego uczuciach. Często bywał smutny. Starałem się jak mogłem, aby jego nastrój nie pogarszał się coraz bardziej. Jednak gdy nawet ja nie byłem w stanie nic zrobić, wtedy Eddie odruchowo sięgał po białe piórko, które zawsze nosił zawieszone na szyi.

Przez tyle lat nie zakochał się w nikim, choć miał na to mnóstwo okazji. Do naszych przyjaciół powiadał, że prawdziwą miłość ma zawsze przy sobie. Również wtedy wspierał się piórkiem z moich skrzydeł.

Nigdy o mnie nie zapomniał. Myślał o mnie nadzwyczaj często. A ja cały czas byłem przy nim.

W dzień tygodnia, w którym umarłem, zawsze przychodził nad mój grób. Przynosił świeże kwiaty, zapalał znicz i płakał... Nawet moja moc nie mogła tego powstrzymać. Siedziałem więc przy nim godzinami z całych sił go przytulając.

Pewnego dnia było wyjątkowo zimno. Śnieg sypał z nieba, a ulice były oblodzone. Nie powstrzymało to Eddie'ego. Walczyłem z jego myślami o odwiedzinach na cmentarzu. Przegrałem.

Był zbyt uparty, żeby zawrócić. Chodzenie na cmentarz było takim jego uzależnieniem. Nie potrafił go sobie odmówić.

Położył kwiaty, zapalił znicz... Na ulicach było coraz ciemniej. Zamieć z każdą chwilą przybierała na sile. Spanikowany próbowałem zmusić Eddie'ego do powrotu do domu. Nic nie działało. Byłem bezradny. Podjąłem nawet próby ogrzania jego ciała. Lecz nagle poczułem lodowatą dłoń na swoim ramieniu. Po raz pierwszy od lat poczułem chłód. Odwróciłem się.

Stała za mną postać ubrana na czarno. Kościste palce kryła pod fałdami ciemnego materiału. W prawej ręce ściskała wielką kosę...

- Nie! Zostaw go! - krzyczałem na kostuchę.

Ta jednak mnie nie słuchała. Próbowałem z nią walczyć, ale śmierć nieubłaganie zbliżała się do mojego ukochanego.

- Eddie! Uciekaj! - wrzeszczałem.

Nic nie działało. Wszystko się działo, jakby w ogóle mnie tu nie było. Śmierć stała już za plecami mężczyzny. Chciałem wyrwać jej kosę z rąk. Ta jednak odrzuciła mnie na kilka metrów. Obserwowałem, jak delikatnie przykłada ostrze do czoła Eddie'ego. Nagle jego ciało opadło na mój grób.

- NIE!!! - krzyknąłem, zanim wszystko zniknęło.

Znów otaczała mnie biel. Tym razem jednak od początku miałem ciało. Rozejrzałem się. Kawałek dalej na ziemi leżała skulona postać ubrana na biało. Podbiegłem do niej.

Ciemne loczki opadały mu na gładką twarz. Nerwowo pocierał oczy nie wiedząc, gdzie się znajduje. Znów był nastolatkiem. Zauważył to i pisnął ze strachu.

- Eddie?

Chłopak wzdrygnął się i odwrócił w moją stronę. Natychmiast zatkał sobie usta dłonią. Z jego gardła wydobył się głośny szloch. Upadłem przed nim na kolana. Ja też płakałem. Mogłem go dotknąć, a on mógł dotknąć mnie. Wpadł mi w ramiona płacząc spazmatycznie. Tuliłem go z całych sił i obcałowywałem każdy skrawek jego twarzy. Znów mogłem poczuć jego bliskość. Znów był mój.

I tym razem już nikt nie mógł mi go odebrać. Byliśmy razem już na wieki. I nic nie mogło zniszczyć naszego szczęścia. Bo tam, gdzie spotyka się miłość dwóch aniołów, tam życie staje się najpiękniejsze. Trzeba jednak pamiętać, aby znaleźć swojego anioła na Ziemi. Więc rozejrzyj się, abyś go nigdy nie przegapił.

KONIEC

__________________________________

I tak oto dotarliśmy do końca historii. Nienawidzę takich pożegnań, bo to oznacza koniec jednej przygody. Trzeba więc tworzyć następne 🙂

Z całego serca dziękuję za wszystkie wyświetlenia, gwiazdki i komentarze, które nie raz poprawiały mi nastrój do tego stopnia, że potrafiłam się turlać ze śmiechu. Jesteście wspaniali❤❤ Kocham Was❤

Tutaj to by było na tyle. Do zobaczenia w następnej historii!!🎈

What the fuck is going on?! //REDDIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz