Rozdział 15

10 1 1
                                    

Zatrzymała sie dopiero po paru minutach. Kelpie stanęła dęba, zarżała. Jennefer natychmiast ją uspokoiła. Nie lubiła zwracać na siebie większej uwagi w tłumie na ulicy. Postanowiła kupić jakieś nowe sztylety, a przynajmniej pooglądać. ,,Znów nie mam kasy, wiec nawet nie będę rozważać kupna." stwierdziła i ruszyła w stronę pierwszego straganu jaki zauważyła, ciagnąć za uzdę karą klacz. Rzuciwszy okiem, przykuła jej uwagę jedna broń. Sięgnęła po nią, obejrzała dokładnie i wypuściła głośno powietrze. ,,Pradawne żądło..." pomyślała, dotykając delikatnie ostrza ,,Niezwykła precyzja wykonania, doskonale wyważona... Takich broni teraz sie nie produkuje. Chyba, że ma sie dobre kontakty." uśmiechnęła sie do siebie.
-Piękna broń, czyż nie? -odwróciła sie gwałtownie. Mężczyzna odskoczył, unosząc ręce. Dopiero teraz zorientowała sie, że wyciągnęła żądło i zaatakowała go.
-Wybacz, człowieku. -schowała żądło i chciała odłożyć je na stoisko.
-Podoba ci sie, Jen. Widziałem to w twoich oczach. -spojrzała na niego podejrzliwie.
-Państwo wybaczą -zagadną do nich sprzedawca -ale kupujecie coś czy tylko marnujcie mój cenny czas i miejsce?
-Tak, chcielibyśmy to kupić. -wyjął jej z rąk broń i podał sprzedawcy -Ile płacimy?
-100 furlów. -nieznajomy bez namysłu rzucił mu sakiewkę, wziął zakup i pociągnął ją za rękę. Ruszyli w stronę ulicy. Wreszcie puścił ją. Cofnęła sie, kara klacz oparła swój łeb na jej ramieniu.
-Skąd znasz moje imię. -mężczyzna zaśmiał sie. Zrozumiała, że to on panował nad sytuacją.
-Wiem nawet z kim mieszkasz i gdzie sie urodziłaś! -przyjrzała mu sie uważniej. O tym wiedzieli tylko jej przyjaciele i... cóż, ci, z którymi coś ją kiedyś łączyło. Mężczyzna był wysoki, ciemnowłosy, dobrze zbudowany. Miał niebieskie oczy. Zawsze zapamiętywała kolor oczu. Nic nie przyszło jej do głowy.
-Widzę, że mnie nie poznajesz - udał rozczarowanie -Ty sie nic a nic nie zmieniłaś, jaskółko. -poczuła mrowienie na plecach i szyi. Musiała go znać, inaczej tak by sie nie stało. ,,Cholera, kto to jest!"
-Nie pamietam cie człowieku... -mruknęła. Wywołało to lekką zmarszczkę na jego czole. Gdzieś ją już widziała...
-Gollendberg. -przypomniała sobie. Khan Gollendberg, lat 17, Vishoss, w którym sie zatrzymała, późna wiosna.
-Khan... Tyle lat. -wyszeptała. Dopiero teraz sobie go przypomniała. ,,Zapomniałam, że ja sie nie starzeje tak szybko." . Podszedł do niej, przytulili sie. Wszystko wróciło, wszystkie wspomnienia. Ich przechadzki po łąkach, wspólne noce, ukrywanie tego przed wszystkimi.
-Dalej nikt nie ma o niczym pojęcia, wiesz? -pocałował ją w czoło. Uśmiechnęła sie lekko. Tak wlasnie miało być.
-Jak mnie znalazłeś? -spojrzała mu w oczy. Tak, one zdecydowanie sie nie zmieniły -Skąd nagle z tego zadupia trafiłeś tutaj?
Roześmiał sie, bardzo głośno.
-Jestem w armii, Jen! -pogłaskał jej policzek. Zaskoczona spojrzała na niego.
-Nie masz przy sobie nawet miecza. -prychnęła.
-Tak sie składa, że dzisiaj mamy bal. A wlasnie, -wtrącił -miałabyś ochotę pójść na niego ze mną?
Zastanowiła sie przez chwile. ,,Alyse ma brata w wojsku, ale dawno z nim nie rozmawiała. Może nie zostanie zaproszona? Cóż, na pewno sie nie zjawi."
-Okey. -powiedziała, ale zaraz odrzekła -Tylko... Obawiam sie, że nie mam sukni. Ani kasy. -uśmiechnęła sie na jego śmiech. Wyciągnął sakiewkę i wręczył jej.
-Kupisz sobie coś? Tylko ubierz sie ładnie! -pocałował ją i odszedł. ,,Skąd on ma tyle forsy?" pomyślała zażenowana.

Mieli spotkać sie u niego o 19. Rozpakowała sukienkę, buty i pare błyskotek. Alyse nie było w domu, co bardzo ją cieszyło. Weszła do umywalni, umyła sie i natarła jakimś olejkiem. Rozczesała falujące włosy, upięła je w luźny kok, puszczając kilka kosmyków luzem. Nałożyła sukienkę i buty. Umalowała lekko rzęsy i powieki ciemnym brązem, usta podkreśliła szminką koloru wina. Założyła naszyjnik i pierścionki na mały, środkowy i kciuk u prawej, a na serdeczny i wskazujący palec u lewej. Przejrzała sie w lustrze. ,,Chyba wyglądam nieźle..." obróciła sie. Suknia zafalowała lekko. Wyszła cicho z domu i ruszyła do stajni. Odszukała tam pas z kilkoma sztyletami. Ukryła to pod sukienką. Poklepała klacz, która parsknęła przyjaźnie. Był to koń wywodzący sie z elvickiej rasy. Były to konie szlacheckie, szybkie jak wiatr, wytrzymałe na długi galop, o ciekawych kolorach oczu. Były wzrostu normalnych koni lecz dużo szczuplejsze. Niewielu pamiętało tą cudną rasę budzącą podziw.. Kelpie była najdostojniejszą przedstawicielką tej rasy. Miała czarną, jedwabistą sierść i zielono-niebieskie ślepia. Jennefer ucałowała ją w szyje i pysk. Wskoczyła zwinnie na jej kark i dostojnie ruszyły do Hollynoice, jednej z mniejszych miejscowości, gdzie mieszkali najbogatsi obywatele Cryhill.

To, co niedostrzegalne...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz