Od bitych piętnastu minut poszukiwaliśmy Mike'a i jego pluszowej towarzyszki. Bałem się widoku, który zastaniemy, ale trzeba go było szybko znaleźć. Bo gdyby zasnął w jakiejś ciasnej kryjówce, wtedy mogliśmy tylko pomarzyć o wyciągnięciu go stamtąd.
Początkowo planowaliśmy się rozdzielić, ale Eddie widząc podekscytowane miny Bill'a i Stan'a, głośno zaprotestował. Całą szóstką przeszukiwaliśmy więc każdy zakamarek mojego domu.
Jak się okazało, Mike znajdował się w najbardziej nieoczywistym z oczywistych miejsc. Gdy go znaleźliśmy, akurat leżał na wycieraczce w przedsionku i składał krótkie pocałunki na swojej owieczce. Nie byłbym wzorowym przyjacielem, gdybym nie cyknął parę fotek i tego nie nagrał.
- Skoro już się wprawiliśmy w szukaniu zaginionych kumpli, to może pobawimy się w chowanego?
Wszyscy od razu się zgodziliśmy. Bev błyskawicznie zamknęła się w łazience (miejscu do liczenia), a ja włączyłem minutnik. Wszyscy rozbiegliśmy się po domu. Niektórzy potykali się o własne nogi. Bill i Stan od razu popędzili do małej spiżarki w kuchni. Oni jedni wiedzą, co tam robili...
Szybko złapałem Eddie'ego za rękę. Prowadziłem go na górę. Przed nami kuśtykał Mike. I gdy już mieliśmy go wyprzedzać, wyłożył się pod schodami.
- Weź coś z nim zrób! - szepnął brunet. - Odciągnijmy go na bok.
Złapaliśmy go za ręce i nogi. Mike był masywnym chłopakiem i przy tym nie ważył mało. Udało nam się go przeciągnąć obok schodów. Eddie pobiegł do salonu i zgarnął z kanapy koc. Szybko okrył nim naszego przyjaciela.
- Przy odrobinie szczęścia może go nie zauważy - szepnął.
- Ale jak będziemy tak stać, to nas znajdzie pierwszych. Biegiem na górę!
Pędząc na złamanie karku przebiegliśmy korytarz na pierwszym piętrze. Na jego końcu znajdowała się klapa w suficie, która prowadziła na strych. Podsadziłem mojego chłopaka, aby mógł ją otworzyć. Robiąc mnóstwo hałasu wyciągnął też metalową drabinę. Błyskawicznie odstawiłem go na ziemię. Niezdarnie wdrapał się na górę. Popędziłem za nim prawie zabijając się na stopniach. I kiedy chowałem drabinę z powrotem, po całym domu rozległ się dźwięk alarmu minutnika.
Z duszą na ramieniu starałem się jak najciszej wciągnąć mechanizm. I kiedy zostało mi tylko zamknąć klapę, usłyszałem kroki na schodach.
Modliłem się w duchu, aby nie zdradziło nas żadne skrzypnięcie nawiasów. Kroki były coraz bliżej. I kiedy Bev pokonywała ostatnie stopnie, ja domknąłem klapę. Wydała głuchy trzask. Zagryzłem wargę.
- Może nie wpadnie na to, aby tutaj zajrzeć - szepnął Eddie.
Mimo jego zapewnień odeszliśmy od wejścia na strych. A on sam był sporych wielkości. Wszędzie pod ścianami były poustawiane stare regały. Piętrzyły się na nich różne pudła. W oczy się rzucał perfekcjonizm mojej mamy, która nawet tutaj musiała mieć wszystko ładnie uporządkowane.
Razem z Eddie'm zaczęliśmy szperać między półkami. I kiedy dostałem się do moich starych zabawek, z drugiego końca pomieszczenia usłyszałem cichy chichot. Rozejrzałem się dookoła. Mojego chłopaka nie było w pobliżu. Zakurzona szyba okna nie przepuszczała zbyt wiele światła. Gdy po raz kolejny usłyszałem cichy śmiech, dostałem gęsiej skórki.
- Eds? To ty? - zapytałem z nadzieją w głosie.
Odpowiedziała mi cisza. Zrobiłem więc coś, co znajduje się w każdym przyzwoitym horrorze - poszedłem w stronę tajemniczego dźwięku.
Stawiałem kroki uważając, aby nie narobić zbyt wiele hałasu. Bądź co bądź na dole nadal toczyła się rozgrywka w chowanego. Kolejny chichot nakierował mnie i skręciłem w lewo. Znalazłem się w jednym z niewielu miejsc, w których światło księżca dawało wystarczająco dużo światła, aby bez problemu chodzić bez latarki. W kącie dostrzegłem skuloną postać.
CZYTASZ
What the fuck is going on?! //REDDIE
Hayran KurguRichie od wielu lat podkochuje się w swoim najlepszym przyjacielu - w Eddie'm. Ale czy postępuje słusznie wyznając mu miłość w najbardziej pechowy dzień w życiu? Ta jedna sytuacja wywróci wszystko do góry nogami. Ale czy będą to dobre, czy złe zmia...