Słońce muskało miasto ciepłymi promieniami i chyliło się ku zachodowi. Tak mi się przynajmniej wydawało, ale było za wcześnie na zachód. Dopiero teraz zauważyłam ciężkie, ciemne chmury, spowijające niebo od wschodu, kłębiące się niczym motki grubej wełny. Zwiastowały tylko burze. Szłam do sklepu i zastanawiałam się czego tak naprawdę chciał ode mnie Karol i Kłos. Obserwując niebo nieco przyspieszyłam kroku, aby zdążyć przed ulewą, ale pobliski supermarket wyłonił się zza horyzontu niespodziewanie szybko, ucieszyłam się zatem, że mam gdzie się skryć. Tak zamyślona nawet nie zauważyłam, kiedy minęła mi droga. Coś jednak nie umknęło mojej uwadze. Ostatnie promienie słońca rozświetlały marketowy parking i głaskały swoim blaskiem stojące tam samochody. Czarny jak smoła mercedes wyróżniał się spośród pozostałych – krystalicznie czysta karoseria lśniła niemal jak nowa, a srebrzyste chromy biżuteryjnie dodawały mu klasy. Chociaż od kilu dni robiłam wszystko, aby nie trafić na mojego sąsiada, przeznaczenie najwyraźniej miało wobec mnie inne plany.
Na całe szczęście wyróżniał się spośród innych klientów i sklepowych półek. Ledwie znalazłam się w środku, a zaczęłam wypatrywać pomiędzy regałami blond czupryny. Gdyby była gdzieś na horyzoncie, rzuciłaby się w oczy od razu, w końcu nie każdy klient ma prawie dwa metry. Uznałam ze spokojem, że nigdzie go nie widzę, więc najpewniej jest już przy kasie. I kiedy odetchnęłam z ulgą, poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Nie musiałam nawet się obracać, bo doskonale wiedziałam, do kogo należy.
-Jeśli potrzebowałaś uzupełnić zapasy, to wystarczyło dać mi znać – powiedział spokojnie z szerokim uśmiechem na ustach. – Umowa to umowa.
„Boże" pomyślałam sobie „Jak on dobrze wygląda". Ostrzygł włosy i zgolił kilkudniowy zarost. Dzięki temu różnica między nami wydawała się większa, niż faktyczne dwa lata, które nas dzieliły, ale nie przeszkadzało mi to. Ja też wyglądałam młodo jak na swój wiek. Wyraźnie zarysowana szczęka lekko mu drżała, tak jakby czymś się stresował, a błękitne oczy błyszczały wesoło. Chociaż wolałam u mężczyzn ciemniejsze tęczówki, oczy Bartosza Filipiaka były naprawdę piękne. Wyglądały jak atole na lagunie. Jeśli tak prezentuje się morderca, to też chcę umrzeć, nawet teraz.
-Daj spokój, nie chciałam cię absorbować – odpowiedziałam, nie mogąc oderwać od niego wzroku.
-Jestem brudny gdzieś, czy coś? – zapytał, odruchowo wycierając twarz dużą, męską dłonią. – Dlaczego tak patrzysz?
-Po prostu dawno cię nie widziałam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Zajrzałam do jego koszyka. Nie było w nim nic oprócz kabanosów i kilku jasnych bułek. Jemu też najwyraźniej doskwierał brak moich potraw.
-Fakt – skwitował smutnym tonem. – Weź co tam potrzebujesz i wracamy razem.
Podobało mi się to, chociaż każda sekunda spędzona w jego towarzystwie sprawiała mi ogromny trud. Nie mogłam opędzić się przekonaniu, że to on zabił Norberta. Z jednej strony ta myśl ciążyła mi i sprawiała, że czułam ogromny ból w klatce piersiowej, z drugiej zaś świadomość, że potrafił z zimną krwią zabić czyniła go w moich oczach bardziej męskim, bardziej nawet, niż Mateusz Bieniek, Norbert Huber i Paweł Halaba razem wzięci.
-Zajadę jeszcze na stację benzynową, żeby uzupełnić bak, okej? – zapytał, jakbym miała jakiś decydujący głos w tej sprawie.
Kiedy wyszedł, zauważyłam pod swoimi nogami różową karteczkę z nieestetycznym, koślawym charakterem pisma. Rozejrzałam się, ale Filipiak dopiero wszedł do budynku, aby zapłacić za dystrybutor numer jeden, więc miałam chwilę, aby przeczytać treść notatki.
-Karol Kłos – zrobić przelew – wyartykułowałam.
Za co on może robić mu przelew? Przecież nie musiał pożyczać od niego kasy na kanapkę w pracowniczej stołówce. Bo za co innego można być winnym paru groszy kumplowi z pracy, jeśli nie za kawę lub bułkę? No dobra, ich praca była specyficzna. I nie mieli przerw na lunch. Zauważyłam, że mój sąsiad wraca, rzuciłam więc pospiesznie karteczkę na samochodowy dywanik, tak niedbale, jak ją zastałam i udałam, że wszystko jest w porządku. W radiu leciał Justin Bieber.
-O, lubię ten utwór – powiedział Bartek i dał głośniej.
Też lubiłam „Let me love you".
-To co, teraz do domu, czy życzy pani sobie kurs gdzie indziej? – zapytał wesoło i zawiesił na mnie swoje niebieskie ślepia.
Teraz ja miałam ochotę zapytać, czy czymś się ubrudziłam.
-W taką pogodę to tylko do domu, muszę jeszcze wpaść dziś do rodziców, a ty chyba na trening – odparłam z przekonaniem, chociaż prawda była inna.
Mogłam z nim jechać nawet na koniec świata. Nawet teraz.
Spojrzałam na zegarek, było po siedemnastej.
-Tak, czeka mnie jeszcze dziś wyciskanie siódmych potów na siłowni – odpowiedział, wciskając przycisk START.
Zaczęło solennie lać, a zapach deszczu mieszał się z zapachem świeżo nalanej do baku benzyny i perfumami Filipiaka. To był z całą pewnością Calvin Klein. Byłam zła, że tak szybko dojechaliśmy na miejsce. Najchętniej zatrzymałabym go. Najchętniej opowiedziałabym mu o dziwnych odwiedzinach Kłosa. Najchętniej zapytałabym, czy zabił Norberta. Zniosłabym chyba najgorszą prawdę.
-To co, kiedy się teraz widzimy? – zagaił nieoczekiwanie, kiedy chciałam się już pożegnać.
Każda chwila spędzona blisko niego powodowała mętlik w mojej głowie. Uświadomiłam sobie, że przez te kilka dni mi go brakowało. Jego głosu, niebieskich oczu, jasnych włosów i uśmiechu. Jeszcze rano bałam się, że mogłabym coś do niego poczuć. Teraz pomyślałam, że to się właśnie dzieje. I choć tak bardzo go potrzebowałam, jak na złość sobie wiedziałam, że najlepsza będzie izolacja od niego.
-Myślę, że nie powinniśmy póki co się spotykać – odpowiedziałam spokojnym tonem, czując, jak moje serce krwawi.
Doskonale wiedziałam, że zaraz zapyta mnie o argumentację tak śmiałej tezy. Nie mogłam przyznać się do żadnego prawdziwego powodu. Ani do tego, że zaczyna mi na nim zależeć, ani do tego, że nie mogę spotykać się z mordercą, nawet jeśli zabił mojego największego wroga. On jednak nie zapytał. Nie musiał, bo coś przeczuwał. Nawet nie udawał zaskoczonego.
-Bo co? Bo się boisz, że zakocham się w tobie, jak Mateusz?
-Bartek, klatka schodowa to nie jest miejsce na takie rozmowy – tylko tyle zdołałam z siebie wydusić, przygryzając wargi z nerwów.
Wszystko we mnie pulsowało, jego słowa zupełnie mnie zaskoczyły. Przysunął się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość, przewracając nogą torbę z zakupami. Nic się już dla mnie nie liczyło, nawet to, że po schodach w dół turla się właśnie ogromna dynia, którą Bartek wtaszczył dla mnie na trzecie piętro. Kiedy zobaczyłam, że już się pojawiły jakoś nie mogłam się oprzeć. Myśl o plackach dyniowych z cynamonem całkowicie zaćmiła mi umysł. Teraz nawet nie miałam na nie ochoty, stałam przed drzwiami słysząc, jak dynia obija się o schody. Jego duża dłoń ujęła mój rozpalony policzek.
-Zupełnie rozumiem, dlaczego Mateusz się w Tobie zakochał. Ale nie bój się, ja tego nie zrobię. Nie bez twojej zgody. Nie zakocham się, dopóki mi nie pozwolisz.
W jego oczach mogłabym się zatopić. Rozchylił lekko wargi, ujawniając nierówne uzębienie, które dodawało mu chłopięcego uroku. Jasne kosmyki, choć skrócone, ukrywały krople potu, które zrosiło czoło Barta, najpewniej ze emocji. Ja też omal nie zeszłam z powodu adrenaliny, ale choć to tak bardzo krępowało, to patrzenie mu w oczy dawało morze rozkoszy. Umierałam i patrzyłam. Wdech. Wydech.
-Dynia – powiedziałam beznamiętnie, czując, jak dłoń Bartka przyjemnie chłodzi moją twarz.
Trwaj chwilo, jesteś piękna.
Zszedł posłusznie i podał mi poobijane, rudopomarańczowe warzywo, a potem bez pożegnania wspiął się błyskawicznie po lastrykowych schodach.
Tej burzowej, gorącej, letniej nocy nie zasnęłam, nawet na minutę.
CZYTASZ
To mógł być ktokolwiek
FanfikceNorbert Huber nie żyje. Tragiczna śmierć znanego siatkarza w tak małej społeczności, jaką jest Bełchatów staje się główną pożywką lokalnej gawiedzi. Co dopiero dzieje się, kiedy niedługo potem okazuje się, że kolejny siatkarz Skry i reprezentacji Po...