Rozdział 12, Chloe

27 2 0
                                    

Już dawno powinien nie żyć. Już dawno powinienem zając jego miejsce.
Drgnąłem na dźwięk pukania do drzwi, które sie otworzyły i zobaczyłem w nich drobną twarz mojego osobistego służącego. Mojego i ojca.
-Książę... Twój pan ojciec... Wzywa cie, panie.
Skinąłem głową i wstałem. To mogło oznaczać jedno: mój ojciec umiera. Uśmiechnąłem sie do tej myśli w duchu. Nie będę długo opłakiwał jego śmierci. Jedynie tyle, ile będą potrzebowali poddani.
-Prowadź, Tom.
Młodzieniec skinął głową i przepuścił mnie w drzwiach, które zamknął. Ruszyliśmy korytarzami i schodami w stronę wierzy, w której spoczywał mój ojciec. W pałacu było bardzo cicho. Słychać jedynie było nasze kroki i oddechy. Patrząc na Toma pomyślałem, że jest on z nami od zawsze. Chyba nawet razem bawiliśmy się... Bardzo wysoko zaszedł w tak młodym wieku. Napewno nie usunie go z tego stanowiska, może nawet mianuje go lordem. Ale tym zajmie sie później. Gdy wchodziliśmy po ostatnich, krętych schodach, usłyszałem męskie głosy i ciche jęki. Myśle, że bez pomocy matki będzie mi trudno rządzić, ale dam rade. Ona umarła, nie zawiodę jej, przyrzekłem jej to już dawno. Weszliśmy do małej komnaty. Okna były zasłonięte ciężkimi kotarami, jednak uchylone; zauważył to po ich lekkim falowaniu. Na kominku palił sie ogień, na stole leżały ręczniki, miski i rożne leki jak i zioła. Medyk krzątał sie przy nich, służba pilnowała ognia. Spojrzałem w drugi róg komnaty: w cieniu stała moja siostra. Patrzyła na mnie wyczekująco. ,,Już niedługo słodka siostro, już niedługo umrze, a my będziemy wspólnie władać tym marnym królestwem." pomyślałem, a ona uśmiechnęła się do mnie i dotknęła ręką sukni na brzuchu. Uśmiechnąłem siędo niej rownież jak i do myśli, że nasze dziecko będzie czystej krwi, które urodzi sie po śmierci ojca i dokończy nasze dzieło i nasze nowe prawa.
-Synu... - z zamyślenia wyrwał mnie król -Podejdź prosze...
Przybrawszy zbolałą minę podszedłem do ojca i dotknąłem ręką jego wyciągniętej starej dłoni. Zmusiłem się by klęknąć i ucałować ją. Widziałem jego zadowolenie. Powstrzymywałem nienawiść, nie mogłem teraz wszystkiego zniszczyć, musiałem grać do końca zaplanowaną przeze mnie i siostrę rolę.
-Zostawcie nas samych... - wszyscy skłonili sie i wyszli, zamykając za sobą drzwi. Arialle też wyszła, nie obejrzała się nawet. Zostaliśmy sami. Mogłem go dobić jednak nie zaryzykuje. Ojciec zakaszlał i zaśmiał się.
-Dopadło mnie, cholera... -spojrzałem na niego. Nigdy tak nie mówił -Bądź tak łaskaw Chloe... Niech to wszyscy diabli... -znów zarzucił się od konwulsyjnego kaszlu -Weś papier, pióro i pisz, będę ci dyktować moją ostatnią wolę... -szybko wstałem i chwyciłem potrzebne mi rzeczy -Pisz: ,,Ja, Jareem Lanhastrer, władca ziemi północy, oddaje władzę i królestwo dożywotnio memu bratu, Jonhonowi...." -zgrzytnąłem zębami. Teraz będę musiał pozbyć się jeszcze wuja! -,,a później memu synowi, Chloenowi Lanhastrer." Zapisałeś? -znów zakaszlał. Kiwnąłem z niesmakiem głową -To dobrze synu. Podaj mi to... -odetchnąłem, podając mu papier, że nie zmieniłem treści. Wiedziałem, że mnie sprawdzi. Zawsze to robił. Gdy przeczytał, postawił tam swoją pieczęć i podał mi papier z powrotem.
-Do wszystkich diabłów... Zawiodłem sie na tobie synu... -poczułem, jak oblał mnie gorący pot -Swoją nienawiścią doprowadziłeś mnie do tego, że i ja ciebie nienawidze. -zrobił okrutny grymas. Czułem, jak pot spływał mi po plecach i czole. Skąd on to wie?!
-Ale nie martw sie... -złapał mnie za koszule i przysunął do twarzy. Śmierdział starością, chorobą, lekami i gorączką -Już nie będziemy sobie przeszkadać... -i zastygł. Odsunąłem się od jego twarzy dopiero po chwili, gdy sie opanowałem i zamknąłem jego powieki. Jak zaczarowany, otworzyłem drzwi i oznajmiłem o śmierci króla po czym, nie zważając na nikogo, odeszłem do mojej komnaty.
Chodziłem w kółko po pokoju. Zastanawiałem sie co zrobimy. I jeszcze ta przeklęta mutantka... Dlaczego to właśnie ona musi być tą najlepszą?! Odwróciłem sie gwałtownie, powstrzymałem swoją dłoń w ostatniej chwili. Stała za mną Arialle w czarnej, prostej i obcisłej sukni. Tak,jest bardzo piekna. Wzięła moją rękę i powiodła mnie w stronę mojego łóżka. Usiadłem i przesunąłem ją do siebie. Ucałowałem jej lekko wybrzuszony brzuch. Położyła dłonie na mojej głowie.
-To będzie syn, Chloe... Czuje to. Będzie potężny, bardzo. I będzie czystej krwi, naszej, twojej i mojej. Będzie najpotężniejszym królem... Mój panie, będziemy mieli cudne dziecko. -uniósł głowę i spojrzał w jej błękitne oczy. Byli bardzo podobni do siebie, wręcz identyczni. Mimo, że ona była młodsza.
-Tak, słodka siostro... -dotknąłem palcami jej policzka -Będziemy mieli cudne dziecko.

Kiedy wraz z wybranymi przeze mnie ludźmi i medykiem oraz Tomem dojechaliśmy do karczmy, gdzie byłem z nią umówiony, było po południu. Rozkazałem żołnierzom zostać, medyk i służący ruszyli ze mną do drzwi. Gdy je otworzyłem, uderzył mnie zapach piwa i dymu. Było głośno od rozmów. Nikt nie zwrócił na nas uwagi, tak jak zaplanowałem. Powoli podszedłem do barmana i zapytałem o nią. Odpowiedział, żebyśmy poczekali i wskazał nam stolik. Skinąłem głową i usiedliśmy. Po chwili barman przyniósł nam piwo. Wziąłem i zacząłem pić, rozglądając się po sali. Byli w niej sami mężczyźni, którzy od czasu do czasu znikali za dużymi drzwiami lub wychodzili z nich z uśmiechem zapinając spodnie lub koszulę. W pewnym momencie zauważyłem postać w kapturze, siedzącą przy stoliku w cieniu. Nie mogłem rozpoznać twarzy, lecz ta osoba napewno nam się przyglądała. Przywołałem barmana ruchem dłoni. Nachylił sie, gdy mu dałem znak.
-Kim jest tamta osoba? -ruchem głowy wskazał na skrytą postać. Barman drgnął.
-Nie wiem, panie... -patrzyłem jak spiesznie odchodzi. Kłamał, to było oczywiste. Postać wyciągnęła fajkę, zapaliła. Przestałem zwracać na nią uwagę, to nie miało znaczenia. Gdzie do cholery podziewała sie Jennefer?!

To, co niedostrzegalne...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz