𝙲𝙷𝙰𝙿𝚃𝙴𝚁 𝟷𝟿

249 30 24
                                    

—  Ta wyspa ma jakąś nazwę?  —  zapytał Yeosang.

Odbili od brzegu, płynąc powoli ku otwartemu oceanowi. Słońce wznosiło się coraz wyżej; zapowiadał się ciepły, pogodny dzień.

—  Oficjalnie nie nadano jej nazwy  —  wyjaśnił pan Lee.  —  Jest to po prostu wyspa. Niektórzy ochrzcili ją mianem "Zakazanej". Niektórzy mówią, że jest ona bezludna, co się nawet zgadza, w końcu nie żyją tam ludzie, tylko bestie...

—  Są aż tak... odczłowieczeni?

—  Niestety...

—  Skąd pan to wie? Widział pan tych więźniów?

—  Niejednokrotnie. Nie jesteście pierwszymi, którzy proszą mnie o transport na wyspę. Pomogłem paru ludziom odbić stamtąd kilku dopiero co zesłanych przestępców. Dlatego pomagam i wam. Trafiliście pod właściwy adres.

—  Dziękujemy. Pańska pomoc ogromnie nam się
przyda — odezwał się Park, posyłając uśmiech spoglądającej na niego miniaturce.

✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩

—  Zbliżamy się  —  oznajmił mężczyzna, tym samym budząc nastolatków z krótkiej drzemki.

—  Tak szybko?  —  mruknął mocno zaspany Yeosang.  —  Mówił pan, że potrwa to...

—  ...dwie godziny  —  podchwycił.  —  I tyle dokładnie trwał rejs. Wyspę już widać na horyzoncie. Spójrzcie.

Podnieśli się, wychodząc na pokład. Faktycznie, maluteńka wyspa majaczyła w oddali. Sunęli ku niej, z czasem stawała się coraz większa, i wieksza... Kiedy zacumowali w zatoczce, przytłoczyła chłopców swoim ogromem, szczególnie Seonghwę, który powiedział:

—  Jak mam znaleźć Hongjoonga w tej ogromnej dziczy?

—  Wyspa jest duża, to fakt. Jednak nie sądzę, by twój przyjaciel zapuszczał się w jej odległe rejony. Statek, który transportuje więźniów, zatrzymuje się tam, nieopodal. Przejdzcie wzdłuż plaży, spoglądajcie w górę, na wysokie drzewa, bądź też w z pozoru niedostępne miejsca.

—  Yeosangie, zostaniesz tutaj?  —  zapytał z nadzieją wilk. — Nie mogę narażać cię na niebezpieczeństwo...

—  Nie ma mowy. We dwójkę szybciej znajdziemy Hongjoonga.

—  Ma rację  —  poparł go pan Lee.  —  Ja tu zaczekam, gotowy do odpłynięcia.

—  Ale... nie odpłnie pan bez nas, prawda?  —  zapytał z obawą Park.

—  Oczywiście, że nie. Brzydzę się oszustwem. Zmykajcie, stojąc tu i rozmawiając, narażamy się na atak.

Opuścili łódź, wskoczywszy na pobliskie skały. Przedostali się z nich na piasek, ruszając dalej, wzdłuż plaży. Seonghwa złapał za rękę Yeosanga, naprawdę bojąc się go stracić.
Panowała cisza, obraz był iście sielankowy, jednak każdy z ich trójki wiedział, że to tylko pozory. Wyspa należała do przestępców, to oni nią rządzili, zapewnie nie tolerując kręcących się na ich terenie intruzów.

—  Hongjoong!  —  zawołał Seo, ruszając w stronę pobliskich drzew.

—  Daj spokój, chcesz ich wszystkich do nas zwabić?  —  syknął z przestrachem Kang.  —  Rozdzielmy się.

—  Nie, nie zgadzam się. Szukamy wspólnie, albo wracasz na łódź.

Yeo przystał na to, nie mając wyjścia. Złapał mocniej dłoń wilka, rozglądając się, tak dokładnie, jak tylko mógł. Wszędzie było pusto i cicho  —  nienaturalnie. Nie tego się spodziewali. Spokój tylko potęgował strach oraz współtowarzyszącą mu grozę. Pomimo tego brnęli dalej, zachowując ostrożność względem czyhającego na wyspie niebezpieczeństwa.
Wkrótce natknęli się na mrożącą krew w żyłach sytuację. Brutalne starcie, w którym to tygrys brał górę nad rannym już wilkiem. Obserwowali z ukrycia całe zajście, a właściwie tylko fragment, kiedy to wilk upadł na zbroczony krwią piasek.

—  To on...  —  wyszeptał przerażony Park. Zrzucił plecak, chcąc przeistoczyć się w wilka. Zanim zdołał, Kang zatrzymał go pytaniem:

—  Jesteś pewien? A jeśli to nie jest Hong?...

—  Swojego przyjaciela, którego znam od dzieciństwa, poznałbym wszędzie. Poza tym... Zapach jego krwi jest tak wyczuwalny, że nie da się go pomylić z żadnym innym. Zaczekaj tu.

—  Dobrze. Tylko... uważaj na siebie.

Pobiegł ku walczącym zwierzętom, sam przybrawszy postać wilka. Kang, schowany za drzewami, zamknął oczy, nie chcąc patrzeć. Nie mógł pomóc, mógł tylko mieć nadzieję, że nic złego nie stanie się Seonghwie.
Stracił czujność. Poczuł szarpnięcie; upadł, zderzywszy się z twardym podłożem. Nie wiedząc, co się dzieje, został poderwany w górę i ciśnięty jeszcze dalej. Zawył z bólu  —  lewa ręka zapulsowała nim, od łokcia aż po czubki palców.
Uniósł wzrok. Szedł ku niemu  —  wysoki, groźnie wyglądający, o spojrzeniu szaleńca. Wzniósł pstrzępiony, mocno zaniedbany ogon gotując się do skoku. Kang skulił się, zasłoniwszy zdrową ręką, za którą chwilę później złapał go Seonghwa. Rozprawiwszy się z wilkiem, chcącym zjeść miniaturkę, przeistoczył się, następnie w pośpiechu zaciągnął uratowaną z opresji dwójkę prosto na łódź.

—  Odpłwamy, szybko!  —  zawołał, kładąc Hongjoonga na niewielkim posłaniu. Półprzytomny z wycieńczenia i z mnóstwem ran, Kim uśmiechnął się, nim całkiem odleciał, w myślach dziękując Seonghwie.

𝓗𝓸𝔀𝓵𝓲𝓷𝓰 ° 𝓼𝓮𝓸𝓷𝓰𝓼𝓪𝓷𝓰 °Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz