Marazm

441 27 2
                                    

Kolejny krótki i ciężki rozdział. Wszyscy cierpią. Praga również, a ja ponownie z nią. To będzie nieprzespana noc.


Po odejściu Moskwy nie mieliśmy czasu na przeżycie żałoby. Musieliśmy działać szybko i nadal robić swoje. To było brutalne, ale niestety taka była nasza rzeczywistość. Rzeczywistość, która z godziny na godzinę wyglądała co raz bardziej jak piekło, nie tylko dla zakładników. Wszyscy byliśmy w fatalnych nastrojach. Wszyscy chcieliśmy stąd jak najszybciej uciec. Powoli zbliżaliśmy się do miliarda euro. Mieliśmy wyprodukować o wiele więcej, ale wszystko się spaprało.

Berlin poinformował Profesora o śmierci ojca Denvera. Niedługo potem zorganizowaliśmy pogrzeb. Wspólny pogrzeb Moskwy i Oslo. Chociaż tyle mogliśmy dla nich zrobić. I dla nas. Zebraliśmy się wszyscy wraz z Mónicą w magazynie. Helsinki, Rio i Denver przygotowali dwie duże skrzynie, które służyły jako trumny.

W końcu było dane nam poznać pełne personalia Oslo i Moskwy. Wolałabym, żeby to się wydarzyło w innych okolicznościach. Na trumnie Serba widniał napis: Radko Dragic, urodzony w Belgradzie 17 stycznia 1974 roku, zmarły 24 października 2016 roku. Helsinki narysował także symbol prawosławnego krzyża. Na drugiej skrzyni było napisane: Agustín Ramos dos Hermanas, urodzony 1 maja 1964.

To był pierwszy pogrzeb, na którym byłam w pełni świadoma. Na pogrzebie rodziców i narzeczonego byłam pod wpływem mocnych leków uspokajających, inaczej nie mogłabym tego znieść. Pamiętam te dni jak przez mgłę, ale tak chyba jest lepiej. Helsinki opowiedział nam kilka anegdot z życia brata, kiedy razem byli w wojsku. Denver natomiast wspominał wszystkie rabunki ojca.

Podczas ceremonii myślałam o naszych towarzyszach. Oslo był najcichszy z nas. Mi udało się kilka razy z nim napić i „porozmawiać". Większość czasu spędzał ze swoim bratem. Moskwa był ciepłym i serdecznym człowiekiem. Poradził sobie w samotnym wychowywaniu syna.

Myślałam także o ostatnich słowach Moskwy skierowanych do mnie. Przez prawie 10 lat z drobnymi przerwami byłam sama. Musiałam się nauczyć żyć na własny rachunek i radzić sobie samej. Od zawsze byłam samotnikiem i indywidualistką, ale gdy spotyka Cię śmierć rodziców w wieku 18 lat, nie jesteś na to przygotowany. Czujesz się jak dziecko we mgle, przerażone i zagubione.

Po śmierci narzeczonego okropnie bałam się ponownie do kogoś przywiązać i zakochać się. Nie chciałam, by ktoś się mną opiekował. Bałam się, że znowu coś się nagle posypie i będę patrzeć na śmierć ukochanej osoby, że znowu będę czuć niesamowity ból i pustkę. Dlatego tak długo bałam się przyznać do moich uczuć względem Berlina. Teraz chociaż wiem, że umiera, ale to nie znaczy, że to będzie dla mnie mniejsze zaskoczenie i ból. Boję się tego. Nie chcę żeby umierał. Ale niestety, życie po raz kolejny okazało się brutalne. I muszę się z tym pogodzić i żyć dalej. Albo odpuścić i się zabić.

Pogrzeb powoli dobiegała końca. Przyszedł czas na zamknięcie trumny Moskwy. Denver próbował jeszcze coś powiedzieć, ale zwyczajnie nie mógł. My pogrążyliśmy się w zadumie.

- Zamykamy? – Berlin przerwał panującą ciszę i spojrzał się na Denvera.

- I tyle? Powinniśmy... Powiedzieć coś jeszcze? – Denver rozejrzał się po pomieszczeniu i spytał się nas. Po chwili chłopak podszedł do trumny ojca i zaczął odmawiać modlitwę. – Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię twoje. Bądź wola twoja, jako w niebie, tak i na ziemi.

- Przyjdź królestwo twoje. – Wtrącił się Rio.

- Co? – Podirytowany Denver spytał go i odwrócił się w jego stronę.

- Ominąłeś kawałek. Powinno być „Przyjdź królestwo twoje". – Chłopak go poprawił.

- A co to ma za znaczenie? – Denver tracił powoli cierpliwość.

- Jak się modlisz, to porządnie. – Helsinki odpowiedział mu.

- Myślisz, że Bóg sprawdza, czy słowa się zgadzają? – Denver przetarł nos, po czym kontynuował. – Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na pokuszenie, ale zbaw nas ode złego. Amen.

Denver przeżegnał się, po czym zrobiliśmy to samo. Tokio zaczęła płakać, więc Nairobi wzięła ją w swoje ramiona. Ja też czułam, że zaraz znowu się rozkleję. Denver dał znak, że można zamykać skrzynię. Na koniec Denver zapalił świeczkę na grobie ojca. Spojrzałam się wtedy na Berlina. Jego twarz nie była kamienna, jak to było zazwyczaj. Był przejęty. Może nawet smutny. A do mnie w tym momencie dotarło, że niedługo to on będzie w trumnie, a ja będę go żegnać. Spojrzał na mnie i dokładnie wiedział, o czym pomyślałam. Znowu poczułam łzy na policzkach.

Denver został ze swoją ukochaną w magazynie. Tokio i Rio wrócili do kopania. Nairobi kontynuowała nadzorowanie prac w drukarni. Berlin poszedł w kierunku swojego gabinetu. Helsinki nadal miał pilnować zakładników. Miałam dołączyć do Nairobi, ale najpierw chciałam wrócić po leki na uspokojenie. Zostawiłam je u siebie na biurku.

Wróciłam do swojego gabinetu. Usiadłam na chwilę przy biurku, patrząc się na fiolkę z tabletkami. Moje życie od około 10 lat kręciło się wokół brania leków i chodzenia na terapię, z przerwami na zananie odrobiny spokoju i uwierzenia, że nadal jest sens żyć dalej. Chciałabym chociaż przez chwilę móc nic nie czuć, być obojętną na to wszystko. Może wtedy byłoby mi łatwiej.

Opuściłam głowę i zaczęłam szlochać. Popadłam w marazm. Śmierć i smutek są moimi wiernymi kompanami od dekady. Miałam tego dość. Chciałam znowu poczuć się szczęśliwa. Robić, to co kocham. Ułożyć sobie z kimś życie i zestarzeć się z tą osobą. Tylko i aż tyle. Ale najwyraźniej los znowu ze mnie zakpił.

Poczułam czyjąś obecność w pomieszczeniu. Nie musiałam podnosić głowy, wiedziałam że był to Berlin. Na moment przestałam łkać.

- Pewnie myślisz, że te ciągłe płacze i użalanie się nad sobą są żałosne. – Mówiłam do niego, patrząc się w podłogę. – I masz racje. To jest żałosne. Jestem żałosna i słaba.

Brunet nic nie mówił. Czekał, aż dokończę swoją myśl.

- Wszyscy, których naprawdę kochałam w swoim życiu odeszli przedwcześnie. – Zapauzowałam, by nabrać powietrza. - Z Tobą będzie tak samo... Wiem, powinnam teraz skupić się na wspólnym czasie, który nam pozostał i płakać później, ale... To wszystko mnie przerasta. Za kilkanaście miesięcy dzisiejsza sytuacja się powtórzy. – Słowa ciężko przechodziły mi przez gardło. - Ty będziesz umierał, a ja będę na to patrzyła. Nie wiem, czy dam radę dalej to ciągnąć. Nie wiem, czy chcę na to patrzeć i przez to przechodzić...

Po kilkunastu sekundach zorientowałam się, jak to zabrzmiało. Gdy podniosłam głowę, jego już nie było w pokoju. Powiedziałam mężczyźnie, którego kocham, że nie mogę z nim być i nie będę przy nim, gdy będzie umierał. Zachowałam się jak nieczuła suka. Chciałam za nim pobiec, ale coś mnie powstrzymywało. Być może to rozum w końcu się odezwał.

Chciałam wierzyć w to, że nie poczuł tego. Chciałam się oszukiwać i usprawiedliwiać. Ale wnioski nasuwały się zupełnie inne. Spieprzyłam wszystko. Przez swoją głupotę i strach. Nienawidziłam siebie w tym momencie. Schowałam twarz w dłonie i ponownie zaczęłam płakać. Już tylko to mi pozostało.

Seks, wino i napadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz