IV

639 50 5
                                    

-Daleko do tej Kruchej Skały? Miało być pół dnia drogi a idziemy caaaaaały dzieeeeeeń.- wszystko ale to absolutnie wszystko mnie bolało i byłem nie wyspany bo w nocy była pełnia i wilki musiały oczywiście wyć.

-Marudzisz jak stara baba i tak zanim wejdziemy na górę będziemy musieli się zatrzymać na nocleg bo widzę, że nie dasz rady jesteś zbyt zmęczony.

-Wydaje ci się. Dam radę.- nie chciałem przyznawać Willowi racji.

-Zanim dojdziemy zrobi się noc więc nawet ja nie dam rady wchodzić po wąskiej skalistej ścieżce Kruchej Skały.

Szliśmy jeszcze co najmniej półtorej godziny, lecz kiedy chmury się rozeszły i zobaczyłem tą Górę, bo to nie była góra to była Góra przez duże "G". Will miał 100% racji czego oczywiście mu nie powiedziałem, słońce zaczęło zachodzić a ja nie miałem już siły się poruszać. 

-No to jesteśmy Krucha Skała.- oznajmił Martin.- Całe życie się zastanawiam czemu tak nazwali to miejsce, kamienie tu są cholernie twarde, a i cały masyw góry wygląda na zwarty a nie na taki co podmuch wiatru go zdmuchnie.

Rzeczywiście robiła ogromne wrażenie nie była wysoka, ale sprawiała wrażenie tajemniczości. Pełna kęp drzew rzucających długie cienie wzdłuż stoku, o spiczastym czubku z białą czapą skrzącą się zachodzącym słońcem. Na środku stoku znajdował się mały dworek z dużymi oknami teraz również oświetlonymi zachodem. Budynek wyglądał jak by go ktoś wbił w zbocze góry, nie posiadał żadnych podpór mimo, że znaczna jego część wystawała po za górę i prawa fizyki mówiły by, że powinien spaść. 

-Łał. Robi wrażenie.

-Noo. A jutro będziemy się wspinać do tego domu. I lepiej się bierzmy za rozbijanie obozu bo rano góra wygląda jeszcze lepiej.- Nie miałem powodów by mu nie wierzyć. 

Po szybkiej kolacji położyłem się spać, moja miłość do gór była silniejsza od chęci posłuchania opowieści Willa o tym jak jego ojciec brał udział w tej Wojnie Demonów, lecz była to straszna wojna, demony które nie wiem skąd się wzięły wyrywały żołnierzom serca a następnie taki człowiek widział jak organ który całe życie tłoczył krew w jego żyłach płonie w szponach takiej bestii. 

Obudził mnie hałas przed namiotem po czym do środka wpadł człowiek bez kawałka głowy, a jego mózg wylał się częściowo obok mojego posłania. W jednej chwili porwałem nóż i łuk od Willa i wybiegłem z namiotu. Nasz obóz był otoczony przez około 20 może już kilku mniej (bo martwych) uzbrojonych w długie miecze i toporki ludzi. Po ubiorze jakim były całkiem porządne ubrania i różne świecidełka przeplatane z łachmanami domyśliłem się że są to bandyci. Być może to nawet ci co napadli Białe Pole. Will właśnie przebijał jednego z nich swoim ciężkim półtora ręcznym mieczem, a Martin z tarczą osłaniał przerażoną Julię. Kiedy mnie zobaczyli na ich twarzach pojawiło się przerażenie i ulga zarazem, pewnie myśleli że nie żyję. Wtem jeden z tych zakapiorów chwycił Julię od tyłu i przyłożył jej nóż do gardła. To był impuls, nie wiem kiedy wyciągnąłem strzałę i założyłem na cięciwę a z kolejnym uderzeniem serca znajdowała się już w oku zbója który chwycił Julię, nie miał na szczęcie czasu czegokolwiek zrobić dziewczynie. To było dziwne uczucie, nigdy nie zabiłem człowieka jednak nie czułem żalu czy czegokolwiek w tym stylu, wiedziałem że gdybym go nie zabił to zrobił by z Julią coś strasznego. Czułem się jak po wódce czułem przyjemny szum w głowie jednak moje zmysły nie osłabły, wręcz wyostrzyły się. Czułem każdy ruch powietrza łącznie z rwanymi oddechami bandytów, a ogień zaczął płynąć w moich żyłach i pełzać po mojej skórze. Zaraz. JA NAPRAWDĘ PŁONĄŁEM! Jednak nie czułem bólu czy strachu że spłonę. Poczułem na plecach ciężar, odwróciłem się myśląc że to któryś z kolegów denata próbował się na mnie już zemścić, jednak nikogo nie było na tyle blisko by mi coś zrobić jedynie Will stał obok i patrzył na mnie z niedowierzaniem. Sięgnąłem za plecy sprawdzić co tam mam, poczułem rękojeści mieczy, wyciągnąłem je, były zaskakująco lekkie a po klingach przebiegały lekkie płomienie takie jak po moim ciele. Układały się w dłoniach jak by były wykonane dla mnie. Spojrzałem porozumiewawczo na Willa, kiwnął głową i ruszyliśmy na zbirów. To było niesamowite uczucie, to nie była walka to był taniec, w którym  bandyci nie potrafili mi dorównać, każdy kolejny który próbował ze mną konkurować padał przebity lub ścięty ognistą klingą jednego z tych niesamowitych mieczy. Został ostatni próbował ratować się ucieczką schowałem miecze a następnie chwyciłem łuk posłałem w jego stronę strzałę, która przeszyła go na wylot wbijając się w najbliższe drzewo. Obóz był usłany ciałami cała trójka była w szoku. 

-Mówiłeś że nigdy nie miałeś miecza w ręce a walczyłeś niczym wojownik, który trenował walkę od dziecka i skąd te płomienie?- Will jako pierwszy mógł cokolwiek powiedzieć.

-Naprawdę nigdy nie walczyłem nie mam pojęcia jak to się stało po prostu walka sama mną kierowała, ale czułem się lekko jak nigdy... nie potrafię tego wytłumaczyć.

-A te miecze?- zapytał Martin.- Kiedy wyszedłeś z namiotu nie miałeś ich pojawiły się kiedy po nie sięgnąłeś i gdzie teraz są?

-Kiedy tamten pierwszy bandyta padł poczułem lekki ciężar na plecach myślałem, że to jakiś bandyta więc się odwróciłem lecz nikogo nie było więc sprawdziłem czy nie ma czegoś na mnie i poprostu tam były. A teraz zniknęły tak jak się pojawiły.

-Mówisz prawdę, tak właśnie się czułeś.- Julia użyła ponownie swej mocy.- I dziękuję że zlikwidowałeś tego brudasa który mnie złapał.- głos zaczął jej drżeć- Bałam się, że...- nie powiedziała już nic więcej bo się rozpłakała, Will ją przytulił u uspokoił.

Kiedy już się uspokoiła mieliśmy spowrotem kłaść się spać. Jednak tego nie zrobiliśmy z za drzew wychyliło się słońce oświetlając górę. Był to niesamowity widok każda skała tej góry rzucała długi cień w górę zbocza, śnieg wyglądał jak chmura oblepiająca szczyt. Było to piękne, aż łezka zakręciła się w oku.

-Chyba trzeba tu trochę posprzątać bo nie chcę jeść śniadania w otoczeniu tylu martwych ciał. Zresztą zwieracze im przestały trzymać w chwili śmierci i trochę jebie- Martin był niewiarygodnie dosadny, jednak ja dalej podziwiałem Górę. Wyciągnąłem telefon i zrobiłem zdjęcie by uwiecznić ten widok, nawet jeśli nie wrócę do domu. Kiedy już miałem zdjęcie pomogłem chłopakom wynieść ciała do lasu a Julia rozpaliła ogień by ugotować wodę i podgrzać suszone mięso. Czekała nas jeszcze wędrówka pod górę.

_____

I tak oto nasz Alec odkrył w sobie moc. Zapraszam do wyrażania swojego zdania na temat rozdziału i całego opowiadania w komentarzach i do klikania/pacania gwiazdki. Pozdrawiam wszystkich czytających :)

Dwa światy: Wojownik Ognia [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz