„Bystry potok wody toczy,
Potok wody toczy.
Nad potokiem serce Hanusine broczy.
Nie brocz serce, nie brocz, bo nad Życia cienie
Są marzenia, są wspomnienia
W których wraca Heniek."
Brathanki - Heniek
Norbert Huber nie żył. Nie żył w moim umyśle, który zupełnie był zaćmiony przez jego oddech na mojej szyi, nie żył w moim umęczonym sercu, które właśnie w ciepłym dotyku Norberta chciało znaleźć ukojenie, nie żył w mojej duszy, która wtedy z całych sił pragnęła bliskości tego mężczyzny. Po prostu umarł. We wszystkich składowych częściach mojego ciała Norbert Huber zmarł około tydzień temu. Od dziś nie żył także naprawdę, w całej swojej fizyczności. Jego ciało leżało bezwiednie na wyłożonym kostką brukową parkingu, ułożone w nienaturalny sposób kończyny odstawały w cztery strony świata, z rozbitej jak arbuz głowy sączyła się strużka brunatnoszarej krwi, wzrok miał mętny, martwy, pusty, zupełnie beznamiętny, taki sam zresztą, jak za życia. Jeszcze nie tak dawno temu czułam się kobietą, która doświadczyła luksusu bycia częścią jego życia; potem stopniowo stawałam się dla niego niewidzialną, aż w końcu dziś tylko jedną z tłumu gapiów, zupełnie nieistotną obserwatorką, która uwieszona na balkonie uważała, by nie podzielić jego losu, a jednocześnie nieco wychylała się za barierkę, aby dojrzeć mniej więcej tyle, co gromadzący się wokół wianuszek widzów tego czarnego spektaklu. Mogłam zbiec na dół, mogłam stanąć pośród nich, ale po tym, co doświadczyłam jakoś nie potrafiłam go żegnać. Za to wszystko, co się stało, cząstka mnie gdzieś wewnątrz nawet cieszyła się, że umarł.
-To siatkarz, Norbert Huber!- zawołał ktoś z tłumu.
-Co się stało?- ludzie patrzyli po sobie, szukając wzrokiem odpowiedzi.
Ja wiedziałam co się stało. Doskonale widziałam, jak jego ogromne ciało układało się w locie. Norbert rzucił się z balkonu klubowego mieszkania znajdującego się na czwartym piętrze. Pechowego mieszkania, którego mroczny klimat przyniósł już drugą stratę polskiej reprezentacji siatkarskiej.
-Jestem lekarzem, proszę się odsunąć – na widok szczupłego, ciemnowłosego dryblasa tłum gapiów rozstąpił się, tworząc swoisty korytarz życia.
Kiedy mężczyzna podszedł bliżej, tuż pod rząd jednakowych balkonów, stanowiących dla jednych mieszkańców tego bloku z lat siedemdziesiątych oazę wypoczynku, dla innych składzik na rowery bądź palarnię, a w skrajnym przypadku, tak jak moim, magazynek na wszystko, co nie mieści się w domu, spostrzegłam, że jego twarz poorana jest zmarszczkami. Wysokość trzeciego piętra nieco utrudniała mi ocenę, ale dostrzegłam, że jest starszy, niż pierwotnie sądziłam. Na oko dawałam mu mniej więcej pięćdziesięciąt lat. Mogłabym przysiąc, że jest jakimś zaginionym bratem bliźniakiem premiera Morawieckiego, taki był do niego podobny. Samozwańczy lekarz poprawił modne Ray-bany na spiczastym nosie, przyłożył dwa złączone palce do tętnicy i wydał wyrok, dokładnie taki, jaki zdołałam stwierdzić sama, nawet ze znacznej wysokości:
-Nie żyje.
-Boże, taki młody chłopak – pożałowała jakaś starsza pani, która – sądząc po czerwono-żółtym logo na jednorazówce najprawdopodobniej wracała właśnie z pobliskiego dyskontu spożywczego.
-Zadzwonię po pogotowie – zaginiony bliźniak premiera postanowił wypełnić swój lekarski obowiązek, jaki spadł na niego wraz ze złożeniem przysięgi Hipokratesa.
Cofnęłam się z balkonu do mieszkania. Koniec przedstawienia. Spektakl jednego aktora dobiegł końca z powodu śmierci odtwórcy roli głównej. Zaczynało mnie to z każdą sekundą kosztować zbyt wiele. Ponieważ zaraz po tym otworzyłam butelkę białego, półwytrawnego wina zupełnie przegapiłam przyjazd karetki. Może to i dobrze. Spojrzałam na zegarek, właśnie zaczynały się wiadomości sportowe. Myślałam sobie, że Norbert musiał mi całkiem zobojętnieć, skoro w taki chłodny sposób zareagowałam na jego śmierć. To i dobrze, przynajmniej ja nie cierpiałam. Machinalnie zmieniłam kanał największym przyciskiem zgrabnego pilota, który karykaturalnie wyglądał pośród reszty podłużnych, wąskich guziczków.
-Norbert Huber, środkowy reprezentacji Polski siatkarzy oraz PGE Skry Bełchatów, nie żyje. To już druga strata w bełchatowskim klubie w ciągu ostatniego miesiąca. Tą smutną informacją rozpoczynamy dzisiejszy serwis sportowy w Polsacie – Jerzy Mielewski miał na sobie kremową koszulę w prążki, granatową marynarkę, a jej prawą kieszeń zdobiła niedbale wsunięta ciemnoczerwona poszetka.
„Ciekawe, jak to się stało, że te hieny cmentarne już to wiedzą" pomyślałam, szukając w szufladzie korkociągu. Jednak to małe miasto, wiadomości szybko się rozchodzą. Zastanawiałam się jeszcze jaką przyczynę śmierci wskażą. W głowie znów wyświetliłam sobie obraz zwłok, które uprzednio, niczym patomorfolog dokładnie obejrzałam ze swojego balkonu. Zwłoki człowieka, którego w tydzień zdążyłam znienawidzić. Doskonale wiedziałam, co mu się stało, nie wiedziałam tylko, dlaczego się zabił. Co takiego się stało, że rzucił się z pieprzonego balkonu, na którym jeszcze nie tak niedawno piłam wino i myślałam wtedy, że jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie? Nie chciałam wracać do tych wspomnień, były nieprzyjemne. Nie tyko dlatego, że jego ciało zastygało właśnie gdzieś w kostnicy znajdującej się w podziemiach bełchatowskiego szpitala. W pamięci wciąż miałam ostatni dzień, w którym rozmawialiśmy. I sposób, w jaki ta rozmowa się odbyła. Wolałam chyba dopić butelkę smacznego Santa Libera do końca, niż rozkładać to, czego już nie było, na czynniki pierwsze.
Mimowolnie przed oczami wciąż miałam obraz Norberta leżącego na parkingu w kałuży krwi. Dobrze, że się upiłam, bez tego tej nocy nie zasnęłabym sama. Dobrze, że miałam tylko jedną butelkę. Dobrze, że wówczas nie wiedziałam, że jeszcze wkrótce znów stanę na balkonie w mieszkaniu piętro wyżej.
CZYTASZ
To mógł być ktokolwiek
FanfictionNorbert Huber nie żyje. Tragiczna śmierć znanego siatkarza w tak małej społeczności, jaką jest Bełchatów staje się główną pożywką lokalnej gawiedzi. Co dopiero dzieje się, kiedy niedługo potem okazuje się, że kolejny siatkarz Skry i reprezentacji Po...