【04】Śmierć

358 25 3
                                    

W budynku nie dało się wyciszyć alarmu syreny. Była ona naprawdę głośna. Trudna do wytrzymania. Sygnał z telefonu się urwał. Millie mocno się wtuliła w Loonę, na co Wilczyca ją klepała po plecach płacząc w środku, nie ukazując na wierzchu. Siedziała na podłodze nie mając jakiej kolwiek siły by wstać. Wszystko zostało jej odebrane. Dosłownie. Moxxie jej najszczersza, prawdziwsza miłość, odebrała jej siły. Blitzo patrząc na nie w tym samym momencie się cofał aż lekko uderzył plecami w ścianę. Poczuł chłodny ból, odwrócił się twarzą do niej, patrzył się przez chwilę. Krzyknął i że złości mocno wbił dłoń w ścianę robiąc w niej wielką dziurę. Nagle Mills wstała, podniosła się z podłogi. Loona, która trzymała ją za ramionami, delikatnie wzięła od niej dłonie. W oczach dziewczyny można było wyczytać żal, smutek, rozpacz ale i również złość. Otworzyła oczy, następnie patrzyła się na oba demony równocześnie. Blitzo zwrócił na nią uwagę i spoglądał na nią z szerokimi oczami.

- Millie ...? - powiedział cicho, widząc jej dziwny stan. Demonica zaczęła brać głębokie oddechy. Szybko podeszła do okna i rozglądała się za czymś. Loona stała jak wryta i nic kompletnie nie robiła. Żona Moxxiego momentalnie powędrowała w stronę drzwi. Wzięła ze sobą kilka sztyletó w dłoń. Teraz było doskonale widać że kierował ją prawdziwy demon zemsty.

- Gdzie ona idzie ?!? - pytała głośno wilczyca. Blitzo wzruszył ramionami ze zszokowaniem na twarzy. Słyszeli głośne trzaśnięcie drzwiami od budynku siedziby. Millie wyruszyła przed budynek, szła w kierunku ulic, gdzie nadal panowała eksterminacja. Nie potrafiła nad sobą panować. W środku jednej z uliczek zauważyła trzy Anioły, dręczące jednego demona. Niezauważona zacisnęła mocno pięści, wyjęła powoli sztylet i rzuciła nim w stronę istot. Jednak nie trafiła w żadnego z nich, broń wbiła się w ścianę, która zauważyli od razu.

Momentalnie ich głowy odwróciły się w jej stronę niczym roboty. Ich wyrazy twarzy były straszne. Czarna skóra i ogromne białe oczy z ostrymi szczerzącymi się zębami oraz zakrwawione rogi. Patrzyli się na nią morderczo, zostawili wbitą bron w demona w i zaczęli kierować się do dziewczyny. Demonica się powoli cofała do tyłu widząc ich kroki w jej stronę. Wzięła kilka głębokich oddechów. Przez chwilę nic się nie działo, ponieważ nadeszła cisza, straszna i przerażająca cisza. W pewnym momencie, niespodziewanie Millie zaczęła uciekać. Anioły rzuciły się na nią, dzięki swoim skrzydłom leciały, goniąc ją. W trakcie gonitwy rzucano w nią anielskimi brońmi i sztyletami. Za każdym razem udało jej się ominąć niebezpieczneństwo odskakując na parę kroków. Wkrótce wskoczyła na dach jednego z budynków i zaczęła się przemieszczać po innych górnych częściach. Szybko oddychała i biegła z całych sił. Dobiegła do ogromnej przerwy między dwoma budynkami. Jednak nie miała zamiaru się poddać i wzięła większy rozbieg. W końcu skoczyła wysoko. Wyglądało to na bardzo niebezpieczny skok, jakby miałoby jej się to nie udać. Wylądowała na nim i zrobiła zrobiła przewrót w przód. Ataki aniołów były bardzo donośne na cale piekło.

Demony, leżące na ziemi, bliskie drugiej śmierci widziały Millie, uciekająca przed eksterminatorami. Niestety w pewnym momencie sztylet wbił się w plecy Demonicy przez co zeskoczyła z budynku i lądowanie tym razem nie było miękkie. Upadła najpierw na bok a potem przeturlała się pod ścianę, cała obolała próbowała walczyć, podnieść się.

- N-nie .... - szepnęła nie mając jakiejkolwiek siły. Lekko się podniosła, trzymając sztylet w jednej ręce, cała się trzęsła. Po chwili opadła z sił na ziemię i przymknęła oczy. Jednak słyszała Wszystko co się działo wokół. Myślała że już ją dorwą, jednak stało się coś dziwnego. Kroki zbliżające się do niej ucichły, ale po chwili słychać było jakieś trzepotanie skrzydeł oraz ciche jęki istot.

- B-blitzo? - szepnęła. Demonica lekko otworzyła oczy, lecz widziała jakiś zamazany obraz, postaci ze skrzydłami. Nie był to żadny z eksterminatorów, gdyż ta część ciała nie była czarna. Dostrzegła jakieś świtało, anioły uciekły a wtedy Millie zemdlała.

Nastała cisza. Było ciemno, jak w jakimś koszmarze który jej się śnił. Może to był koszmar? Po jakimś czasie przetarła oczy, budząc się w środku jakiegoś budynku. Był on czarno czerwony z jakimiś specyficznymi elementami węża. Znajdowała się na jakimś czerwonym materiale. Rozglądała się po pomieszczeniu nie wiedząc gdzie jest. Delikatnie się podniosła obolała.

- C-co, gdzie ... - szepnęła, wzdychając z niewielkiego bólu jej zadanego. Znowu usłyszała trzepot skrzydeł. Czuła czyjąś obecność, odwróciła się do tyłu i ujrzała jakąś postać, siedząca na tronie. Tak, była w sali tronowej. W jaki sposób się tam znalazła?

- Co ty wyprawiasz, nie powinnaś walczyć z aniołami, to nie twój poziom - odezwała się tajemnicza postać, a jej oczy świeciły się na czerwono.

- G-gdzie ja jestem? - spytała ledwo przytomna, nie zwracając uwagi na słowa demona znajdującego się dalej od niej.

- W zamku Magne - Odpowiedział, następnie wyłonił się z cienia pokazując prawdziwe oblicze. Był to nikt inny jak sam Lucyfer. Millie nie miała pojęcia co zrobić. Po co ją tu mógł wziąć, skoro jest tylko zwykłym demonem?

- Musiałam to zrobić! Zabili go! - krzyknęła Demonica, próbując się podnieść, trzymając jedną ręką brzuch. Po swojej wypowiedzi słyszała jego cichy śmiech.

- Zabili? To jest piekło! Tutaj każdy może zginąć! Nie ma to żadnego znaczenia! Muszę dbać tutaj o prawidłowy porządek... - odparł Władca Piekła, następnie zaczął powoli chodzić po swoim zamku.

- T-ty, nic nie rozumiesz! Zabili mi męża! Jedyną osobę którą kochałam! Najczystszą i nieskazitelną! - krzyknęła i zaczęła znowu płakać. Zasłoniła twarz rękami i się znowu położyła na ziemi. Niewzruszony Lucyfer prychnął, a wokół niego roztaczała się czerwona aura.

- Ciesz się że żyjesz, a teraz idź stąd - powiedział poważnym tonem, po jego słowach, bramy od razu się otworzyły. Było dla niej szokiem kiedy zobaczyła za nimi Blitza i Loonę. Szef firmy szybko podbiegł do niej i pomógł jej wstać. Dziewczyna nic nie powiedziała, tylko patrzyła się na niego bez słowa.

- Nie pokazujcie mi się więcej, Impy - rozkazał, a ostatnie słowo wypowiedział z lekkim obrzydzeniem, traktując ich z góry. Następnie Blitzo wziął jej jedną rękę na swoje ramię i spojrzał na Władcę.

- Tak! T-tak już idziemy, obiecujemy..! - zaczął przytakiwać mu na każde słowo, powoli wyszedł z demonicą z zamku. Cały czas pomagał jej iść aż do końca drogi, gdzie trafili do swojej siedziby I.M.P. W środku było już cicho, brak syreny sprawił że nastała wielka cisza. Millie odsunęła się od Blitza i sama doszła do fotela gdzie następnie usiadła. Loona patrzyła się na nią bez żadnego wyrazu na twarzy, czekając na to co zrobi jej ojciec. Imp natomiast chwycił się obiema rękami za nos i wziął głęboki oddech.

- Millie ... Po co ty tam poszłaś? Jeszcze tego nam brakowało! Bawić się w odwiedziny do Lucyfera! Nie wiem co chciałaś zrobić ale to by nic nie pomogło! Narazilas nas wszystkich na niebezpieczeństwo! Moxxie nie żyje! Nic nie przywróci mu życia! - krzyknął na nią patrząc się z góry zdenerwowany. Pierwszy raz nakrzyczał na demonicę.

- Jak możesz tak mówić?! Nie masz uczuć! Nie wiecie jak to jest stracić osobę która kochacie! - z jej oczy wypłynęły łzy, wstała że złością gotującą się jej w oczach. Przez chwilę stała w miejscu wymieniając wszystkie możliwe przekleństwa w głowie. Następnie poszła do swojego pokoju w siedzibie i trzasnęła drzwiami. Po tej scenie Blitzo otworzył szerzej oczy i się nieco uspokoił. Doszło do niego to co powiedział.

- Nosz k***********! - krzyknął na cały budynek i mocno uderzył dłońmi w swoje biurko, jedna łza mu spłynęła po policzku, szybko ją starł, nie dając pokazać tego nikomu. Loona nie wiedząc co zrobić czy powiedzieć, podeszła do niego od tyłu i położyła ręce na ramionach. Ani słowem się nie odezwała. Blitzo odwrócił się do niej i spojrzał początkowo wrogim, wściekłym, surowym wzrokiem. Jednak po chwili oczy mu się zaczęły szklić. Momentalnie się do niej przytulił i zaczął płakać. Wilczyca zaczęła gładzić go po plecach.

- Przepraszam Loonie ... To wszystko moja wina .... - powiedział przez łzy. Po tym odsunął się od niej i wytarł twarz, opanowywując się.

W pokoju Millie było pusto i cicho, nie mogła się pogodzić ze śmiercią Moxxiego, wzięła jakiś przedmiot do ręki i z całej siły rzuciła tym w okno rozbijając. Po chwili zastanowienia, wyszła przez niego na miasto, zeskakując ostrożnie na chodnik. Wyładowywała emocje na innych demonach, gdyż eksterminacja minęła kilka godzin temu, dlatego robiła rzeź na mieście...

The Purge - Helluvaboss 🔒 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz