Rozdział 11

30 2 1
                                    

Otworzyła ciężkie drewniane drzwi. Uderzył ją blask ognia, jednak jej źrenice szybko sie dostosowały do tak dużego światła. Rozejrzała sie. Znajdowała sie z przestronnej kamiennej sali. Była ona okrągła, w ścianach było dużo pochodni, znajdował sie tam tez olbrzymi komin i żyrandol ze świeczkami. Pod nim znajdował sie drewniany stół. Siedziało przy nim pięciu mężczyzn. Stół mógł pomieścić conajmniej setkę osób. Mężczyzna siedzący na jego końcu wstał, twarze pozostałych zwróciły sie w jej stronę.
-Witaj, wyklęta. -od razu zauważyła, że to człowiek króla. Uzurpator ze swoimi najbliższymi doradcami. Miała ochotę splunąć. Już jej sie nie podobało.
-Zostawcie nas samych.- pozostali wstali i wyszli przez drzwi ukryte w ścianach. Dopiero teraz zauważyła, że to młodzieniec niemalże. A zatem syn uzurpatora. ,,Tym gorzej..." pomyślała.
-Chyba nie do końca wiesz, z kim masz do czynienia, kobieto.- warknął -Nie tak sie wita następcę tronu.
Splunęła. Nigdy nie znosiła tych cholernych intryg. A tym bardziej ludzi, zajmujący sie nimi. Widziała oburzenie na jego twarzy. Uśmiechnęła sie złośliwie.
-Witaj, Chloe- syknęła. Nigdy nie szanowała władzy, a tym bardziej aroganckich młokosów. Zapanował nad gniewem. Widać sprawa była dla niego naprawde ważna.
-Podejdź i usiądź. - wskazał ręką krzesło. Gdy podeszła do niego, odsunął je a potem przysunął. Trzęsły mu sie ręce. Nie sądziła, że aż tak to poważne. Że aż tak jej potrzebuje. Obserwowała jak idzie mijając stół i siada naprzeciw niej. Uniosła jedną brew.
-Wiem jak bardzo nie znosisz mnie i mojego ojca. I my nie darzymy ciebie sympatią. Jednakże - nie dał jej nic wtrącić - potrzebujemy twojej pomocy. I tylko twojej.
Milczała. Zainteresowała sie tą sprawą.
-Jak zapewne wiesz - oparł dłonie na splecionych palcach. Bardzo długich palcach - od dawna zagrażają nam Hunowie.
,,Ludy północy. Jakbym mogła o nich nie słyszeć? Dzikie plemię, władające magia. Ciekawe do czego dąży..."
- Z jakiś tydzień temu otrzymaliśmy wiadomość przysłaną przez czarnego kruka: wypowiedzieli nam wojnę. Lecz jest to osobliwy rodzaj wojny na osobliwych warunkach. - znów nie dał sobie przerwać - Musimy wystawić kogoś z naszej strony, by walczył z ich przedstawicielem. Ten, kto wygra, bedzie mógł wybrać teren i bedzie miał większą liczbę wojsk...
-Chwileczkę - nie wytrzymała - mam rozumieć, że chcecie mnie wplątać w wojnę miedzy ludźmi? - kiwną głową a ona wybuchła śmiechem - Żartujesz sobie ze mnie. Ja nie walczę po stronie ludzi.
-Przecież jesteś człowiekiem - uśmiechnął sie złośliwie. Zagryzła wargi. Nikt prócz jej przyjaciół nie wiedział, kim tak naprawde jest. I jej ofiar oczywiście. ,,To nie może wyjść na jaw..." pomyślała i poczuła sie jak w pułapce.
-Kto jest ich przedstawicielem? - spytała. Na szczęście nie pytał sie już o tamto.
-Właśnie dlatego zwróciliśmy sie do ciebie. Wystawili do walki demona. - drgnęła - Bedzie on uwięziony w którymś z ich rycerzy. Ale to bez znaczenia.
Zaklęła pod nosem. W gorsze bagno nie mogła wpaść...
-Zastanowię sie. - wstała i on także - Jak moge sie z toba skontaktować?
-Jutro w pałacu. - uśmiechnął sie i podszedł do drzwi by je otworzyć. Ruszyła za nim do wyjścia. Mogła do teraz zabić, ale zbyt dużo by ryzykowała. Gdy wychodziła, złapał ją mocno za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę. Był silniejszy niż myślała, napewno niż jego ojciec.
-Wiem, że nie jesteś człowiekiem. Mam na ciebie pułapkę wampirze. - drgnęła -Jeżeli nas wystawisz zniszczę cie rozumiesz? - przysunął usta blisko jej ucha. Czuła jego gorący oddech - Jestem silniejszy niż mój ojciec. Gdy umrze, a nastanie to niedługo, nie będzie ci już tak błogo... - jęknął cicho, gdy przejechała kłami po jego napiętej żyle na szyi.
-Ja ciebie też moge zniszczyć Chloe. Jestem lepsza niż ci sie wydaje. - wyrwała rękę i wyszła.

Klacz dreptała za nią, stukając kopytami o bruk brudnej ulicy. Jennefer zatopiona w myślach nie słyszała cichych gwizdów podziwu i przekleństw, że nie uważa, jak chodzi.
-Jennefer...! - rozejrzała się, dźwięk dobiegał z tak daleka - Jen! - dopiero teraz zauważyła, kto ją wolał. Wysoki, dobrze zbudowany brunet, jeden z lepszych rycerzy Gwardii Królewskiej.
-Gervert... - przeszedł ją przyjemny dreszcz gdy ucałował jej policzek. Dotknął jej dłoni, potem złapał ją.
-Tyle lat! -dobrze znała ten uśmiech. Odwzajemniła go -Gdzie byłaś tyle czasu?
-Tu i tam... -zaśmiała sie -Wiesz, że tego wymaga ode mnie moja profesja.
On rownież sie zaśmiał. Ruszyli przez zatłoczoną ulice. Szli i rozmawiali, śmieli sie, trzymali za ręce. Nie zauważyli kiedy zrobiło sie ciemno. Dopiero gdy zaczęło padać, a Kelpie coraz cześciej charczała i trącała ją pyskiem Gervert powiedział:
-Jen, a może pójdziemy do mnie?
Zgodziła sie chętnie. Gdy dotarli do drzwi jego sporej willi, otworzyła im drobna, śliczna elfka.
-Witaj Licce! - uśmiechnęła sie do niej i obie ucałowały sie serdecznie. Gdy weszła, on zapalił kominek, a ona poszła naszykować gorącej herbaty.
-Musisz byc mokra - uśmiechnął sie jednoznacznie i oboje sie roześmiali -Zaraz przyniosę ci jakąś moją koszule.
Patrzyła jak znika w swoim pokoju. Usiadła na kanapie, wzięła do ręki jedną z fajek. Była pełna, jak zwykle u niego. Zapaliła i zaczęła rozkoszować się dymem.
-Zaczęłaś beze mnie paskudo! - rzucił w nią ciuchy ze śmiechem -Przebiesz sie najpierw, bo sie rozchorujesz.
Wstała i uśmiechając sie do niego zniknęła w łazience. Spojrzała na siebie w lustro. Faktycznie, była zupełnie mokra. Szybko sie rozebrała, umyła pod gorącą wodą i ubrała w bieliznę i jego koszule. Gdy wyszła, Licce właśnie przyniosła gorący napój.
-Może przynieś nam też coś mocniejszego. -powiedział rycerz. On też zdąrzył sie przebrać. Podał jej fajkę i razem usiedli na fotelach. Pili, śmiali sie i palili. Tęskniła za nim, nie zdając sobie z tego sprawy.

Obudziła sie z okropnym bólem głowy. Słońce dodatkowo powodowało ból. Rozejrzała sie, zakrywając oczy ręką. Obok leżał Gervert, chrapiąc. Poklepała go po jego torsie, wiedząc, że sie nie obudzi. Powoli podniosła sie i spojrzała w lustro. Oprócz potarganych włosów miała podkrążone oczy. Lubiła ten widok, kiedy miała bladą twarz i cienie. Nagle drgnęła. Zauważyła, że ma usta we krwi. Ignorując pulsujący ból i zmęczenie zbiegła na dół.
-Licce?! Licce! -zaczęła sie wydzierać. Rozglądała sie w obłędzie.
-Cicho! -zobaczyła jak wyszła z kuchni -Co chcesz?
Podeszła do niej i zaczęła oglądać jej szyję.
-Tego szukasz? -podwinęła koszulę, odsłaniając ślad ugryzienia z zakrzepłą krwią. Dotknęła go delikatnie opuszkami palców. Licce syknęła.
-Przepraszam... -obniżała dwa palce i przejechała nimi po ugryzieniu. Wiedziała, że ból zaraz zniknie, a po ugryzieniu zostanie jedynie niewielka blizna. Zachwiała sie lekko, przetarła oczy.
-Chodź, dam ci wody. -pociągnęła ją za sobą do kuchni. Jennefer usiadła cieżko na krześle. Z wdzięcznością wzięła szklankę.
-Nigdy nie mówiłaś, że jesteś... inna. -zaczęła elfka.
-Że jestem nieludziem? No i po co. -wzruszyła ramionami -Mam do ciebie tylko jedną prośbę...
-Mam nie mowić Grevertowi? Nie ma sprawy. -uśmiechnęły się do siebie.
-Pójdę już. -wstała i pobiegla do łazienki. Szybko sie umyła i ubrała. Gdy wyszła, Licce czekała na nią przy drzwiach.
-Znowu będzie zawiedziony, że wyszłaś. Jesteś dla niego naprawde bliska, Jen.
-Wiem. Tylko ja mam jedną zasadę: znikam i pojawiam sie. Jak sen lub koszmar. -uśmiechnęła sie i pogłaskała jej policzek. Czuła spięcie na jej twarzy. Zapomniała, co Licce lubiła. Napewno nie był to czuły dotyk drugiej dziewczyny.
-Trzymaj sie. -powiedziała i wyszła. Szybko odszukała Kelpie i ruszyła szybkim kłusem. Musiała jechać na to cholerne spotkanie. Skręciły w prawo i pognały z wiatrem.

To, co niedostrzegalne...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz