𝙲𝙷𝙰𝙿𝚃𝙴𝚁 𝟸𝟽

238 26 14
                                    

—  Seonghwa...  —  mruknął przez sen. Wyjątkowo przykry sen, który wycisnął z oczu miniaturki kilka słonych kropli. Uchylił powieki; zamrugawszy, przegonił łzy. Starł wilgoć z policzków, po czym wcisnął twarz w poduszkę, nie radząc sobie z tęsknotą za Parkiem.

Chciałbym mu wybaczyć, ale nie potrafię  —  stwierdził którejś nocy, nadal tak twierdząc. Złość minęła, czuł jedynie żal, wielkie rozczarowanie, pomieszane z przeszywającą na wskroś tęsknotą.

Zamknął oczy, zignorowawszy pukającą do drzwi osobę.

—  Yeosangie, obudź się. Masz gościa  —  poinformowała rodzicielka, zaglądając do pokoju. Wnętrze tonęło w półmroku, wszędzie panował bałagan wręcz nie do opisania.

—  Skarbie, obudź się. Słyszałeś? Masz gościa.

Zwinęła w oknie roletę; jaskrawe światło dnia dosięgło leżącą na łóżku miniaturkę. Yeosang mruknął, wyraziwszy tym swoje niezadowolenie.

—  Mamo, jeśli to Seonghwa, to każ mu się wynosić.

—  Yeo...

—  Nie chcę go widzieć  —  dodał, zaciskając dłonie w pięści. Schował się pod kołdrą, odmawiając wyjścia spod niej nawet na sekundę.

—  Nie, to nie on. Podobno znacie się ze szkoły, mieszkaliście w jednym pokoju...

—  Co?  —  Wychylił głowę spod kołdry. Następnie wyskoczył z łóżka, bardzo ciekaw, kto czeka na dole. Pokonał schody, niemal wpadł do salonu, gdzie zatrzymał się, dostrzegłszy...

—  Yunho. Jak tu trafiłeś?

Odwzajemnił uścisk arlekina, odrobinę zaskoczony jego pojawieniem się. Mimo wszystko ucieszył się, dopiero teraz zdawszy sobie sprawę, jak bardzo tęsknił za towarzystwem przyjaciela.

✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩

—  Zrobiło się o was naprawdę głośno. Wszyscy zastanawiali się, gdzie i dlaczego uciekliście...

Kang mruknął coś, odwracając głowę. Zdecydowanie nie chciał wyjawiać przyjacielowi powodu ucieczki, ani tym bardziej tłumaczyć co zdarzyło się później, gdy uratowali Hongjoonga z więzienia na wyspie.

—  Nie wyglądasz najlepiej...  —  zmartwił się Jeong.
 
—  Bo tak też się czuję.

—  O co chodzi?  —  zapytał z niemałym wahaniem, bardzo delikatnie.  —  Czy Seonghwa... On cię zranił?

—  Zrobił coś... coś bardzo złego. Zaufałem mu, byłem pewien, że on... nie mógłby... Bo Seonghwa to nie Hongjoong. Przyjaźnią się, ale... znacznie różnią charakterem, nawet zachowaniem. Oni są jak... ogień i woda, jak niebo i ziemia, a mimo to...  —  Zdusił napływające mu do oczu łzy. Zacisnął usta, walcząc z nadciągajacą falą płaczu.  —  Jak on mógł...  —  wyszeptał, rozpłakawszy się na dobre.

Położył się, skuliwszy w sobie. Zacisnął drobne dłonie w pięści, prawie dławiąc się własnymi łzami.
Zaraz się zmęczy, zacznie walczyć o oddech, aż w końcu zaśnie. Znał na pamięć tenże scenariusz. Nie planował zasypiać, chciał opowiedzieć arlekinowi całą historię, tłumioną w sobie od przeszło tygodnia. Zmienił zdanie, po prostu czuł, że musi się tym z kimś podzielić, wyrzucić to z siebie jeszcze dzisiaj.
Łapiąc głębokie oddechy, spojrzał na Yunho, który przytulał go do siebie i delikatnie głaskał, leżąc tuż obok.
Znacznie później, kiedy emocje opadły, opowiedział przyjacielowi co zdarzyło się, począwszy od nocy, kiedy to uciekł razem z Seonghwą.

✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩

—  Muszę wracać do domu...

—  Spotkamy się jeszcze?  —  zapytał z nadzieją Kang. Polubił irytujące go dotychczas towarzystwo arlekina. Wspierał go, tak zwyczajnie, po przyjacielsku. A tego właśnie potrzebowała miniaturka.

—  Jasne, że tak. Przyjedź do mnie, kiedy tylko będziesz chciał.  —  Podał adres, który Yeo pospiesznie zapisał.

Pożegnali się. Yunho odjechał, wsiadłszy w autobus.
Przestał się uśmiechać, czując wściekłość. Miał rację nie ufając Seonghwie. Wiedział, że ten zrani Yeosanga, prędzej czy później. Miniaturka wyglądała jakby była w ciężkiej depresji, podejrzewał, że tak też się czuła. Kang rozpłakał się w jego obecności aż trzykrotnie, przez co sam Yunho miał ochotę znaleźć Parka i spuścić mu porządny łomot. Zajął się natomiast pocieszaniem przyjaciela, zapewnianiem mu odpowiedniego wsparcia. Mógł się nim zaopiekować, zbliżyć tak, jak tego chciał od początku, od dnia, kiedy się poznali. Wyrzuty sumienia, że wykradł adres chłopaka z leżących w sekretariacie dokumentów, były tylko wspomnieniem. Trawiły go przez jakiś czas, jednak teraz nie żałował, że dopuścił się tak niewłaściwego czynu.
Dotarł do miasta. Już dawno zapadł zmierzch, nadchodziła noc, dlatego jak najszybciej zbiegł na peron, by zdążyć na najbliższy pociąg jadący w stronę zachodnich dzielnic.
Zatrzymał się, przystanąwszy na uboczu, skąd mógł mieć oko na przebywające na peronie hybrydy.
Zanim dostrzegł, najpierw usłyszał. Wtoczyli się na peron, śmiejąc w głos. Zwrócili uwagę wszystkich, każdy kto mógł, odsuwał się, patrząc z niesmakiem na pijane nastoletnie hybrydy. Yunho zamarł, obserwując znajomych mięsożerców. Zacisnął dłonie w pięści, wściekłość nasiliła się. Odżyło w nim wspomnienie zapłakanej twarzy Yeosanga... Bez wahania ruszył w stronę idących naprzód chłopaków. Jednego z nich złapał za ramię, brutalnie odwracając ku sobie. Pięść arlekina zderzyła się z twarzą Parka, który zatoczył się, prawie zderzając z chodnikiem.

—  To za Yeosanga  —  wysyczał, patrząc na Seonghwę z prawdziwą, niczym niezmąconą nienawiścią.

W ostatniej chwili odparł atak ze strony Hongjoonga. Zaczęli się szarpać. Wilk, pomimo tego, że był bez szans  —  nie odpuszczał. Alkohol podsycał w nim złość i agresję, jakie poczuł w związku z atakiem na Seonghwę.
Całe starcie przerwał, oprzytomniawszy trochę, Park. Odciągnął przyjaciela, każąc mu przestać. Następnie posłał spojrzenie arlekinowi.

—  Byłeś... byłeś u niego?  —  wyjąkał, nie zważając na zalewającą mu usta krew.

—  Daj mu spokój. Już wystarczająco namieszałeś...  —  odpowiedział zjadliwym tonem, hamując się przed chęcią ponownego przyłożenia wilkowi.  —  Ale nie martw się, zapomni o tobie, o tym, co zrobiłeś. Co oboje zrobiliście! Traficie tam, gdzie wasze miejsce. Prosto na wyspę, gwarantuję to wam.

—  Co tu się dzieje?! Cholerne małolaty...

Nadbiegła ochrona. Yunho zniknął w pociągu, który natychmiast odjechał. Hong złapał przyjaciela, po czym oboje uciekli, co sił w nogach. Wydostali się na ulicę, mknąc dalej. Prawie wpadli pod jadącą taksówkę, na szczęście dla nich nie odbywającą żadnego kursu. Wsiedli do auta, dysząc po szaleńczym biegu. Ich stanem zainteresował się ciekawski taryfiarz.

—  Zamknij się. Po prostu jedź  —  warknął Kim, zirytowany zachowaniem nieznajomego. Spojrzawszy na przyjaciela, zaniepokoił się. Seonghwa płakał, kryjąc twarz w dłoniach.

𝓗𝓸𝔀𝓵𝓲𝓷𝓰 ° 𝓼𝓮𝓸𝓷𝓰𝓼𝓪𝓷𝓰 °Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz