Filipiak był dokładnie takim samym kierowcą, jak siatkarzem – szybkim, zwinnym, podejmującym ryzyko i niewiele myślącym nad konsekwencjami swoich czynów. Było to dosyć kontrowersyjne, biorąc pod uwagę, że bełchatowskie ulice wciąż stanowiły dla niego zagadkę. Wiedziałam, że skoro dawał radę poruszać się po znacznie większych miastach, takich jak Gdańsk czy Bydgoszcz, to i tutaj da sobie radę. Ponieważ była to moja pierwsza jazda z nim po lewej stronie właściwie nie miałam porównania, zatem mogłam sobie tłumaczyć, że ten odważny i dyskusyjny styl prowadzenia auta jest podyktowany nagłą sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy. SMS od Pawła Halaby wstrząsnął Bartkiem na tyle, że od razu wsiadł do samochodu i niewiele myśląc zabrał mnie ze sobą. Czułam się jak podczas wyścigu Formuły 1, nie tylko dlatego, że prędkościomierz w czarnym mercedesie dobijał właśnie stu czterdziestu kilometrów w środku miasta, ale głównie z tego powodu, że prócz brawurowego kierowcy w pojeździe siedział pilot, który doskonale znał Bełchatów, czyli ja. No właśnie, w dodatku kolejny raz złapałam się na tym, że w myślach zaczynam nazywać go ciepło „Bartek", a nie obojętnie „Filipiak".
-To tu jest ten hotel? – zapytał, kiedy zza horyzontu zaczęła wynurzać się monumentalna sylwetka białego, strzelistego budynku.
Nie musiałam odpowiadać, bo wraz z budynkiem wyłoniła się mglista postać Pawła Halaby, kopiącego z wściekłością w opony swojego range rovera, a właściwie w to, co po oponach pozostało. Zachodziłam w głowę co on i Norbi widzieli w tych wielkich autach. Mercedes Bartka, z którego właśnie wysiadałam, był zupełnie wystarczający.
-A ty co tu robisz? – nawet lodowce na Antarktydzie były cieplejsze, niż powitanie, które Paweł rzucił w moją stronę.
- Przyjechała ze mną, w końcu sam we wszystko ją wmieszałeś – odezwał się mecenas Bartosz Filipiak.
-Nie potrzebuję adwokata, Bartek – zdołałam się wreszcie odezwać, a mój ton w stronę Filipiaka nie był wcale cieplejszy, niż powitanie Halaby.
Filipiak. Uff. Jak to dobrze, że mnie zdenerwował, dzięki temu znów podświadomie nazywałam go Filipiakiem.
-Lepiej powiedz, kto ci to zrobił, Paweł.
Moja rada nie była zbyt mądra, bo gdyby Paweł wiedział, kto tak wspaniałomyślnie poprzebijał mu opony w range roverze, to zapewne sam wymierzyłby mu sprawiedliwość. Nieszczęśliwie, błyskotliwość mojego umysłu najpierw dotarła do Filipiaka, chyba nieco podbuzowanego moją wcześniejszą kąśliwą odpowiedzią.
-Kurwa, jakby wiedział, to byśmy tu nie przyjechali!- warknął.
Nie znałam tej jego czarnej strony i mimo, że może czyniła go bardziej męskim, to niezbyt ją polubiłam. Przypominała mi o szorstkim jak papier ścierny Norbercie Huberze. Świeć Panie nad jego Duszą.
-Skoro tak, to wracaj sobie na osiedle sam, chociaż wątpię, czy trafisz. Ja spadam, nie wiem, po co w ogóle mnie tu zabrałeś – obróciłam się na pięcie i już miałam iść, kiedy Filipiak zawołał za mną:
-Istnieje jeszcze coś takiego, jak Google Maps!
Halaba nic nie mówił, tylko stał z boku i oglądał tę osobliwą tragikomedię, której chcąc czy nie, stał się przyczyną. Milcząc raz po raz kopał w dziurawe dętki i pokazywał swoim wyrazem twarzy, że pożałował, że nas tu ściągnął. Oczekiwał pomocy w rozwiązaniu zagadki, a nie kłótni w stylu starego dobrego małżeństwa. Na szczęście nie wiedział, że poza skłonnością do wzajemnej huśtawki uczuć, polegającej na przejściu od przyjaźni do nienawiści w ciągu kilku sekund, z Filipiakiem łączyła mnie obustronna korzyść, polegająca na wymianie posiłków, zakupów i informacji. Chyba nie wiedział. Zdałam sobie sprawę, że nikomu już nie mogę, wierzyć, nawet mojemu sąsiadowi z góry, którego dotychczas autentycznie lubiłam.
-Dobra, mam pomysł – zaczęłam spokojnie. – Jeden z policjantów, którzy pracują nad sprawą samobójstwa Norberta to mój kolega z liceum. Zaraz się z nim skontaktuję i poproszę, aby przyjechał.
W oczekiwaniu na radiowóz usiadłam na skwerku w osamotnieniu, ale złość jakoś dziwnie szybko mi przeszła i nie zamierzałam zgrywać urażonej paniusi. Ta cisza, kiedy z dystansu obserwowałam modlących się nad samochodem Pawła chłopaków pozwoliła mi uświadomić jedną ważną rzecz. Filipiak wyróżniał się jedną bardzo istotną cechą. Otóż potrafił wytknąć mi moje błędy i słabości w tak prosty, a zarazem inteligentny sposób, że miałam wrażenie, jakbyśmy znali się latami. Uświadamiał mnie tak, że czułam podniecenie na samą myśl o przemianie. Bardzo mi to w nim imponowało, bo mogłam świadomie pracować nad swoimi wadami.
CZYTASZ
To mógł być ktokolwiek
FanfictionNorbert Huber nie żyje. Tragiczna śmierć znanego siatkarza w tak małej społeczności, jaką jest Bełchatów staje się główną pożywką lokalnej gawiedzi. Co dopiero dzieje się, kiedy niedługo potem okazuje się, że kolejny siatkarz Skry i reprezentacji Po...