Zabijecie mnie za ten rozdział...
Z samego rana opuścił miasto, mając nadzieję, że znajdzie Yeosanga tam, gdzie planował się udać. Łudził się, że ten zechce z nim porozmawiać, pomimo wcześniejszej złości, której wspomnienie wciąż wyciskało z oczu Parka pojedyncze, słone krople.
Zjawił się pod domem, z mocno bijącym sercem zapukał do drzwi. Otworzyła je przed nim kobieta — idealna matka, o jakiej zawsze marzył. Kobieta, z którą zżył się w przeciągu minionych miesięcy.— Pokłóciliście się? — zapytała, mocno zmartwiona, wpuszczając wilka do środka.
— Jest tutaj? — Odetchnął z ulgą. Przez pół nocy martwił się, zastanawiał, gdzie Yeosang mógł się udać. — Powiedział... cokolwiek? — zapytał z wahaniem, podejrzewając, że pani Kang nie zna szczegółów. Nie odnosiłaby się wobec niego tak serdecznie, gdyby wiedziała o powodzie kłótni.
— Nie. To coś... poważnego?
— Nie wiem — odpowiedział, okłamując samego siebie. — Wydaje mi się, że tak — dodał cicho, spoglądając w kierunku prowadzących na piętro schodów.
— Idź do niego. Jest w swoim pokoju.
Skinął głową, dziękując w ten sposób kobiecie. Powoli pokonał schody, bojąc się konfrontacji z miniaturką. Zdławił strach, uniósłszy rękę, z zamiarem zapukania do drzwi pokoju młodszego. Kang ubiegł go, otwierając je przed nim gwałtownie.
— Wynoś się stąd — powiedział oschle, patrząc wrogo na skruszonego wilka.
— Pozwól mi wyjaśnić, proszę...
Yeo wciągnął go do pokoju, zatrzaskując drzwi. Był wściekły.
— Co chcesz wyjaśniać? — syknął. — Wiem wszystko. Zabiłeś niewinną hybrydę. A teraz wynoś się stąd i nie wracaj więcej.
— Nie zamierzam się usprawiedliwiać, bo na to, co zrobiłem, nie ma usprawiedliwienia. Ale żałuję, tak bardzo tego żałuję... Nie cofnę czasu, choć bardzo bym chciał. Ale ciebie... Yeo. — Złapał dłonie miniaturki. — Ciebie nigdy bym nie skrzywdził.
Wyszarpnął ręce z uścisku chłopaka.
— Nie ufam ci już, rozumiesz? Dzisiaj pełnia... Wynoś się stąd, zanim zechcesz mnie pożreć.
— Nigdy bym...
— Wyjdź. Stąd.
Czy tego chciał, czy nie — opuścił pokój, jeszcze bardziej przygnębiony. Wrócił do miasta, kryjąc zaczerwienione od płaczu oczy pod przydługawą grzywką. Wszedł do mieszkania, z ulgą stwierdziwszy nieobecność Hongjoonga. A jeśli był, to spał, zamknięty w swoim pokoju, by zregenerować się po mocno zakrapianej alkoholem imprezie.
Położył się, natychmiast zasypiając, zmęczony nieustannym płaczem.✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩
Uchylił powieki, obudziwszy się na niezbyt wygodnej kanapie. Wspomnienia wróciły; skulił się, wzdychając cicho. Nie zwrócił uwagi na ciche, wydobywające się z telewizora dźwięki. Nie dostrzegł również siedzącego nieopodal Hongjoonga.
Chciał zniknąć, nigdy nie podnieść się z tej kanapy. Nie miał powodu ani tym bardziej motywacji. Stracił ją wraz z odejściem Yeosanga. Zacisnął dłonie w pięści. Tak bardzo tęsknił, tak bardzo mu go brakowało...— Przepraszam, głupio wyszło...
Spiął się cały, usłyszawszy cichy głos Kima. Złość na nowo w nim zawrzała. Powstrzymał się jednak przed powiedzeniem czegokolwiek. Jednak Hong nie odpuszczał.
— Nie dbałem o to, co mówię — zaczął się uprawiedliwiać. — Byłem pijany, dzisiaj naprawdę tego żałuję...
— Akurat. Nie kłam, cieszysz się, że Yeosang mnie zostawił — rzucił pełnym rozgoryczenia tonem.
— Nie, przysięgam.
— Łżesz jak pies! — krzyknął, zerwawszy się z kanapy.
Czuł złość, żal, smutek — te wszystkie emocje skłębiły się w jedno, doprowadzając Parka do prawdziwej furii. Złapał Hongjoonga za materiał koszulki, poderwał z krzesła jego drobne ciało.
— Seo, uspokój się... — wyszeptał Kim, próbując nie drżeć ze strachu. — M...mówię pra...prawdę... — zaczął się jąkać, spoglądając na prawdziwy mord widniejący w oczach przyjaciela. Zrzucił ten stan na zaczynającą się właśnie pełnię. Obaj byli niebezpieczni i pobudzeni bardziej niż zazwyczaj.
— Nie wierzę ci — wysyczał. Szarpnął Hongjoongiem, przyciągając go bliżej. Ich czoła zetknęły się, oddechy zmieszały, napięcie wzrosło. — Jak ja ci, kurwa, nie wierzę... — wyszeptał, zanim starli się w pełnym agresywności pocałunku.
Zatracili się w tym, poddawszy instynktowi. W czasie pełni ciągnęło ich do siebie bardziej niż zazwyczaj. Wszystkie doznania — te pozytywne, jak i negatywne — czuli intensywniej, co nie pozwalało im się od siebie oderwać. Żaden z nich tego nie chciał; po co rezygnować z przyjemności, skoro można się jej poddać?
Zdarli z siebie niepotrzebne w tym momencie ubrania. Dotykali swoich nagich ciał, jęcząc sobie w usta. Zaczęli kochać się przy stole, następnie przeszli do pokoju, prosto na łóżko młodszego. Nie byli wobec siebie delikatni, nie zważali na ból, w którym odnajdywali swego rodzaju przyjemność. Chcieli szybciej i mocniej. Podniecało ich wgryzanie się nawzajem w ciała, zostawianie na rozgrzanej, spoconej skórze krwawych śladów, które później z pasją całowali.
Ich pocałunki — agresywne i niedbałe, poznaczone kroplami krwi — uzależniały, były niczym najlepszy na świecie narkotyk.
Seonghwa — wyraźnie dominujący — nie pozostawiał przyjacielowi chwili na wytchnienie, wzięcie głębokiego oddechu. Pieprzył go, nie pozwalając dojść.
Po dwóch godzinach bezustannego, wręcz zwierzęcego seksu padli zmęczeni, kompletnie wyzuci z sił. Przez dłuższy czas milczeli, nie zamieniając ze sobą nawet jednego, krótkiego zdania. W końcu ciszę zdecydował się przerwać Hongjoong.— No, słucham. Możesz zacząć mnie obwiniać. O co tylko chcesz...
— Daj spokój. Nie mam takiego zamiaru — mruknął, odwróciwszy się w stronę przyjaciela. — Dobija mnie świadomość, że Yeosang... już nie wróci. Naprawdę go kocham...
— Wiem — odpowiedział Kim, szczerze, bez cienia kpiny czy zazdrości. — Wiem Seo... — Złapał go za rękę, spoglądając ze współczuciem w oczy przyjacielowi.
— Możemy zapomnieć... o tym? — pełen wahania zapytał Park. — Nie żałuję, po prostu... Sam wiesz, pełnia...
— Potrzebowaliśmy tego.
— Tak wyszło.
— Naprawdę nie żałujesz? — Przelotny uśmiech zagościł na ustach Kima.
— Aż tak trudno w to uwierzyć? — zapytał, po czym odpowiedział sam sobie: — Fakt. Naprawdę nie żałuję. Ale nie powtarzajmy tego, nie chcę zrobić ci krzywdy.
Pochylił się, spoglądając na wciąż sączącą się krew z niewielkiej ranki tuż nad obojczykiem Hongjoonga. Wyżej widniała kolejna, niżej — kolejne dwie...
— Są świetne — przyznał Hong, podnosząc się, by obejrzeć plecy przyjaciela. Na przeoranej paznokciami skórze widniały zaczerwienione, podłużne ślady.
— Też mnie nie oszczędziłeś. — Uśmiechnął się Park, unosząc głowę.
Spoważniał. Potarł nosem o nos Hongjoonga, doprowadzając do kilku bardzo delikatnych pocałunków, po których dwa mocno bijące serca zabiły znacznie mocniej.
CZYTASZ
𝓗𝓸𝔀𝓵𝓲𝓷𝓰 ° 𝓼𝓮𝓸𝓷𝓰𝓼𝓪𝓷𝓰 °
FanficPᴀʀɪɴɢ : ᴾᵃʳᵏ ˢᵉᵒᶰᵍʰʷᵃ ˣ ᴷᵃᶰᵍ ᵞᵉᵒˢᵃᶰᵍ˒ ⁽ ᴾᵃʳᵏ ˢᵉᵒᶰᵍʰʷᵃ ˣ ᴷᶤᵐ ᴴᵒᶰᵍʲᵒᵒᶰᵍ ⁾ Tᴇᴍᴀᴛʏᴋᴀ﹕ʰʸᵇʳʸᵈᵃ Gᴀᴛᴜɴᴇᴋ﹕ ᵉˡᵉᵐᵉᶰᵗʸ ᶻ ᵍᵃᵗᵘᶰᵏᵒ́ʷ ⁻ ᶠˡᵘᶠᶠ˒ ˢᵐᵘᵗ˒ ᵃᶰᵍˢᵗ Począтeĸ: ²⁰⁰⁸⁰⁹ Koɴιec: ²⁰⁰⁹¹⁷