P R Z E S ZŁOŚĆ
Sama nie wiem jak znalazłam się w domu. Nie pamiętałam zupełnie nic, może oprócz tego, że na imprezie był też Mateusz, który znów wyglądał jak młody bóg. W moją stronę jednak nie spojrzał ani razu. Traktował mnie nawet z pewną pogardą, chociaż doskonale wiedziałam, ze przyszedł tam z mojego powodu. Wiem, że siedział w swoim gronie, niezbyt zwracałam uwagę na to kto mu towarzyszy. Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie z kim ja spędzałam czas, to byłoby to niemożliwe, ponieważ mój mózg na prośbę o przywołanie tego wspomnienia reagował wyłącznie odtworzeniem białej plamy. To tak, jakby ktoś odciął mi prąd, a mało tego, wymazał wszystko, co działo się przed punktem zero. Wydawało mi się, że wcale nie wypiłam dużo, dwie, może trzy lampki wina, co było dosyć skąpe, jak na moje możliwości.
W dodatku czułam się fatalnie, ciągle chciało mi się wymiotować i bolał mnie każdy nerw, od czubka głowy do opuszków palców u stóp. To nie był kac. To był morderca.
Usiłowałam sobie przypomnieć powrót do domu, ale oprócz flashbacków nie miałam w głowie zupełnie nic. W pamięci utkwiła mi klatka jak ze słabego filmu, na której ktoś szarpie moje ciężkie, bezwładne ciało i wtaszcza je po schodach. Poza tym zupełnie niczego nie mogłam sobie przypomnieć.
Wstałam, żeby wziąć prysznic i trochę się otrzeźwić, ale ogromny ból głowy przewrócił mnie z powrotem na łóżko. Dopiero teraz zobaczyłam swoją sypialnię. Wyglądało to, jak krajobraz po bitwie. Dywan był cały w wymiocinach, moja torebka leżała rzucona gdzieś w kąt, na środku stała jakaś miska, o której istnieniu w swoim mieszkaniu nie miałam pojęcia, a w przedpokoju leżała męska bluza. Drzwi były niezamknięte, a przedpokój tarasował leżący w poprzek przewrócony mop do podłogi. Spojrzałam w lustro. Chyba wolałam tego nie widzieć.
Zdjęłam złotą sukienkę i jakoś poczołgałam się do łazienki, bo zaczęłam mieć odruchy wymiotne. Na szczęście obyło się bez tego, wzięłam więc szybki prysznic, na tyle, na ile pozwalały mi zawroty głowy i włączyłam telewizor w salonie.
Dopiero pasek informacyjny doniósł mi, że jest przed szesnastą. Sama nie wiem, ile czasu spałam. Ale telewizja poinformowała mnie o czymś jeszcze, co natychmiast mnie otrzeźwiło.
-W mieszkaniu w Bełchatowie znaleziono zwłoki siatkarza reprezentacji Polski, mistrza świata, Mateusza Bieńka. Z nieoficjalnych wiadomości Polsatu Sport wynika, jakoby wstępna analiza wykazała śmiertelne przedawkowanie środków odurzających.
Opadłam na sofę i poczułam, jak ogromny ból rozsadza mi czaszkę. Mateusz Bieniek nie żyje. A ja przespałam ten moment. Znaleźli go tuż nade mną. Naćpał się na imprezie. U Norberta. U mojego Norberta. Naćpał się przeze mnie. Bo go nie wybrałam. W tym momencie sama miałam ochotę się zabić. W czeluściach apteczki, pośród leków na przeziębienie i pustych opakować po tabletkach na alergię znalazłam gdzieś środki na uspokojenie, które zażywałam, aby dojść do siebie po śmierci babci. Bez nich nie dałabym rady.
***
Stanęłam gdzieś z boku, za drzewem i mimo tłumów ludzi byłam tam sama. Pożegnali go jak bohatera. Był hymn państwowy, pośmiertne odznaczenie prezydenta, niesiona przez kolegów z drużyny dębowa trumna opasana biało-czerwoną flagą. Był sprawiający posługę kapłan – ojciec chrzestny Mateusza, który płakał tak bardzo, że nie był w stanie klepać formułek, które podczas pogrzebów wygłaszał już setki razy. Była jego mama, płacząca, sucha, drobna, jakby przyleciał dementor i wyssał z niej duszę. Stała nad głębokim na kilka metrów dołem i nawet nie miała siły krzyczeć nad trumną syna. Były białe lilie i czerwone róże, były piłki do siatkówki i przemówienia różnych osobistości. Nie było tylko Norberta Hubera.
CZYTASZ
To mógł być ktokolwiek
FanfictionNorbert Huber nie żyje. Tragiczna śmierć znanego siatkarza w tak małej społeczności, jaką jest Bełchatów staje się główną pożywką lokalnej gawiedzi. Co dopiero dzieje się, kiedy niedługo potem okazuje się, że kolejny siatkarz Skry i reprezentacji Po...